Witold Gombrowicz – „Bronię Polaków przed Polską”

Do redaktora „Wiadomości”

W artykule p.t. „Dlaczego nasza emigracja nie wydaje wielkiej literatury” („Wiadomości”, nr 275) p. W.A. Zbyszewski poświęcił kilka uwag memu „Trans-Atlantykami”, którego fragmenty ogłosiła „Kultura”. Twierdzi on że treścią tego fragmentu jest „dezercja” Gombrowicza w Bueno Aires w r. 1939, że „Gombrowicz siebie samego przedstawia jako wariata” i że „gdyby opowiadanie napisane było normalnie, jak piszą ludzie przy zdrowych zmysłach, wywoływać by musiało w dzisiejszym czytelniku polskim odrazę”.

Pan Zbyszewski się myli. Moja dezercja nie może stanowić treści „Trans-Atlantyku”, ponieważ ja nigdy nie dezerterowałem. Do Polski w owym czasie nie można już było się przedostać, o formowaniu wojska polskiego na obczyźnie nikt jeszcze nie myślał – żaden więc obowiązek, nawet moralny, nie zmuszał mnie by wracać tym właśnie statkiem „Chrobry” do Anglii. Pomimo że od służby w wojsku z powodu słabego zdrowia byłem zwolniony i żadnego przeszkolenia nie otrzymałem, zameldowałem się bez zwłoki w poselstwie, a w późniejszych latach zgłosiłem się na komisję poborową i uzyskałem kategorię D. Jeżeli zaś p. Zbyszewski, używając słowa „dezercja”, miał na myśli bardziej skomplikowane procesy duchowe bohatera „Trans-Atlantyku”, to szkoda że wyraźniej tego nie zaznaczył.

Ale nawet w tym głębszym, duchowym sensie należałoby określić tę moją dezercję trans-atlantycką jako wyraz szczerego przejęcia się Polską i jej sprawami: i chociaż zgadzam się z p. Zbyszewskim, że do pewnego stopnia jestem wariat a do pewnego stopnia robię z siebie wariata, to przecież jestem naturą tak dalece antynomiczną że właśnie im bardziej szaleję, tym bardziej staję sie poważny. Nie trudno też dostrzec, że w „Trans-Atlantyku” dochodzi do głowy coś co wcale nie jest moim tylko kaprysem i fantazją, ale wspólnym dziś wielu ludziom przeżyciem i przemyśleniem (na marginesie, niestety, naszej oficjalnej publicystyki i literatury), a mianowicie potrzeba poddania rewizji dotychczasowego stosunku Polaka do Polski. I ta nowa postawa wobec narodu, która poczyna się wytwarzać na razie gdzieś na boku i nieoficjalnie, wydaje się mnie osobiście tak brzemienna w konsekwencje że nawet skłonny byłbym przypuszczać iż ona to właśnie może ruszyć z miejsca naszą myśl emigracyjną, jak dotąd rzeczywiście niezbyt żywotną i twórczą.

Jeżeli w „Trans-Atlantyku” daje się słyszeć (w humorystycznej instrumentacji) pewien niedopuszczalny dotąd ton w stosunku do Polski, – niechęć, lęk, szyderstwo i wstyd, – to dlatego że utwór pragnie bronić Polaków przed Polską…  wyzwolić Polaka z Polski… sprawić aby Polak nie poddawał się biernie swojej polskości, ale właśnie potraktował ją z góry. Cóż to znaczy, konkretnie mówiąc, Polska? Polska, to nasze zycie zbiorowe, tak jak ono urobiło się w ciągu wieków. Ale czyż nie były to wieki ciągłego rozpaczliwego szamotania się i zmagania z przeważającymi, wrogimi siłami, wieki chorobliwego, konwulsyjnego istnienia, wieki niedorozwoju? Czyż więc „Polska” nie jest tworem niedoskonałym, słabym i zżartym wszelkimi jadami słabości, zniekształconym i zgwałconym? Czy Polak nie jest obciążony dziedzicznie Polską, t.zn. chorą przeszłością narodu i jego nieustannym umieraniem? Czy, wobec tego, jeżeli Polak pragnie był człowiekiem pełnowartościowym, zdolnym do maksymalnego napięcia wszystkich energii swoich w tak przełomowej, jak obecna, chwili naszego bytu, nie powinien on wypowiedzieć służby tej „polskości”, która go dzisiaj określa?

A teraz dalsze pytania: czy ja, broniąc Polaków przed Polską, jestem czy nie jestem patriotą? Czy myśl, wyłożona powyżej, w ostatecznych swoich następstwach wzmacnia czy osłabia naród? Bo przecież Polska składa się z Polaków. I, na przykład, czy ci co mają na widoku jedynie doraźne interesy Polski, nigdy zaś własną godność, uczciwość, własny rozum, własne uzdolnienia, ci co oddają się fałszowaniu rzeczywistości, jakiejś taniej i niemądrej propagandzie, albo wprost głoszą konieczność rezygnacji z własnego „ja” na rzecz ślepej dyscypliny, mającej wytworzyć tę upragnioną moc, albo zmuszają siebie i innych do miłości i wiary – czyż oni na dalszą metę nie przekreślają wszelkich możliwości rozwojowych narodu? Cóż wart jest naród, złożony z ludzi sfałszowanych i zredukowanych? Z ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na żaden szczerszy, swobodniejszy odruch z obawy by im się ten naród nie rozpadł?

Źródło: „Wiadomości” nr 4 (304), Londyn, 27 stycznia 1952

z



Kategorie:Artykuły, Źródła

Tagi:

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: