Historia Grecji była mała i – jeśli się tak można wyrazić – prowincjonalna. Do czasów Aleksandra Wielkiego był to zaścianek dziejów śródziemnomorskich. Gdyby w starożytnym Egipcie lub Babilonie wychodziły gazety, wiadomości z Grecji pojawiałyby się w nich na trzeciej czy czwartej kolumnie. Widywałoby się tam niedbale zredagowane notatki o następstwie tronu w Sparcie lub o reformach Solona, z nieczytelnie przekręconymi nazwiskami. Jedynie komunikaty z wojen perskich zajęłyby wyższe miejsce, ale już przebieg wojny peloponeskiej zwróciłby tam nie więcej uwagi niż u nas zatarg Boliwii i Paragwaju o Chaco.
Jeśli ta perspektywa rzadko komu się narzuca, jest to zasługą kultury greckiej: – tyle jej zawdzięczamy, tak wiele miejsca zajmuje ona w naszym wykształceniu, że nieświadomie przenosimy jej dzisiejszą wagę w czasy najdawniejsze. I jeszcze: historia Grecji wydaje się nam wielka i doniosła, ponieważ uczynili ją taką ci co ją pisali. Historycy greccy potrafili tym małym zdarzeniom nadać wspaniały gest, potężną wymowę i głęboki sens ludzki. Bez nich minęłyby one bez echa; historia Egiptu, Babilonu, Persji – o ileż rozleglejsza! – pozostała zbiorem dokumentów i dat, poza którymi snują się niewyraźnie widma osób działających. Wiekuisty spór między człowiekiem czynu a człowiekiem słowa o pierwszeństwo w tworzeniu sławy dziejowej znajduje tu najciekawszy materiał.
Lecz wynika stąd jeszcze inna nauka, nie obojętna dla naszych czasów: o decydującej roli kultury umysłowej w hierarchii zjawisk historycznych. Kurczenie się lub rozrost olbrzymich a bezdusznych organizmów politycznych obserwujemy z chłodną ciekawością jak ruchy ameby pod mikroskopem, gdy tymczasem każdy spazm Grecji przejmuje nas głęboko, bo rozpoznajemy w nim reakcje naszego własnego ducha. Nie sądzę, by oprócz zaciekłych specjalistów mogła w kimś burzyć krew ocena polityki wewnętrznej Amenemheta I, opinie zaś o Sparcie i Atenach, o polityce Peryklesa, wypowiadane są po dziś dzień z namiętnością sporów, które się jeszcze nie rozstrzygnęły.
Od starożytności niemal bez przerwy każde pokolenie na nowo szuka w tym gorącym materiale przykładów i dowodów słuszności dla własnych idei, po stokroć już posągi przywódców demokracji ateńskiej były obalane i po stokroć wznoszono je z powrotem na piedestał, wieńcząc świeżym wawrzynem. Rzecz szczególna: o wojnie peloponeskiej ze spokojem i obiektywizmem pisał tylko jeden człowiek – Tucydydes, który był jej świadkiem i ofiarą. Nawet sumienny i powściągliwy Grote może się przy nim wydać stronniczy.
Niedawno pojawiła się u nas książka, ilustrująca dobitnie żywotność tej części historii powszechnej, mianowicie „Hellada na przełomie” Stanisława Łosia. Pisana z pasją, wygląda raczej na pamflet polityczny, ale jednocześnie wyróżnia się nieprzeciętną znajomością przedmiotu. Autor opowiada na wstępie, jak w dwadzieścia lat po wyjściu ze szkoły zabrał się do czytania autorów starożytnych, ja daleko zaszedł w tej lekturze i jak w końcu zebrał spory materiał do refleksji, które opracował, korzystając z doświadczeń, narzuconych mu przez wypadki współczesne; czyni przy tym wzmiankę że był wobec nich nie tylko widzem, ale brał w ich rozwoju bezpośredni udział.
