Po raz pierwszy zabrałam się tego roku na wakacjach do czytania „Lalki” Prusa. Zachęcił mnie do tego Zygmunt Nowakowski:
– To nadzwyczajna książka – powiedział – i musi ją pani poznać koniecznie.
Przeczytałam te trzy tomy z zaciekawieniem, lecz ani przez chwilę nie doznałam podniesienia temperatury wewnętrznej, którą zwykle wywołuje w nas dzieło pokrewne nam duchowo, gdy zespolenie z myślą autora daje jedną z największych rozkoszy, jakie znamy. Ani na chwilę nie udało mi się zatracić wobec autor obiektywnie krytycznego stosunku, tak dalece, że mimo woli zapytałam siebie: może przeszkadza naszemu porozumieniu to właśnie, że jestem Rosjanką, a Prus rasowym Polakiem? Że pod innym kątem patrzymy na życie?
Oto np. ten niewątpliwy fakt, że Prusa zajmuje jakby wyłącznie rzeczywistość społeczna, układ i ustosunkowanie wzajemne różnych jej warstw i wynikające z tych przeciwieństw konflikty, zawikłania i dramaty. Mnie zaś, wychowaną na klasykach rosyjskich, przykuwa do siebie przede wszystkim sam człowiek, niezależnie od tego, jakie wydało go środowisko: nie tyle fakt, dlaczego kobiety z arystokracji nie lubią kupców, co zagadnienie psychiki kobiecej w ogóle, dotyczące w jednakowym stopniu panny Łęckiej jak i byłej prostytutki, protegee Wokulskiego, panny Marysi.
Może dlatego ludzie Prusa wydają mi się niezupełnie żywi. Są to doskonale ucharakteryzowani panowie i panie, którzy bez zarzutu odgrywają swoje role. Lecz grają, nie żyją.
Najbardziej żywy pomiędzy nimi jest bez wątpienia sam Wokulski. Kto wie, czy nie dlatego, że wypowiada najbardziej własne uczucia autora i że Prus przy jego pomocy wyzwalał się z jakiejś wielkiej osobistej męki. Inaczej trudno wytłumaczyć, dlaczego na całym obszarze ówczesnego życia nie odnalazł ani jednego pozytywnego kobiecego typu (bo anielskość prezesowej nie jest przekonywająca – w tak sędziwym wieku każda kobieta, nawet panna Łęcka, może nawrócić się na drogę cnoty; a dobra i piękna pani Stawska nie jest w ogóle żadną indywidualnością.
Trudno zrozumieć, aby tak doskonały obserwator, jakim był Prus, mógł zupełnie przeoczyć typ, który wytworzyły lata niewoli: kobiety, niekiedy przypominającej swoim wyjątkowym stosunkiem do spraw ojczyzny i własnego narodu bohaterki antycznych tragedii. I że kobiety polskie milcząco pogodziły się z tym nieubłaganym wyrokiem Prusa? Nie powiedziały mu wprost: Nie umiesz patrzeć, jeżeli zobaczyłeś w Polsce same histeryczki, kokoty lub kobiety, dla których pieniądz stanowi wszystko.
No, niechby Lalka została przetłumaczona na jakiś język obcy. Jakież spaczone pojęcie o kobiecie polskiej wyniósłby z tej książki każdy cudzoziemiec!
Może to być zresztą z góry powzięty zamiar pisarza – parti pris – który naświetla reflektorem tylko potrzebne mu części organizmu, najbardziej chore? Lecz po co roztaczać przed czytelnikiem tak wielką panoramę. w której miało się zmieścić nieomal że całe ówczesne społeczeństwo? To właśnie myli.
Od początku do końca swojej książki był Prus dla społeczeństwa swego nieubłagany: dla kobiet jak i dla mężczyzn. Bo nawet Wokulski, ten najsilniejszy i niewątpliwie najciekawszy pośród innych, robi aż za często wrażenie człowieka dość niezdecydowanego, który, aby czymś być, potrzebuje zewnętrznego bodźca.
