Gustaw Herling-Grudziński o Polskim Sierpniu 1980

Strajk_sierpniowy_w_Stoczni_Gdańskiej_im._Lenina_31

25 sierpnia 1980

Teraz, kiedy przejaśniło się trochę na zachmurzonym niebie polskim, można spokojnie zrekapitulować wypadki minionych jedenastu dni. Czym były?

W czerwcu ukazała się w kilku wielkich tygodnikach i dziennikach europejskich długa, bardzo interesująca rozmowa członka paryskiej ekipy Foucaulta z pisarzem czeskim Milanem Kunderą. Dziś wart jest nacisku jeden jej fragment.

FRANCUSKI ROZMÓWCA: Czy los Czechosłowacji nie został już przypieczętowany w roku 1948, gdy całą władzę zagarnął reżym filosowiecki?

KUNDERA: Zapewne. Ale krok po kroku siła samego życia, odrębność kraju, tradycje jego wielowiekowej historii, zrośniętej z Zachodem, zaczęły rozkładać system importowany z Rosji i przeobrażać go od wewnątrz.

FRANCUSKI ROZMÓWCA: Co, w dwadzieścia lat później, skrystalizowało się w słynnym reformizmie Dubczeka.

KUNDERA: Politycy odegrali w tym drugorzędną rolę. Najlepsze, co można powiedzieć o najsympatyczniejszych z nich, to że szczerze, lecz nieporadnie starali się iść za ruchem społecznym. Wielkość lat sześćdziesiątych i Wiosny Praskiej tkwi nie w polityce (która była niekompetentna i przegrała w końcu wszystko), ale w kulturze. Mam na myśli kulturę w najszerszym tego słowa znaczeniu: nie tylko sztukę i naukę, lecz cale zachowanie się narodu, jego tradycje tolerancji, humoru, wolności. Ta kultura stawiła czoło importowanej strukturze politycznej, wypełniając ją własną treścią, nadając jej inny sens. Organizacje społeczne (związki zawodowe, rozmaite stowarzyszenia), przeznaczone pierwotnie do transmitowania woli partii, wyemancypowały się i stworzyły bardzo oryginalny system demokracji, którego nikt nie zaplanował.

Nie ma analogii między Wiosną Praską i Polskim Sierpniem, z wyjątkiem tej jednej: ocknięcia się społecznego (po okresie „narkozy”, powiada Michnik w „Der Spiegel”), wypełnienia własną treścią importowanych z zewnątrz struktur politycznych, rozepchnięcia ciasnych gorsetów totalitarnych.

Presja społeczeństwa, samoobrona społeczna, rewindykacja tożsamości narodowej i kulturalnej. Jaką w tym wszystkim rolę odegrał Kościół, zwłaszcza po kulminacji „ośmiu dni wolności” podczas wizyty Jana Pawła II, jest oczywiste. Ale oczywista także staje się nareszcie rola opozycji. Nieraz słyszało się i czytało ostrzeżenia przed nadmiernym przecenianiem opozycji, która „cóż może wobec trzymilionowej partii”; którą „na wyrost chyba nazywa się w ogóle opozycją”. Nadmierna okazała się ostrożność sceptyków. Zdumiewająca dojrzałość robotnicza w sierpniowych strajkach i w mechanizmie konfrontacji z władzą jest na pewno w znacznym stopniu – badacze ustalą kiedyś dokładniej, w jakim – zasługą działaczy opozycji, głównie korowców. Wystarczy przeczytać artykuł Kuronia „Ostry zakręt” w „Biuletynie Informacyjnym”.

Więc nowy (prócz Kościoła i opozycji z jej działalnością wychowawczą, wydawniczą, publicystyczną, informacyjną), bardziej niezależny człon w społeczeństwie broniącym się przed połknięciem przez monopartyjne państwo „ideologiczne”: związki zawodowe. Wolniejsze, na początek. Nie wolne w stylu syndykalizmu zachodniego, ale i nie sprowadzone do dotychczasowej funkcji „pasa transmisyjnego” władzy. W powojennej serii polskich „miesięcy brzemiennych” Sierpień 1980 będzie punktem najdalej idącego i najgłębiej sięgającego zwrotu.