Wziąwszy sobie za temat okres wojny peloponeskiej z jej następstwami, Łoś uzasadnia ten wybór aktualnością. „Grecja – mówi – w ostatniej ćwierci V wieku przed Chrystusem może być uważana za rodzaj dzisiejszej Europy w miniaturze”. Największe podobieństwo widzi w ostrym nacjonalizmie poszczególnych państewek i w dwóch blokach ideologicznych: spartańskim i ateńskim. Łoś celuje we frapujących porównaniach, czy to będzie piękne zestawienie roli Alkmeonidów z rodem Zamoyskich, czy wtrącenie zwrotu „nakręcania koniunktury” w obrazie polityki finansowej Peryklesa. Te porównania, zawsze świetne, ściągnęłyby na historyka zarzut nieostrożności, ale u publicysty, który ma prawo do większej swobody, stanowią wielki urok.
Niestety, zarówno w uzasadnieniu porównań tej epoki z naszą jak i w naszkicowaniu jej własnych przemian, autor zbyt lekko bierze nieprzezwyciężoną trudność, którą stwarza brak materiałów. Historia zawsze cierpi na brak odpowiednich dokumentów, z wyjątkiem najnowszej, która cierpi na ich nadmiar; wyobrażam sobie męki sumienia, jakie przechodzi skrupulatny uczony, biorąc za temat wojnę 1914 r. i widząc że zwykłe życie ludzkie nie wystarczy na zaznajomienie się z jej bibliografią. Przełomowy zaś okres dziejów Grecji, znany w swych zdarzeniach wojennych i politycznych, jest tak samo jak każdy inny ciemny, jeśli idzie o sprawy gospodarcze i społeczne, obyczaje, życie codzienne, czyli o fakty, bez których niepodobna zrozumieć i ocenić przemian politycznych, nie mówiąc już o przemianach w opinii, w strukturze społeczeństwa, w jego reakcjach.
Nie będę tu streszczał książki Łosia, warto ją samemu przeczytać. Daje ona ciekawy obraz stosunków politycznych i społecznych Grecji, trafną charakterystykę Sparty w jej ponurym i bezmyślnym kształcie państwa rządzonego przez garnizon wojskowy, wreszcie oryginalny, acz nie zupełnie bezstronny pogląd na upadek demokracji ateńskiej. Gorąca obrona ziemiaństwa attyckiego w połączeniu z jeszcze gorętszymi inwektywami przeciw reformie rolnej, wskazuje ze te karty nie są pisane „sine ira et studio” Czyż może być zresztą inaczej, jeśli się bierze stare dzieje za obraz i przestrogę naszych dni? Ileż tu jednak wybornych sformułowań, trafnych i uczciwych myśli! W naszej publicystyce nieczęsto spotyka się tak piękne stronice, jak ta w której autor broni tradycji ustrojowej, albo gdzie mówi o poczuciu prawa, albo te liczne uwagi, poświęcone urzędnictwu, gdzie kwestia tak zdawałoby się oklepana, przedstawia nowe i zajmujące aspekty.
Trochę wcześniej od książki Łosia ukazała się w Paryżu „Athénes, une démocratie”, której autor, Robert Cohen, dobrze się zapisał w nauce francuskiej i razem ze znakomitym Gustavem Glotzem opracowuje dziś czterotomową historię Grecji. On również wyczuwa aktualność tematu, zwłaszcza że pisząc dla Francuzów, nie może ominąć podobieństw w usposobieniu, temperamencie, zasadach i instytucjach obu demokracji. Bardziej umiarkowany od Łosia, a może tylko oględniejszy w sądach, podaje wcale nie krótszy rejestr grzechów ateńskich i podobnie jak polski pisarz, walczy z beztroską Ateńczyków, którzy w wielu ważkich momentach okazywali brak poczucia odpowiedzialności, dalej z ich chaotyczną polityką finansową, a jego obraz niwelacji intelektualnej i ekonomicznej w IV w. z jej następstwem – zagładą elity, – chociaż mniej sugestywny, przypomina niejedną stronicę z „Hellady na przełomie”. Te dwie książki dobrze się uzupełniają, ale dla nas praca Łosia jest o wiele ważniejsza.
