Marcin Karas w „Pressjach” (teka 37):
„Zjawisko religijne kultu cargo jest charakterystyczne dla wysp Oceanii, a różnorodne formy tych kultów budzą spore zainteresowanie religioznawców. (…) Aborygeni z wysp Oceanii widzieli ogrodzone lotniska na wybrzeżu, na które często przylatywały wielkie samoloty, pełne wymarzonych towarów (cargo). Jak wejść w ich posiadanie? W ramach uproszczonej religijności tubylców wszystkie te skarby nie są produkowane w Europie, ale były darami od duchów przodków białego człowieka. Biali mają po prostu dobre stosunki w niebie i otrzymują to, o co proszą. Tubylcy postanowili zwrócić się zatem do swoich przodków o przysłanie im cargo. Na plażach wznieśli drewniane wieże kontrolne i wyznaczyli pasy startowe. Wybudowali magazyny na cargo, rozpalili sygnalizacyjne ogniska i czekali. Cargo jednak nie nadchodziło. (…)
Co łączy tę etnograficzną ciekawostkę z życiem współczesnych Europejczyków? Otóż, wydaje się, że uzasadnione jest szokujące przekonanie: w Europie też rodzą się dziś kulty cargo, oczywiście znacznie bardziej subtelne od tych z Oceanii. Po zasadniczej likwidacji dominującego w życiu Europy jeszcze w XIX stuleciu myślenia w kategoriach chrześcijańskich, po laicyzacji społeczeństw dostrzegamy zachodnie przejawy kargizmu. W wielkich miastach Zachodu kościoły opustoszały. Biały człowiek szuka innego niż chrześcijańskie wyjaśnienia świata, ale ma te same potrzeby co tubylec z Nowej Gwinei, też marzy o łatwym, wygodnym, dostatnim życiu, też potrzebuje cargo.
Szerzeniem kultu cargo w Europie zajmują się reklamy, obiecujące łatwe, wygodne i przyjemne życie bez wyrzeczeń. Kolorowy świat reklam opanował ulice naszych miast. Każda jest obrazkowym proroctwem cargo. Szczęście w kargizrnie jest proste: wystarczy mieszkanie, samochód, trochę innych dóbr. Można pokonać choroby, starość, biedę i zaspokoić potrzeby, które ciągle narastają. Kult cargo ma też swoje świątynie, są to wielkie centra handlowe, budowane kosztem milionów euro. Młodzi ludzie spędzają tam całe godziny, spacerując po korytarzach. Nie muszą niczego kupować. Sama obecność w świątyni daje im poczucie przynależności do wyższej kasty. Nie wierzą w duchy przodków; ale mają nadzieję, że pewnego dnia też się staną posiadaczami tych wszystkich dóbr, które przylatują samolotami z fabryk, przyjeżdżają ciężarówkami do wielkich magazynów cargo. Wiara ta nieraz doznaje rozczarowań – ale na ulicach pojawiają się coraz to nowe reklamy
i kult się odradza.
Współczesny kult cargo ma swoje religijne cechy. Promocje zastępują święta, weekendy – niedziele. Właściciele sklepów ogłaszający promocje są jak papieże ustanawiający jubileusze. Czas liczy się od promocji do promocji, a wielkiego postu nie potrzeba, bo kult cargo opiera się na wierze w dobrą ludzką naturę. Wydawać by się mogło, że kult cargo obywa się bez koncepcji grzechu – ale przecież w wielkich centrach handlowych bezpieczeństwa pilnują kamery i pracownicy ochrony. Młodzi ludzie, naśladując ubiorem i zachowaniem styl życia kapłanów cargo – aktorów i dziennikarzy, chcąc przez podobny wygląd uzyskać poczucie, że są już prawie posiadaczarni cargo. Poddany tunningowi stary samochód przypomina Ferrari. Nawet kreolski „tok pisin” ma swoje odpowiedniki w żargonie używanym na klawiaturach tanich telefonów komórkowych, których dźwięki często rozlegają się na rozległych korytarzach kolorowych świątyń kultu cargo w Europie.”
Zgrabny tekst. Ale ironii dodaje mu fakt, że czytam go w jednej z kieleckich galerii handlowych, otoczony wypełnionymi po brzegi reklamówkami z logo Empiku i Matrasa. Moim cargo są książki. Nowy Rok zaczynam z dwoma opasłymi tomami dzienników: Julii Hartwig i Józefa Hena. Ostatnio coraz chętniej czytam zapiski osób w podeszłym wieku. Tylko pokolenie wolne od kultu cargo, od iPadów, Facebooków i smartfonów ma jeszcze dziś coś mądrego do powiedzenia. Gdy oni odejdą – pozostanie pustka. A my, zajęci sobą, pewnie nawet nie zauważymy ich odejścia.
