Diano, wybiegł twój Wielki Łowczy
Na potępieńczy połów,
Z hotelu, przez zaśmiecony targ owczy,
W Arles, najsmutniejszy z aniołów.
Czemu, okrutna, biec mu pozwalasz
W tropiki, w upał, w Saharę bez cienia.
Czy ci pożogą wymaluje malarz
Portret swej zguby i ogień stracenia?
Patrzy źrenicą w płonące ślepie
Kto kogo zgnębi, na wylot przepali,
Zamiast spać w nocy, na czarnej krepie
Gwiazdy odciska, mocuje się dalej.
W polu,
Pod niebem,
Pod piekielnym lejem ,
Głowę odsłania i chrzci się ukropem.
Ślepcze, po co oblewasz się witriolejem
I oczodoły skraplasz hyzopem!
Kula miedziana tarza i dymi się w zbożu.
Górą milczenie, Opatrzność w trójkącie.
Przeczysta Diano, chrześcijański Boże,
Zagaście śmierć tę, śmierć na horyzoncie.
Bo już go ściga, dopada okrutnie.
Gniecie i dusi i jęku nie słucha.
Paproszy słońce, ubite na płótnie,
Łowczy z bandażem na głowie, bez ucha.
I wraca śmieszny, coś szepce do siebie,
Tłum go potrąca, on milczy szczęśliwy.
Weź go, bogini, upolował w niebie
Śmierć swą od Bogów, bolesny Myśliwy.
Z pleców sztalugi, drabina Jakuba,
Gnie go ku ziemi.
Ciszo, łaskiś pełna:
Módlmy się wszyscy wargami uschłemi.
Ma owczym targu leci z wiatrem zguba,
Pióra anielskie, poszarpana wełna.
Źródło: „Ateneum”, styczeń 1939
Skomentuj