Łoś jest surowy dla demokracji ateńskiej, lecz najczęściej sprawiedliwy. Nawet w okresie świetności nie mogłaby nam ona służyć za bezsporny ideał, a w epoce upadku była odstraszającym przykładem tego co się tak często powtarza w historii: że najlepsze prawa mogą się zmienić w bezprawie, jeśli przestaje ożywiać je duch, z którego się zrodziły. Konstytucję ateńską opracowali ludzie tej miary co Solon, Kleistenes, Perykles; rzadko kiedy nad ustrojem państwa zastanawiały się równie szlachetne i wielkie umysły. Ani jednemu z nich nie sposób odmówić mądrości, znajomości spraw swego kraju i co ważniejsza, zamiaru, by uczynić ze swej ojczyzny wzór wolności obywatelskiej i sprawiedliwości społecznej. Pierwszy i ostatni z tej trójcy dożyli momentu, w którym ich dzieło zaczęło się psuć i groziło ruiną, tylko Kleistenes miał szczęście żegnać się ze światem w chwili, kiedy odrodzona przezeń demokracja szła do wielkich przeznaczeń; pokolenie, które wychował, dało Atenom Maraton I Salaminę.
Łoś, który niepotrzebnie uszczupla historię Grecji, zaczynając ją od Maratonu, pomija niemal zupełnie dwóch pierwszych prawodawców demokracji i zatrzymuje się na samym Peryklesie, aby go obarczyć odpowiedzialnością za jej grzechy i za upadek Aten; widzi w nim jednego z najszkodliwszych polityków. Tak się w swej niechęci unosi że aż porównywa go z Wilhelmem II, aby nieco dalej postawić go w lepszym towarzystwie; Sforzów i Medyceuszów. Znać tu wpływ opinii Platona, Arystotelesa, Plutarcha, którzy patrzyli na wielkiego Ateńczyka albo poprzez własną doktrynę polityczną albo z dystansu tak innych czasów i stosunków, że nie mogli go już należycie ocenić. To oni właśnie zarzucali Peryklesowi wszystko o co i Łoś go posądza: że wywierał zgubny wpływ na społeczeństwo, że obalił areopag, że wprowadził tłumne i chaotyczne dykasterie, żetony za posiedzenia i widowiska,, że był rozrzutny w szafowaniu groszem publicznym.
Ten pogląd nie znajduje potwierdzenia u Tucydydesa, który jest naszym najlepszym źródłem, i jeśli jemu nie wierzyć – któż zasługuje na wiarę? Wiele z przypisywanych Peryklesowi błędów albo nie było błędami, albo nie mogą mu być policzone, jak np. ograniczenie władzy areopagu, dykasterie, gdyż weszły one do konstytucji ateńskiej w młodości Peryklesa, kiedy on jeszcze był w cieniu, a wielkim mężem stanu był Efialtes, postać dla nas dość tajemnicza. Tucydydes odnosi się do Peryklesa z wielkim szacunkiem, z jego słów wyłania się portret Olimpijczyka w rysach nieskazitelnych.
Wysoka inteligencja o cechach mędrca, głębokie wykształcenie, kultywowane przez całe życie w obcowaniu z najwybitniejszymi umysłami tego czasu, kiedy ludzi genialnych liczyło się na tuziny, prawość charakteru, niepospolity dar wymowy, pracowitość i wytrwałość, dzielność i odwaga obywatelska – oto zbiór cnót, rzadkich w jednym człowieku, który był równie dobrym generałem co politykiem. Wierny swoim zasadom i czujny na interes państwa, zachowywał niezależność sądu w warunkach, w których to było najtrudniejsze, obojętny zarówno na pochwały jak i niezadowolenie tłumu. Nie był dyktatorem, nie posiadał żadnej siły materialnej, która by mu zapewniła władzę, nie wiemy nawet, czy jego stronnictwo, jeśli takie istniało rzeczywiście, stanowiło większość w zgromadzeniu; kilkakrotnie był odsuwany od rządów. Jego wciąż powtarzający się tryumf był tryumfem rozumu. Kto chce widzieć w nim demagoga i awanturnika, zamierza pisać urojony żywot postaci, nieznanej najprzenikliwszym oczom, jakie patrzyły na Peryklesa, gdy żył i działał, oczom Tucydydesa. Historyk bowiem dostrzega w tym człowieku umiarkowanie, ostrożność, dar przewidywania, jakby szkicował psychologię konserwatysty.
