Taksówkarz jest prawie jak barman, z tą różnicą, że barmanowi to zwykle Ty się wypłakujesz, a taksówkarz więzi Cię na tylnym siedzeniu i sam rozkłada się jak na kozetce.
Już raz taksówkarz mnie przewiózł kilkanaście kilometrów, a odbyliśmy podróż od warszawskich dziwek po japońskie gejsze. Dziś natomiast miałam opowieść wigilijną z przepowiednią jak z ciasteczka chińskiego.
Deszcz leje, zacina, ja oczywiście z siatami i torbami i walizą, ale w sercu jingle bells i merry christmas i świąteczna radość i nic jeszcze wtedy nie wskazywało, że za kilka kroków trafię na Poncjusza Piłata swojego świątecznego nastroju – kata taksówkarza.
– Dzień dobry – szczebioczę do niego z uśmiechem.
– Gdzie pani chce jechać?
– Na Wołoską.
Taksówkarz rzucił we mnie groźne spojrzenie – „nienawidzę cię” – przecięło mnie na pół. Szybko jednak obwieścił mnie i połowie osiedla, co go tak wyprowadziło z równowagi:
– To jest dziesięć kilometrów a do pani mnie dziewięć kilometrów gnali.
– Ale czy to jest moja wina?
– Nie, no nie pani, to ja przecież zamówiłem sobie taksówkę…
Zapadła martwa cisza na kilkanaście sekund – tyle ile, akurat potrzebowałam żeby przełknąć ślinę i w myślach rozważyć czy przeprosić czy wyjść.
– Od tygodnia, proszę pani, taksówką jeżdżę, to jest praca do której szympansa można wyszkolić.
– Nie sądzę, to raczej ciężka praca i jeszcze trzeba mieć ODPOWIEDNIE podejście do ludzi, bo przecież z ludźmi pan pracuje
– Ludzie to też szympansy, proszę pani.
Nie, nie dam się wyprowadzić z równowagi. W głowie sobie naciskam „play” i zaczyna mi grać „jingle bells”…
– Ja znam mordor, znam dobrze ten pani mordor…
…wciskam w głowie „stop”, a taksówkarz kontynuuje:
– Wczoraj tam takie korki były, że mówię idiocie żeby wysiadał i się przeszedł, ale nie – SIEDZI. BĘDZIE JECHAŁ. Dobrze radziłem, przeszedłby się prezesik, ale 200 metrów za 65 zł to tanio dla idioty, stać idiotę na voucher, za korporacyjne jedzie. Co to dla korporacji 65 zł za 200 metrów.
Milczę. Czekam aż skończy i już, już prawie wciskam w głowie „play”…
– Na prezesika wyglądał, z samej góry, takiego co to mnie kilka lat temu zwolnił z korporacji.
No to ja już nie mam złudzeń. Zapominam o szafie grającej świąteczne piosenki w mojej głowie. W głowie siadam przy barze, zamawiam shot’a i w głowie mówię „no jedziesz”.
– Bo korporacja, to proszę pani nie ma litości. 14 lat pracowałem, 8 tysięcy proszę pani dostawałem NA TAMTE CZASY i na moje miejsce zatrudnili trzech młodych chartów za 600 zł.
I patrzy w lusterko i jak wróżka jakaś przepowiada:
– Zatrudniają takich po około 28 lat, proszę pani, a po 10 latach proszę pani, wraka wyrzucają na bruk i nowego charta sobie kupują za połowę stawki.
Do śmiechu mi nie jest, w głowie mi nic już świątecznie nie gra, zamawiam kolejnego shota i widzę jak za 10 lat z moim Tygryskiem, jeździmy takie dwa wraki, z kogutem TAXI na dachu…
Dojechaliśmy w tym świątecznym nastroju. Przełknęłam ślinę i zdobyłam się w końcu na ciepłe słowa płynące prosto z mojego zastraszonego serca:
– Wesołych Świąt i powodzenia panu życzę
– Powodzenia?! NIE proszę pani, POWODZENIE to jest pani potrzebne, mnie już zwolnili, a panią dopiero to czeka. Ja się z stąd zabieram wyjeżdżam z tego kraju. Trzy języki znam biegle – oprócz polskiego – poradzę sobie.
– To niech pan sobie radzi i mi miejsc pracy nie zabiera. Ja znam dwa z polskim i to jeszcze nie najlepiej.
Wjechałam windą na piąte piętro przeszklonego biurowca, zrobiłam sobie kawę, usiadłam przy SWOIM biurku i kurczowo złapałam się stołka. Nie oddam!
Nie oddam chartom!
Tekst ukazał się również na blogu autorki: https://joliejourek.wordpress.com
Kategorie:Proza
Skomentuj