Turysto.
Muszla cicho leżąc na dnie oceanu
drży głębokim szmerem. Czy przyda muzyki
świateł pościgowi, kiedy fal okrzyki
w swoim tańcu prędkim na jej ścianach staną?
Ptaki śpiewające i rozrosłe drzewa:
goście zapomniani – o preludiów strzępy.
Gasi szmer, więc łopot. Sen to? może tętent?
Zanim świat zatonie. żagle wiatr rozwiewa.
Tak to kosztem świata, który co dzień tracisz
wstają scenariusze, bajki i piosenki
o drzewach, o liściach w kształcie ludzkiej ręki,
o ptakach wijących gniazda wśród akacji.
Spójrz na tarczę liścia, co spadł o jesieni.
Widzisz w nim odbicie. Klęska jest jak lustro.
Swoją młodość martwą – to antyczne bóstwo
kryjesz w darń pamięci w lęku przed milczeniem.
Turysto.
Nie byle gruzy depczesz stolic,
okutą laską uderz w kamień
stało tu niegdyś Metropolis.
W ulic korytach, w plastrach pszczelich,
jak ul huczało ludzkie życie,
do biur i fabryk szli o świcie.
Już późno. Noc. Cieniutkie dzwonki,
to gwiazd zwierzęta w swoich kursach
idą wypasać gwiezdne łąki.
Widzisz Biota, Alfę, Ursa.
O szóstej rano wczesną wiosną
Dniepr płynie z nieba w szyb lazury.
Hotel wiruje, nad nim kosmos.
W miednicy tęcza pawiooka.
W kąt uciekają palce mroku,
jak popielate straszne szczury.
Turysto.
Kiedy z ukosa dzienny romb
rozewrze mieczem archanioł świt,
syn aureoli zrozumie głąb,
dno swej rozpaczy i martwy szczyt.
Noc przeminęła wiatrem i tchnieniem
i rysowanie z nagła rozkwitło.
Wyrosły drzewa wysokopienne.
Świat: wielki motyl, pościg i bitwa.
Pewnie na palmach skrzydło, paprocie,
tak wybuchają orkiestrą barw.
Srebro spłynęło po krwi i złocie
w brylant metali, szlachetny war.
Z nagła dziewczyna z oczyma ptaka
z palców wywiodła orkiestrę-świat.
Wśród pierza wiatru w szeleście płakał
swoje trutniowe zwycięstwo kładł.
A kiedy runął kadłub bez trzew
zrozumiał po co wyścigi sił.
O pszczoło-matko, w ciebie się wbił.
Umarł. I odtąd na zawsze wrze.
Turysto.
Tak w studni świata kołysze syk
naszymi głowy nim wieńca cios
i noc bez czasu jak ciemny Styks
rozwiąże nasz śmiertelny głos.
Skomentuj