Byłoby wielką niesprawiedliwością, jak to czyni Łoś, uważać Peryklesa za autora złej polityki zagranicznej Aten, która zresztą nie jest dla nas tak jasna. Jedno rozumiemy dobrze, a jeszcze lepiej odczuwamy: zgubny wpływ wiekuistego pogotowia wojennego Sparty, które było zmorą wewnętrznych stosunków Grecji i źródłem rozprężenia. Utrzymywana wciąż w napięciu siła militarna Sparty, z jej upartym dążeniem do hegemonii, powodowała prawdziwy wyścig zbrojeń, i najspokojniejsze państewka zmuszała do rujnowania się na fortyfikacje, arsenały, niekiedy i na zaciężnych żołnierzy. W tych warunkach konflikt był nieunikniony. Perykles ani nie wywołał wojny peloponeskiej ani nie mógł jej zapobiec. Co naprawdę mógł zrobić i co też zrobił, to przygotować Ateny do zwycięstwa. Ateny jednak poniosły klęskę. Jednej bowiem rzeczy Perykles nie przewidział: zarazy. Dziwi mnie że tak często pomija się ten tragiczny moment, jakby on był bez znaczenia. W istocie był to cios straszliwy i druzgocący; Ateny wyszły z zarazy zdziesiątkowane, spustoszone, z przesądem złego losu, i stało się to właśnie w czasie, kiedy potrzebna im była największa odporność i siła moralna.
W historii starożytnej za mało docenia się działanie gwałtownych epidemii, które nieraz zostawiały po sobie taki stan rzeczy, jakby po ich przejściu wyrosło zupełnie inne społeczeństwo. Łoś, wyliczając na wstępie szereg domniemanych przyczyn upadku Grecji, nie wspomina ani o zarazie ateńskiej, ani o znacznie podstępniejszym i bardziej niszczącym wrogu, jaki pojawił się o parę pokoleń później: malarii. W. H. S. Jones w ciekawym i gruntownym studium p.t. „Malaria, a Neglected Factor in the History of Greece and Rome” dowodzi w sposób bardzo przekonywający że kulturę grecką wpędziła do grobu malaria, która zaczęła się szerzyć w IV w. To wtedy do słownictwa i do życia wchodzą: apatia i melancholia, ten wyraz po raz pierwszy użyty przez Arystofanesa, który już znał smak wyczerpanych, powojennych czasów.
Zarzuty, które spotykają Peryklesa, można zawsze powtórzyć, oceniając żywot każdego męża stanu, jeśli czas wyciągnął niespodziewane wnioski z jego starannie obmyślanych przesłanek. A to właśnie przydarzało się nieomal wszystkim politykom. Czyż Ludwik XIV nie bywa uważany za pośredniego sprawcę rewolucji francuskiej i czy taki sąd zdoła naruszyć jego wielkość na tle epoki, którą stworzył, nawet gdybyśmy uważali dzieło rewolucji francuskiej za stratę w porównaniu z „ancien régimem”? Zdaje mi się że wykazywać z dystansu i z późnych przeobrażeń wady lub kruchość dzieła ludzi tej wartości co Perykles jest tak samo niesłuszne jak ujmować sławy Kopernikowi lub Newtonowi wypominając im to wszystko co pozostawili nierozstrzygnięte i co ich następcy uzupełnili lub odrzucili z ich systemów.