Skarży się: „To oni są winni twoim, moim i naszym nieszczęściom!” Jak gdyby naprawdę ktoś ponosił winę i współodpowiedzialność za to, że zakochał się w pannie Łęckiej; i jakby miał przez to zamkniętą drogę do zbudowania sobie własnego życia na własnych podstawach. No niechże która z nas, kobiet, spróbuje zakochać się w następcy tronu angielskiego i potem, narzeka: Co ze mną zrobiła ta okrutna Anglia! Nie miała dla mnie względów! Bo jakaż na to mogła być rada, że panna Łęcka nie znosiła kupców i w ogóle była… taka, jaka była? Nie wynikało z tego zupełnie, że Wokulski powinien był skończyć tak, jak to zrobił.
Stwierdza z goryczą, że nikt nie podał mu ręki, nie pomógł mu zrobić kariery i majątku, lecz wiemy, że zawsze i wszędzie te rzeczy należały wyłącznie do człowieka samego i że tylko pasożyty zwykły trzymać się cudzych pleców i z zewnątrz szukać pomocy.
„Wszystko co umiem – skarży się Wokulski – wszystko co mam, wszystko co zrobić jeszcze mogę, nie pochodzi stąd. Tu znajdowałem tylko upokorzenie, zawiść, albo wątpliwej wartości poklask, gdy mi się wiodło, lecz gdyby mi się nie powiodło, zdeptałyby mnie te same nogi, które dziś się kłaniają”. I oczyma duszy widział szerokie i niezwykłe życie swoje jakby rozpięte między Dalekim Wschodem i Dalekim Zachodem.
Dlaczego tak jest rzeczywiście, że „klimat” polski, chociaż najbardziej umiarkowany (Polacy są chyba najłagodniejszym narodem w Europie, rozmiłowani w wolności) jest taki, jaki jest? Wokulski zastanawia się. I tu uderzył go jeden szczegół, kiedy z własnej literatury wynosił złudzenia, które zakończyły się rozkładem jego duszy – ukojenie i spokój znajdował tylko w literaturze obcych…
„Czy naprawdę – myślał z trwogą – jesteśmy narodem marzycieli i czy nigdy nie zejdzie anioł, który by poruszył betsedejską sadzawkę, obłożoną chorymi?”
Romantyzm polski? Prus odmienia to słowo na najrozmaitsze sposoby. Schylony nad „topielą”, z przerażeniem odnajduje w zwodniczych odblaskach jej powierzchni własną twarz.
– Trzeba było poznawać kobiety nie przez okulary Mickiewiczów, Słowackich i Krasińskich! – woła z goryczą. – Zmarnowaliście życie moje… Zatruliście dwa pokolenia:..
Oburza mnie to stanowisko Prusa. Chciał przekreślić to, co stanowi najpiękniejszą, najbardziej własną zdobycz jego narodu: romantyzm polski! Zaczyna on być uchwytny od tej chwili, gdy z mgławicy dziejów wyłania się własna twarz Polski. Prus chciał zniszczyć romantyzm w sobie i swoich współczesnych, zamiast zastanowić się nad tym, co jest przyczyną jego bezsilności i gdzie jest ukryta jego wada. Prus zaledwie przeczuł, że nie romantyzm był przyczyną słabości jego narodu, lecz treść, charakter i kierunek tego romantyzmu. Miał on w sobie wszystko, aby stworzyć wielką poezję, lecz brakowało mu składników do wytworzenia własnego życia. Brakowało mu poczucia rzeczywistości i zamiłowania do prawdy.
Ze wszystkich narodów, które znam, Polacy są może narodem najbardziej kobiecym, zapatrzonym w siebie. Polacy zdają się nie bardzo znosić prawdę, kochać się w wymyśle. I ta właśnie w nich cecha – brzmi to może nieco paradoksalnie- była jednym z powodów możliwości tak bujnego rozkwitu ich wspaniałej poezji.
Rosjanie na przeciwległym stoją biegunie. Dobrzy, czy źli – lecz faktem pozostaje, że potrafią być sobą, że są prawdziwi. I to jest głównym powodem wielkości literatury powieściowej w Rosji. Brak zainteresowania do realnej prawdy życia pozbawia powieść polską jej własnego tonu.