Od pierwszej chwili puszczono w ruch widmo sowieckiej interwencji zbrojnej. Przeciw komu miałyby interweniować bratnie czołgi? Na Węgrzech celem operacji był Nagy, w Czechosłowacji Dubczek. W Polsce bratnie czołgi musiałyby otoczyć strajkujące zakłady pracy, żeby… Żeby co? Przejechać się ogniem z dział po robotnikach? Zagnać ich do pracy, poszturchując w plecy lufami karabinów? Wpoić im siłą zaufanie do Gierka? Inteligencja przywódców i organizatorów strajków polegała na nadaniu im takiego charakteru, by bratnim czołgom z góry odebrać pretekst i cel wjechania, eksponując od razu absurdalność ewentualnej interwencji. Z drugiej strony represja rodzima oznaczałaby dla Gierka odegranie scenariusza „Gomułka-bis”, z jakimś Olszowskim czekającym w kulisach na odegranie scenariusza „Gierek-bis”. I z łatwą do przewidzenia reakcją widowni.

Wśród moskiewskich hamulców wymienia się Afganistan, groźbę pogrzebania détente etc. Pomija się najważniejszy. Myślę, że sowiecka interwencja zbrojna zamieniłaby się szybko w wojnę rosyjsko-polską; i myślę, że Moskwa zdaje sobie z tego dość dobrze sprawę.

W „Giornale” z 20 sierpnia tak kończył się mój artykuł wstępny:

Nie pozostaje zatem nic innego jak rozwiązanie pokojowe, które Polakom pozwoli może wydrzeć coś więcej niż przyjęcie ich bezpośrednich, pilnych żądań gospodarczych, coś politycznie znaczącego na przyszłość. Kto wie, czy odtąd w Moskwie nie utoruje sobie stopniowo drogi świadomość, że niemożliwe jest włączenie na zawsze do „wielkiej sowieckiej rodziny socjalistycznej” trzydziestopięciomilionowego narodu, religią i tradycjami związanego z Zachodem, niepokonanego w swym dążeniu do wolności i niepodległości. Werdykt Jałty nie obowiązuje na wieczność.

Zabrzmiało to we włoskich uszach jak „romantyczne” polskie majaczenie? Widocznie nie, skoro nazajutrz „Corriere” wystąpił z artykułem wstępnym pod tytułem „Także dla Moskwy wybije godzina dekolonizacji. (Dopisane 29 sierpnia: prasa włoska streściła wywiad z Kołakowskim w „Stuttgarter Nachrichten”, przytaczając jego zdanie o perspektywie „pokojowej dezintegracji sowieckiej strefy wpływów we wschodniej Europie”).

Reakcje Zachodu należy podzielić na milczenie rządów i donośne głosy prasy, telewizji, partii politycznych, związków zawodowych. Kto od dawna wie, że możemy liczyć na własne wyłącznie siły (plus współtowarzyszące fermenty w „bloku”), nie ma powodu do rozdzierania szat i załamywania rąk. Tak jest, tak będzie, może nawet tak być powinno. Czego natomiast wolno sobie w duchu życzyć, to żeby zachodni „mężowie stanu” zachowali milczenie absolutne, unikając odruchów pajacowatych, które ani nie wzbudzą do nich sympatii we wschodniej Europie, ani nie obrodzą na ich własnej giełdzie wyborczej. Mam na myśli Cartera, którego pierwszą reakcją był monit pod adresem Moskwy, że Waszyngton jest zaniepokojony… wznowionym zagłuszaniem rosyjskich audycji Głosu Ameryki.

27 sierpnia 1980

Lista żądań stoczniowców gdańskich zawiera między innymi słuszny i ważny punkt o dopuszczeniu Kościoła do środków masowego przekazu. Wczoraj żądanie zostało spełnione w praktyce: w telewizji warszawskiej, po raz pierwszy w jej dziejach, nadano homilię Prymasa na Jasnej Górze. Autorzy listy, strajkujący stoczniowcy gdańscy, nie wydawali się tym debiutem zachwyceni. Więcej – z dzisiejszej korespondencji Gawrońskiego z Gdańska w telewizji włoskiej dowiaduję się, że zastanawiali się w przystępie konsternacji, czy cudzy głos nie został podłożony pod obraz przemawiającego Prymasa; albo czy Gierek nie kazał telewizyjnym magikom wmontować własnego apelu do homilii Wyszyńskiego… Tak głęboko, na szczęście, zakorzeniona jest w Polsce nieufność do kontrolowanych przez państwo środków masowego przekazu…

W rzymskim dzienniku „Tempo” przedrukowano dziś z „Le Point” rozmowę z Giedroyciem. „Kościół moderuje opozycję, ochraniając ją równocześnie. Kardynał Wyszyński obawia się tak samo jak Gierek interwencji sowieckiej. Obaj uważają ją za nieprawdopodobną, nie mogąc jej jednak wykluczyć”.