Ustrój Aten nie był wyłącznym dziełem Peryklesa, ale umiał on uczynić sobie zeń doskonałe narzędzie do stworzenia potęgi, dobrobytu i świetności państwa. Zastał Ateny niewątpliwie świeże, prężne, pełne soków życiowych, lecz jeszcze szorstkie i nieporadne, jak zdrowe i silne ciało, którego nie tknęła kultura fizyczna i które nie miało sposobności okazać wszystkich swoich zalet. On, jak prawdziwy mistrz gimnastyki, rzucił je w wir wysiłku, sprawności i entuzjazmu. Nastąpił olbrzymi rozwój handlu, floty, życie osiągnęło nieznaną przedtem skalę; we wszystkim czym żyła Grecja, Ateny zdobyły pierwsze miejsce: w budownictwie, w retoryce, w poezji, w filozofii, w sztukach plastycznych – to on zmienił to miasto w jeden wielki uniwersytet, który miał przetrwać wszelkie niedole historyczne aż w głąb średniowiecza i zapewnić Atenom stanowisko w świecie, o jakie żadne inne miasto nie mogło się ubiegać. Jeśli dziś Ateny są stolicą Grecji, a nie Korynt lub Nauplia, jak o tym myślano, zanim zdecydowano się na jej pierwsze fundamenty wśród nędznych lepianek pod Akropolem – to jest to jedno z pośmiertnych zwycięstw Peryklesa, nie ostatnie zapewne, gdyż w brzmieniu tego nazwiska mieszczą się zawsze wskazówki i hasła przyszłości.
Cytowane u Plutarcha zdanie Peryklesa, gdzie on największą chwalę widzi w tym że nikt z Ateńczyków za jego sprawą nie nosił żałoby, jest nie tylko prawdą, ale istotnie wyjątkowym tytułem. Ze wszystkich założycieli różnych złotych wieków ani jeden nie mógłby się tym pochwalić, a większość z nich brnęła we krwi przez całe życie. Nie uciekając się nigdy do gwałtów, używał oczywiście broni, którą demokracja ateńska osłaniała się przed (najczęściej domniemanymi) zakusami dyktatorów i tyranów, mianowicie ostracyzmu. Ale ten dziwny wynalazek, tak gorąco potępiany w dawnych dobrych czasach, w surowym klimacie XX w. wydaje się nieomal pomysłem z jakiejś utopii, był to bowiem środek usuwania ludzi niebezpiecznych w sposób zabezpieczający im życie, honor i mienie. Nic nie zdoła lepiej oddać stylu demokracji ateńskiej niż słynna mowa, którą Perykles wygłosił na cześć żołnierzy, poległych w pierwszym roku wojny peloponeskiej. Dam z niej wyjątki, których smak aktualny każdy odczuje.
„W ustroju państwa – mówi Perykles po tradycyjnym wstępie – nie kierujemy się cudzymi zasadami, przeciwnie: sami raczej innym służymy za wzór, dalecy od tego, byśmy kogokolwiek naśladowali. Nasz ustrój nazywa się demokracją, ponieważ opiera się nie na kilku ludziach, ale na wielu. Nasze ustawy każdemu zapewniają równe prawa, a stanowisko w społeczeństwie zyskuje się u nas nie dzięki urodzeniu, ale przez dobre imię, na które się w ten lub inny sposób zasłuży. Najuboższemu obywatelowi, jeśli tylko może być użyteczny państwu, jego skromny stan nie przeszkadza dojść do zaszczytów i godności.”
„Tę samą swobodę co w rzeczach publicznych zachowujemy w życiu prywatnym, szanując u każdego różnicę jego zwyczajów i skłonności. Nie prawujemy się z naszym sąsiadem o to co mu sprawia przyjemność i jeśli nam się to nawet nie podoba, nie okazujemy mu tego, aby go urazić. Wolni od przymusu w swym osobistym życiu, w publicznym z czcią zachowujemy nakazy państwa, posłuszni władzy i prawom, zwłaszcza tym które biorą w opiekę upośledzonych, tym niepisanym prawom, przeciw którym wykroczyć znaczy ściągnąć na siebie powszechną niesławę.”