Powieść z natury swojej opiera się na życiu konkretnym. Trzeba tę prawdę wygryźć z niego zębami, wyrwać pazurami, lecz może to zrobić tylko ktoś, kto ją kocha. Rosjanie są mistrzami w zapuszczaniu się aż do wnętrzności istnienia. Chciwie wdychają w siebie krew, nie boją się jej zapachu. Przymrużone ukośne oczy wytrzymują bez mrugnięcia widok najsroższych otchłani, a nozdrza wdychają chciwie palący oddech głębi. Nie przeszkadza to sercu szarpać się współczuciem i żalem. Muszą wszystko zobaczyć, wszystko zrozumieć, wszystko poznać, aby zaspokoić głód prawdy, znaleźć ukryty sens życia. Idą zawsze do końca, bez zastanowienia: Nie tylko gdy robią rewolucję…
Dostojewski jest i pozostanie jednym z najbardziej zdumiewających wyrazicieli ducha Rosji. „Okrutnym talentem” nazwał go jeden ze współczesnych. Wdarł się do najtajniejszych kryjówek duszy, aby zrozumieć tajemnicę jej budowy, aby dotknąć ukrytych sprężyn jej i praw. Zrobił drogę zaiste dantejską, straszliwą, lecz nie po to, aby strącić człowieka do piekła na wieczne potępienie. Dostojewski przy całej swojej rozterce i tragizmie ma więcej ożywczej wody w pogotowiu dla nieszczęśliwych, aniżeli pokrewny mu duchowo Żeromski, który zdaje się nie podejrzewać nawet, że to źródło „wody żywej” głęboko pod powierzchnią czeka na wyzwolenie.
Dostojewski wbrew utartej w Polsce opinii nie jest destrukcyjny. Tylko ci, którzy go nie rozumieją, lub nie umieją go czytać. mogą to mówić. Dostojewski borykał się ze swoim losem wciąż nad krawędzią przepaści – to prawda, – lecz była to walka Jakuba z Aniołem i prawdziwy anioł go na przemian zwyciężał i podnosił. Żeromski jak gdyby nie przeczuwał nawet, że prawdziwi aniołowie istnieją.
Mistyczny realizm powieści rosyjskiej jest powodem jej żywotności, jej wielkości. Powieści polskiej, i nawet po części francuskiej, brakuje w zupełności tego założenia. Realizm bez mistyki jest powierzchowny i nużący, ogranicza się do opisowości, do konstrukcji, do analiz psychologicznych, nie obejmujących bogatego zespołu pierwiastków duchowych, ich dynamiki rozwojowej.
Ten realizm stał się przyczyną wielkości teatru rosyjskiego. Teatr cudzoziemski nie budzi, w Rosjaninie dreszczu, którego doznaje w teatrze ojczystym. Na Zachodzie ma przed sobą człowieka, który na scenie gra, u siebie kogoś, kto na scenie żyje. Realizm doprowadzony do doskonałości, ale który nie jest celem samym w sobie.
l ten sam realizm w połączeniu z ideą znalazł swój wyraz w rosyjskiej rewolucji. Francuzi doby obecnej jeszcze tworzą nowe myśli, lecz rzadko kiedy je realizują. Są za nadto oswojeni, wygodni, nie lubią ryzyka. Rosjanie mają potrzebę doprowadzenia swoich myśli do końca, nie odstrasza ich „niemożliwe”. Budują wbrew prawdopodobieństwu, wbrew logice, przeskakując często w tym rozpędzie poprzez własne swoje cele, zapędzają się za daleko. Lecz pozostają wiernymi sobie: wierzącymi, którzy chcą ucieleśnić swoją wiarę.
