I.
Niegdyś szło się ciemniejącą miedzą przez rudziejące rżyska; u boku starszy towarzysz z rozwianą czupryną; u nóg plątały się pojedyncze źdźbła. Wyżeł naszczekiwał i migał, jak cień, w fioletowej kapuście.
Potem stawało się w wielkim oknie bawialni i o pierwszej gwieździe mówiło się w park rozlany, gdzie półokrągłe bielały koleiny pojazdów i breków, o spojeniu się niebios i ziemi, o ich uścisku bezmiernym, o całości.
Podpatrywały nas krzewy leszczyn, gęste i szeleszczące. Nie będzie już takich zachodów, kiedy na złocistym skraju horyzontu spłonął siwy samolot, jak bomba, nadziana słomą, jak chochoł, rozdarty wiosną przez karminowe róże.
II.
W tym czarującym zdeprawowaniu pochylasz się nad filiżanką i jak w gęstym jeziorze pozłocistej smoły, widzisz krągłe kolce gwiazd: to źrenice odbite w herbacie. Wyglądają z dna, niby pyszczki rybie, łowiące wietrzyk wieczorowy, pełen aromatu wschodów, i przez czerniejące zmarszczki w mocnym wywarze ledwo chwytają palce, drgające, jak grzbiet konia na pustyni. Rozwiany burnus drży i trzepota na tle różowo-pustym, śpiewa napięta cięciwa, wsparłeś się w bok, jak emir, i zawodzisz gorzką, hulaszczą, natchnioną piosenkę. Wory pereł dźwięczą po brukach Bagdadu, rumaki tanecznie stąpają po różach, baseny zielonkawe chluszczą, dotknięte przez stopy smagłe, zmąca się młodość.
Na bardzo mrocznym suknie szukasz dłonią, drżącą niecierpliwie, łańcuszka filigranowej roboty; ale to już
jest w szwajcarskim sanatorium i czas biały kitel nasunął na patrzące oczy.
III.
Wzdłuż rzeki iść, która zwie się:… która zwie się:… niechaj będzie: Narew. Aż do mostku, omszałego zielono, rzezanego biało; belki brzozowe próchnieją z roku na rok, coraz szybciej przechodzisz po nich aż pomiędzy rdzą rumianą zarosłe sadzawki, pachnące świeżą zgnilizną, jak rozpłatany karp. „Pan Aleksander spóźnił się! – To dobrze. – Ale już przedziera się przez krzaki, w kaszkiecie, jak dwurogi faun. – O, uciekajmy!”
Niezabudki rozkwitły chabrowo, kryją się drobne olśnione oczy. Olcha dygoce, nad strumykiem dzikie i cierpkie konwalie; nie puszczasz nas, mostku, i tu siądziemy nad strugą, łoziny pleść, jak w staroświeckiej piosence:
„Siądziemy, prości, dłonią w dłoń
i gwarzyć będziem o przyszłości…”
Aż wygoni nas, zarosłych wonną macierzanką i chmielem u płota, gong, bijący miarowo, jak w skroniach
krew. I pójdziemy przez te drzwi, które otworzą się w nigdzie…
Źródło: Stefan Napierski, „Obrazy z podróży”, Warszawa 1933
Ilustracja: Nicolas Poussin, „Pejzaż z Orionem”, 1658
Kategorie:Poezja, Poezja, Poezja, Poezja, Poezja, Proza, Źródła
Skomentuj