„Chwile odpoczynku dla umysłu znajdujemy w dorocznych igrzyskach i uroczystościach religijnych, a i w naszych domach tak wszystko jest urządzone, by dając zadowolenie, odpędzało troskę i zgryzotę. Wielkość miasta powoduje ciągły dopływ wszelkiego rodzaju dóbr ziemskich ze wszystkich stron świata, możemy więc korzystać z tego co inne narody tworzą tak jak z owoców własnej pracy, z płodów własnego kraju.”
„Przygotowanie wojenne pojmujemy inaczej niż nasi nieprzyjaciele. Oto bowiem bramy Aten stoją każdemu otworem, kto w nich szuka schronienia, nie odpędzamy od siebie obcych, a nawet nie bronimy im przypatrywać się rzeczom, których znajomość może im być pożyteczna, a to z tego powodu że w naszym mniemaniu powodzenie oręża nie zależy od pewnych zasadzek i podstępów, ale od osobistej odwagi i dzielności. Nasi nieprzyjaciele tak wychowują młodzież jakby przez uciążliwe ćwiczenia pragnęli wprost z dzieci nieletnich uczynić dojrzałych mężów. My natomiast pozwalamy sobie na spokój i wygodę, świadomi że jeśli zajdzie potrzeba, stawimy czoło wrogom – sami Lacedemończycy dobrze o tym wiedzą, skoro nie ważą się naruszyć naszych granic inaczej niż z pomocą wszystkich swoich sprzymierzeńców. Nie potrzebujemy zaprawiać się do wojny przez ciągłe znoszenie trudów pod przymusem surowych praw, gdyż nasze męstwo wynika z ducha i mamy tę korzyść że nikt nam nie zabrania cieszyć się pokojem, dopóki on trwa, przez co nie jesteśmy ani trochę mniej dzielni od tych, którzy bez ustanku gryzą się myślą o wojnie.”
„Ateny są godne podziwu nie tylko w tych, ale i w wielu innych rzeczach. My łączymy zamiłowanie do piękna z prostotą życia i zajmujemy się filozofią, nie popadając w zniewieściałość. Bogactwo nie służy nam do okazywania próżności, potrafimy robić z niego właściwy użytek we właściwym czasie. Przyznać się do ubóstwa dla nikogo z nas nie jest hańbą, co najwyżej, może kogoś spotkać nagana że nie umie się własnymi siłami wydobyć z biedy. Część naszych obywateli równie gorliwie poświęca się swoim sprawom co sprawom państwa, reszta, jeśli więcej troszczy się o dom i warsztat pracy, nie jest bynajmniej obca rzeczom publicznym. Ateny bowiem są jedynym miastem, gdzie człowiek, który się trzyma z dala od polityki, nie uchodzi za takiego co miłuje spokój, ale po prostu za nieużytecznego członka społeczeństwa.”
„Krótko mówiąc, uważam że państwo ateńskie jest jakby szkołą całej Grecji, każdy zaś z jego obywateli ma możność rozwinąć zarówno swe ciało jak ducha w kształcie doskonałym i pełnym wdzięku. Że nie są to przechwałki. ale szczera prawda, o tym świadczy potęga, jaką nasze państwo osiągnęło, trzymając się tych właśnie zasad. Ze wszystkich dziś istniejących ono jedno umie sprostać swoim zadaniom i jest większe nawet od swej sławy. Ani wróg nie czuje się upokorzony, gdy od takich ludzi dozna klęski, ani poddany nie wstydzi się swej uległości, skoro tak godna ręka nim rządzi. Zdobywszy wielkość, okazujemy ją w tak ważnych dowodach i przed oczami tylu ludzi że ich podziw nie tylko u dziś żyjących, ale i u potomnych przyniesie nam chwałę. Nie potrzeba nam ani Homera, ani jakiegoś innego chwalcy, którego wiersze tworzyłyby urocze złudzenie, a ukryta pod nimi prawda byłaby tym bardziej gorzka – nie, wszystkie morza i lądy stoją otworem przed naszym męstwem, wszędzie, gdziekolwiek staniemy, zostawiamy wieczne pomniki naszej łaskawości albo naszego gniewu.”