Akcja moderacyjna posunęła się we wczorajszej homilii jasnogórskiej o wiele za daleko, zbliżyła się pod wpływem paniki do stanowiska władzy w najdelikatniejszym momencie rokowań: samo obiecane strajkującym prawo do strajku, bez większego stopnia autonomii syndykalnej, byłoby bezużyteczną, pokazową, rzuconą na odczepne koncesją; zwycięstwem jedynie moralnym, gdy nagli przejście na płaszczyznę bardziej konkretną: zmian społecznych i politycznych.

1 września 1980

„Robotnicy polscy zwyciężyli”. „Zwrot historyczny”. „Nowy rozdział w dziejach pojałtańskich”. „Długa i trudna walka zaczyna się dopiero teraz”. „Europa i Ameryka muszą dopomóc zwycięzcom”. „Groźny pomruk „Prawdy” moskiewskiej”. Tytuły na pierwszych stronicach dzisiejszych gazet. Oddają nieźle sens wydarzeń.

W jednym z artykułów znajduję zdanie: „Po strajkach sierpniowych Polska nie będzie już taka sama, jak była”. Identyczne zdanie padło po wizycie papieskiej w maju zeszłego roku. Prawdziwe było tamto, jeszcze prawdziwsze jest to. Powtórzę, co po tamtym zdaniu zanotowałem w dzienniku pod datą 20 czerwca 1979 roku. Nie dla zwykłej satysfakcji; notatka nabiera, jak sądzę, dodatkowej treści dzisiaj:

„Pontyfikat Wojtyły oznacza z polskiego punktu widzenia trzy aktywa: pogłębienie izolacji i impasu władzy komunistycznej; zmniejszenie prawdopodobieństwa sowieckiej interwencji zbrojnej w razie ewentualnego kryzysu; uwrażliwienie Polaków na losy wschodnich sąsiadów. To dużo, bardzo dużo. Nie dość jednak, by oddać się słodkim marzeniom o cudzie. W pięknym kazaniu oświęcimskim, prócz zadumy nad tablicami: żydowską, rosyjską i polską, jest wskazanie, które sięga poza wojnę, ma aktualny wciąż wydźwięk i wystarcza jako orientacja duchowa: „Nigdy jeden naród nie może rozwijać się kosztem drugiego, nie może rozwijać I się za cenę drugiego, za cenę jego śmierci”. Reszta, po plebiscycie czy referendum w ciągu ośmiu dni wolności, zależy od woli i umiejętności nadania tej orientacji duchowej wyrazu politycznego.”

W nowym numerze „Zapisu” artykuł Andrzeja Kijowskiego, datowany 24 grudnia 1979 roku.

„Alternatywa jest taka: jeżeli chcemy żyć spokojnie, należy system znosić w jego dzisiejszej formie; jeżeli chcemy żyć inaczej, trzeba system zmienić od podstaw. Ponieważ tej zmiany przeprowadzić nie można, nie należy tracić czasu i energii na zmiany cząstkowe.”

I dobitniej:

„Z systemem, jaki jest dzisiaj, nie należy ani walczyć, bo jest to walka ponad siły, ani nie należy go naprawiać, bo mu to jest niepotrzebne; należy się przed jego niszczącymi skutkami bronić wszelkimi siłami, w dostępnej sobie skali zakładu i stanowiska pracy, środowiska, rodziny i własnej osoby.”

Jałowy, scholastyczny byłby spór o to, co jest walką, a co tylko samoobroną, co zmianą cząstkową a co głęboką. Po prostu w pewnych okolicznościach – takich właśnie jak Polski Sierpień – zacierają się naraz, bardzo gwałtownie! zbyt ostro wytyczone granice między przeciwstawieniami. Nie twierdzę, że wypadki sierpniowe pokryły nieodwołalnie artykuł Kijowskiego (logiczny, aż przesolony w swej logice) warstewką pleśni. Twierdzę jedynie, że odświeżyły szansę opisaną przez Kunderę w dialogu z francuskim rozmówcą.

Źródło: Gustaw Herling-Grudziński, „Dziennik pisany nocą, Tom I, 1971-1981”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011

Ilustracja: Stanisław Szukalski, Strajk sierpniowy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, Europejskie Centrum Solidarności



Kategorie:Dzienniki, Źródła

Tagi: ,

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: