Książki. Książki wokoło. Tak jakby obłoki
białe sprzęty z niebios na drewniane półki
i czekały w milczeniu, aż przyjdą wróżbici
odgadywać z nich losy. Bowiem zawsze bogi
mówiły chmur układem lub lotem jaskółki
albo śladem złotawym, co z woskowych nici
zostaje, przemieniony w fantastyczne kształty.
Na stole płonie lampa jak księżyc pod kloszem
mgły, wśród której się cisną jak spędzone gwałtem
krzesła. Drży niby gwiazda wystający z kosza
od śmieci brzeg papieru. Na biurku piór kilka – – –
Rozmawiamy o wojnie, a potem o wierszach.
Co mają być tak proste jak nasza rozmowa,
która zresztą na chwilę zupełnie umilkła
i czekaliśmy obaj, aż jakaś myśl szersza
narzędzie stworzy z kruszcu niby świetny kowal.
I była wtedy taka właśnie atmosfera
jak w sadzie, gdy na jabłko mające spaść z drzewa
spogląda bladą twarzą dziecko strojne w uśmiech.
Jabłko tymczasem, jak to zdarzało się nieraz,
kołysze się i niebu samotnemu śpiewa,
aż w różowym zachwycie wśród gałęzi uśnie.
Więc wciąż siedzimy niemi. Bo po cóż kulawe
dźwięki z pragnących supłać ust, jeśli tak blisko,
jeśli słychać już wszędzie, jak huczącą lawę,
jeśli w stołku popsutym gra, oświetla wszystko?
Nagle, jakby znużony zbyt długim czekaniem,
zacząłeś o poetach dawnych. Siedemnastowieczni
kupletowi śpiewacy w srebrzonych perukach
zachłystując się kpiną (nawet gdy swej pannie
składają hołd) – podeszli ku nam i bezpieczni
położyli się milcząc w starodawnych drukach.
A potem jakiś stary król pełen powagi
wonią mórz przesiąknięty, ubrany w muszelki,
zszedł z książek niby z wyspy,u której stóp wraki
rozbite w piasku leżą, i szeptał, gdzie wielkość.
Zrozumieliśmy przeto, że cień Odyssei
przesłonił sobą wszystko, jedyny, olbrzymi,
równie miły starcowi, jak i oku chłopca.
Wtem wiatr uderzył w okno niby znak nadziei,
gdzieś po ugorach polskich zadźwięczało imię,
piaski kwitły, czar mieszkał w kartoflanych kopcach.
Ilustracja: Franz Eybl, „Czytająca dziewczyna”, 1850
Skomentuj