Temat na głębszą analizę – PRL i jego konserwująca rola dla polskiej kultury. W czasach przymusowej ascezy spowodowanej permanentnym niedoborem materialnych dóbr, ludzie – oczywiście wtedy, gdy nie musieli stać w upokarzających kolejkach po mięso i cukier – mogli zajmować się tym wszystkim, na co dziś nam wszystkim tak bardzo brakuje czasu. Literaturą. Historią. Sztuką. Mądrymi rozmowami o literaturze, historii i sztuce. Dwa programy Telewizji Polskiej realizowały coś, co po latach brzmi jak zapomniany i wyświechtany relikt przeszłości – misję. Oczywiście, 99% tamtej rzeczywistości było złe i w pełni zasługuje na odrzucenie. Ale czy na pewno wraz ze zmianą ustroju musieliśmy odrzucić tamten 1% wartościowych rzeczy w dziedzinie kultury?
Socjalizm – cokolwiek złego by o nim nie powiedzieć – miał przynajmniej ambicje wychowywania ludzi. Ponieważ znaczna część tego procesu wychowawczego obejmowała również indoktrynację, to odrzucając indoktrynację (a może tylko zastępując ją inną, ale to temat na osobne rozważania), polskie państwo zrezygnowało również z wszelkich ambicji wychowywania swoich obywateli.
Tymczasem, ludzie pozbawieni „zewnętrznego” wychowywania najzwyczajniej w świecie dziczeją. Już przynajmniej od czasów Kopernika wiadomo, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. W polskiej kulturze od dekad nie dzieje się nic, absolutnie nic wartościowego (zapraszam do polemiki w komentarzach z tą, zdaję sobie sprawę, kontrowersyjną tezą). Ostatni mistrzowie odchodzą – Herbert, Miłosz, Szymborska, Różewicz, teraz Barańczak. Z dawnej konstelacji zostali już chyba tylko Zagajewski i Hartwig. Następców – brak. A my, zajęci kultem cargo lub – równie jałową jak kult cargo – „polityką” (cudzysłów użyty celowo), chyba już przyzwyczailiśmy się, że w polskiej kulturze jest jak jest. I zapomnieliśmy, że może być inaczej. I że kiedyś – naprawdę – było.
Ten blog jest po to, aby – na bardzo ograniczoną skalę, wiem – przywracać nam pamięć. O polskich gwiazdach, które najjaśniejszym światłem błyszczały niegdyś na firmamencie europejskiej i światowej literatury. O słowach, które kiedyś uskrzydlały. Czy jakiekolwiek słowa potrafią nas dziś jeszcze uskrzydlać? Czy nie zatraciliśmy jeszcze umiejętności skupienia się na jakimkolwiek pisanym tekście dłuższym niż twitterowe 140 znaków? Czy w ogóle cokolwiek – jeszcze – nas tak naprawdę, autentycznie zachwyca? A może w zupełności wystarczy nam życie w naszej codziennej powierzchowności, w tym że może co prawda nie jesteśmy do końca szczęśliwi, ale generalnie jest OK?
Magazyn Zapisz jest przede wszystkim jest dla tych, którym OK nie wystarcza. Którzy w sztuce – zwłaszcza w literaturze, ale (nie uprzedzając niespodzianek, które w nowym roku dla Was planujemy) – również w innych jej dziedzinach, szukają właśnie tego momentu zachwytu. Tej chwili spotkania z Nieznanym, którą, przez niedoskonałość naszych ludzkich zmysłów, potrafi nam dać jedynie sztuka. Tych chwil, kiedy – czytając wiersz, słuchając muzyki albo stając w zachwycie przed jednym z obrazów dawnych mistrzów – czujemy, że właśnie dowiedzieliśmy się czegoś nowego o sobie samych. Że odkryliśmy w sobie coś, co tkwiło w nas zawsze, ale dzięki – nawet przelotnym – obcowaniu z Dziełem, uświadomiliśmy sobie nieco bardziej jego obecność. Coś, co poprzez sztukę – słowo, obraz, dźwięk – czyni nas odrobinę lepszymi. „Jesteś tym, czym się karmisz” – mówi (w niedosłownym brzmieniu) w jednym z listów św. Paweł. Jeśli masz już dość tej papki, którą każdego dnia karmi Cię telewizja i internet, to miejsce jest dla Ciebie. A wszystkim, coraz liczniejszym, czytelnikom tego bloga, w rozpoczynającym się Nowym Roku pozostaje mi zatem życzyć tylko – Smacznego!
wciąż mam nadzieję, że jesteśmy potrzebni :}