I to jest różnica pomiędzy romantyzmem polskim i rosyjskim. Rosyjski romantyk nie zatraca poczucia rzeczywistości. Z romantyków polskich jest nam najbliższy niewątpliwie Mickiewicz, najdalszy Słowacki, chociaż jako poeta sięgnął szczytów niezrównanych. Mickiewicz jest duchem najbardziej uniwersalnym, najmniej poetą wśród plejady wielkich romantyków, zbliżony raczej do typu apostoła, człowieka czynu. Mickiewicz wiedział. co trzeba kochać. a co nienawidzić. Czy można to zawsze powiedzieć o jego narodzie? Jest dumny ze swojej tolerancji religijnej, lecz czy tolerancja ta nie była raczej wynikiem obojętności dla spraw religii i wiary, zwykłem wygodnictwem ducha- desinteressement? Wojny religijne, które wypełniają po brzegi historię europejskich narodów. urągają co prawda najprostszemu zrozumieniu słowa Bożego – są jednakowoż dowodem jak głęboki i jak realny czynnik stanowiły dla tych narodów sprawy ducha.
Polak, który ceni ponad wszystko indywidualną niezależność, mimo to nie zdobył jeszcze własnej twarzy – i w tym jest może główna usterka charakteru polskiego. Mężczyzna polski staje się kimś zmuszony do tego okolicznościami zewnętrznymi: żołnierzem, obrońcą ojczyzny, bohaterem. Tylko wobec wielkich katastrof i zdarzeń, wyjątkowych niebezpieczeństw wydobywa Polska z siebie czyn, który naprawdę do niej należy, jest rozgrzany prawdziwą krwią!
Na Polsce jak gdyby się zemściło jej położenie geograficzne: połowiczność. Nie została całkowicie wciągnięta w gorący nurt dziejów kultury zachodniej, jej żarliwej cielesności, jej kultu widzialnego świata, a pozostała oddzielona od Wschodu, od jego mistyki religijnej, ścianą olbrzymiego państwa – Rosją. Polska pomiędzy nimi jest jakby zawieszona pomiędzy niebem a ziemią.
Bo wielkość kultury Zachodu to jest właśnie niewzruszoność jej podstawy, jej znajomość przedmiotu, na którym opiera swój kult, jej rzetelny do niego stosunek: do ziemi i do człowieka. Shakespeare, Goethe, wielcy klasycy francuscy – są to kapłani . widzialności, nie ustępujący w niczym kapłanom starożytnego świata. Celebrują, gdy piszą, padają na kolana, głęboko przejęci i wstrząśnięci pięknością i wymową ziemi i jej najcudowniejszego dzieła: człowieka. Na takiej tylko głębi mogła urodzić się prawdziwa nauka i potrzeba wiedzy. Na takim tylko podłożu mogła powstać prawdziwa sztuka i filozofia. Nawet religię swoją przewartościował Zachód w duchu swojej wiary: katolicyzm, który oddał siebie całkowicie na usługi ziemi, przyjmując dobrowolnie jej nieuniknioną rozterkę i trud, bez obawy skalania swoich szat podczas ratunku zaginionych. Katolicyzm, który odziedziczył rozmach i zaborczą wojowniczość Rzymu. W tych walkach siebie wzmocnił i wychował. Miał co prawda i swoje klęski, lecz na przestrzeni wieków pozostał żywy, pulsowała w nim prawdziwa wiara i dlatego zapładniał życie.
Ten sam katolicyzm dotarł już do Polski jakby inny, pozbawiony rozmachu i tego fanatycznego żaru, który stanowił o jego potędze. W Polsce zachował tylko pozory swojej władzy, pozostał na powierzchni jej życia i historii. Nie przeorał jej do dna.
Tuż za Polską zaczynał się kraj, o którym trudno było powiedzieć, czy jest dalszym ciągiem Europy, czy raczej ostatnim wybrzeżem. na które przelała się fala rozległego oceanu kontynentu azjatyckiego, po- zostawiając na nim, jako ił zapładniający, cząstkę tego ducha, który dał początek wielkim, wschodnim cywilizacjom.