„Dla takiego oto państwa ci obywatele, mężnie walcząc, polegli, aby je ocalić – dla takiego państwa my, którzy żyjemy, gotowi jesteśmy walczyć!”.
W tym niezwykłym dokumencie (sądzę że wolno tak nazwać mowę, której autentyczność, jeśli nawet przestylizowana przez historyka, jest niewątpliwa) wypowiada się duma Aten i ich pogarda dla posępnego życia Sparty, gdzie nawet sprawa męskiego zarostu podlegała przepisom i rozporządzeniom. Słowa wielkiego Ateńczyka rysują przed nami państwo, w którym każdy chciałby żyć, pod warunkiem że urodzi się wolnym obywatelem z obojga rodziców pochodzenia ateńskiego. Trzeba bowiem wyznać że uprawiano tam szczególny „rasizm”, bardziej ciasny niż jakikolwiek inny,. i Perykles, który miał dzieci z Aspazji – Greczynki, ale pochodzącej z Miletu, – sam był narażony na przykre skutki ateńskiej ekskluzywności, stanowiącej zapewne przeżytek jakichś starych zabobonów, a ugruntowanej później z zazdrości o udział w rządach.
Z pełni praw obywatelskich byli wyłączeni metojkowie, obcy przybysze, lecz bezpieczeństwo i swoboda w wykonywaniu swego zawodu lub prowadzeniu interesów osładzały im wykluczenie z życia publicznego. Najniżej stali niewolnicy, – ,żywe narzędzia”, – których los jednak w Atenach był lepszy niż gdzie indziej tzw. wolnych. Było ich bardzo wielu i razem z metojkami tworzyli olbrzymią większość zaludnienia. Można w przybliżeniu obliczyć że zaledwie co czternasty człowiek w Attyce był pełnoprawnym obywatelem, a więc był znacznie rzadszy niż szlachcic w Polsce królewskiej. Taka struktura państwa, zwłaszcza jeśli chciało się ją utrzymać, hamując dopływ świeżej krwi do zamkniętego klanu rodów obywatelskich, była prawdziwą klęską.
Perykles rzuca w swej mowie wyraz „demokracja” z takim akcentem, jaki zwykło się dawać rzeczom nowym. W istocie, powstał on właśnie w tym czasie, i być może, sofiści przyczynili się do jego rozpowszechnienia, jeśli go wręcz sami nie stworzyli. Zawierał sens upajający: nigdy i nigdzie przedtem wolność obywatelska nie była tak całkowita, żadne z niezliczonych państewek greckich nie dawało jednostce lepszych warunków rozwoju, wyższej godności i co za tym idzie, wyższej wartości życia, które tu wydawało się bez porównania cenniejsze niż indziej.
Demokracja ateńska była pierwszą i jedną z najszlachetniejszych prób zorganizowania narodu na zasadach wolności i sprawiedliwości społecznej, oczywiście, w granicach jakie pojęcie narodu posiadało w tych czasach. Była błogosławieństwem dla kultury, a stała się przykładem i wzorem, jak cywilizowany i rozumny naród ma się troszczyć o wzrost dóbr duchowych. Każda idea, każda wizja artystyczna znajdowała nie tylko całkowitą swobodę, by się zrealizować, ale spotykała się zawsze ze zrozumieniem, najczęściej z entuzjazmem. To co w tych szczęśliwych latach ludzkości wypracowano w zakresie filozofii, poezji, sztuki, stanowi tak olbrzymią część kultury europejskiej że aby jej dorównać, należałoby na drugiej szali położyć sporo wieków pracy, wytargowanych po kawałku od różnych okresów ucisku i barbarzyństwa.
Źródło: „Wiadomości Literackie”, 795/1939
Skomentuj