Ze spokojem, prawie zupełnie nieruchomo, przeżuwając skarby swojej od wieków zdobytej wiedzy, patrzy Azja ze zdumieniem na szamocący się i krwawiący nieustannie Zachód, który zdobywa wiedzę niepotrzebną dla duszy, a równocześnie boi się śmierci, uważa ją za klęskę. Patrzy na Zachód, który postawił sobie człowieka za cel, za ostatnią metę, a przecież wciąż na nowo niszczy jego życie krwawymi rzeziami, zakuwa go w kajdany nie tylko lochów i więzień, lecz i w kajdany przepisów i praw, nie dając mu nic w zamian odebranej swobody. Patrzy na ten Zachód, który przyjął dobrowolnie i radośnie nową religię miłości, lecz jej nie przetworzył w ciało. Kto wie, czy nie z tej przyczyny nie umiał tego zrobić, że źródła jej tkwią w wierze, która jest najczystszym kwiatem duszy wschodniej: wiary i miłości do rzeczywistości niewidzialnej, nie do tej ziemi.
Wschód nie bał się śmierci i dlatego kultura jego nacechowana jest spokojem. Jakże „prymitywni” muszą wydawać się mędrcowi wschodniemu najbardziej wyrobieni z pośród naszych „cywilizowanych”: ci, którzy piszą piękne i pozornie przemyślane dzieła a wobec zagadnień życia są bezradni jak dzieci, na widok śmierci bledną i chwieją się ze strachu. Ze słusznością mógłby mędrzec wschodni zaskoczyć ich pytaniem: Po co straciliście tyle lat na naukę, z jakiej racji czynicie z niej bożyszcze. jeżeli nie dała wam najgłówniejszego: wiedzy o śmierci i życiu? Zarzucacie nam brak inicjatywy, bierność, zbytnie przywiązanie do przeszłości, niezdolność do rozwoju, lecz czy wasz „rozwój” i tak zwana „dynamika” nie są ruchem w próżni, ruchem w kole, chociaż jesteście przekonani, że posuwacie się z szybkością tysięcy kilometrów na godzinę? Dla nas rozwój prawdziwy mieści się w obrębie duszy ludzkiej i tylko tam, nie poza sobą, odbywa ona największe swoje loty, te, które nie kończą się nieuniknionym rozbiciem. Takie właśnie straszliwe rozbicie przeżywa obecnie wasz świat i dotąd nie chcecie zdać sobie sprawy z prawdziwej przyczyny, która zaprowadziła was do przepaści. Jak pijani słaniacie się nad krawędzią, aby za chwilę runąć w dół.
Rosja słucha uważnie tego głosu i patrzy naokoło. Wie, że musi zdecydować się, wybrać drogę. Nie może szukać wskazówek we własnej przeszłości, bo nie miała dotąd własnej swojej historii. Wie i czuje jedno: że ma z czego rosnąć i że po brzegi przeładowana jest życiem. Stoi pomiędzy prądami, które wciąż na nowo napływają ku niej z Zachodu, wprowadzając w ruch jej wierzchołki, a mocnym, rzeźwiącym powietrzem równin azjatyckich, w których zanurzone są jej korzenie i którymi żywi się jej ciało. Rosja, cała nachylona ku przyszłości, wypatruje znaków, wypatruje drogowskazów. Odmieniła swoją skórę, jak żmija w okresie lenienia się, i szuka nowej własnej formy. Zerwała mocnym szarpnięciem z okresem dawnej rozterki, która stanowiła rdzeń jej szamotania pomiędzy dwoma równie mocnymi dopływami – zachodnimi i wschodnimi, i odważnie popłynęła na otwartą falę. Chce dźwignąć się z niemocy, stanąć na swoim miejscu.
Sztuka we wszystkich postaciach – oto co Rosja miała dotąd najbardziej własnego, i tylko tam można usłyszeć niezamącony język jej jaźni. Myślę, że Rosja stanie się niedługo wyrazicielką zbliżającej się epoki, w której zmysł do konkretności, do rzeczy realnych, będzie połączony z niezachwianym przekonaniem i wiarą w istnienie rzeczywistości ponadziemskiej, bez której ta konkretność traci całe swoje znaczenie.
A Polska w tej walce o formę i treść jutra powinna stanąć razem z Rosją. Słowianie mają głos!
Źródło: „Pion”, 20/1935
Kategorie:Artykuły
Skomentuj