Przemysław Piętak – „Arab bez nafty”

Tekst został opublikowany również na blogu autora: Teologia Polityczna

13932resizedimage569379-sad-boy-sleeping-with-book

 

„Drogi Panie, dziękuję za list i esej, wydaje mi się bardzo interesujący” – 3 listopada 1950 pisze do 28-letniego Konstantego Jeleńskiego redaktor paryskiej „Kultury”, Jerzy Giedroyc. „Miałbym tylko jedną uwagę krytyczną: jest może być zbyt przeładowany erudycyjnie. Obawiam się, że Pan zapomina, do jakiego czytelnika Pan pisze. Inteligent polski był zawsze dość prymitywnym, a dziś i i w kraju, i na emigracji sytuacja jest wręcz katastrofalna. Podobny błąd popełnia zresztą Jerzy Stempowski, może z tą tylko różnicą, że podaje on swą lekturę bardziej „przetrawioną”.”

Czterdzieści jeden lat później, tuż po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, profesor Jerzy Pomianowski, również współpracujący z „Kulturą”, określi polską inteligencję już w całkiem odmiennych słowach. „Gdy chodzi o inteligencję, o której tyle się mówi i którą znowu próbuje się opluć i zdetronizować, to jestem zdania, że stanowi ona szczęśliwą osobliwość społeczeństwa polskiego” – powie w rozmowie z Polskim Radiem w styczniu 1991. „Jej istnienie jest tą niezwykle fortunną osobliwością, która Polskę odróżnia się od innych krajów. Wyrzec się tej tradycji to jak wyrzec się nafty, będąc Arabem. Uważam to za nonsens. W innych krajach inteligencja również istnieje, ale nie zdaje sobie z tego sprawy i nie pełni swoich funkcji, jak należy. We Włoszech, które bardzo kocham i gdzie mieszkam od dwudziestu lat, inteligencję uważa się za część klasy średniej. Oni samych siebie nazywają intelektualistami, a to jest już zupełnie inna sprawa. Inteligent, zwłaszcza polski, przez prawie dwa stulecia dźwigał na swoich wątłych i krzywych, prawdę mówiąc, barkach ciężar tego, co nazywa się tożsamością kulturalną narodu.”

Co wydarzyło się przez te czterdzieści lat? Co spowodowało, że od opinii o „dość prymitywnym inteligencie polskim” z roku 1950, zaledwie cztery dekady później mogliśmy przejść do nazwania polskiej inteligencji „szczęśliwą osobliwością społeczeństwa polskiego”? Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że to pojawienie się i wyjątkowy rozkwit polskiej inteligencji w XX wieku zawdzięczamy właśnie Jerzemu Giedroyciowi i tej wyjątkowej konstelacji gwiazd, jaką wokół „Kultury” udało mu się zgromadzić. Wymieńmy tylko niektóre nazwiska: Miłosz, Gombrowicz, Jeleński, Stempowski, Herling-Grudziński, Mieroszewski, Bobkowski. Lista współpracowników „Kultury” wymienionych na internetowej stronie „Instytutu Literackiego” liczy ponad sto dwadzieścia nazwisk. To właśnie polski ośrodek w Maisons-Laffitte stał się prawdziwym centrum polskiego życia kulturalnego i intelektualnego aż do śmierci Redaktora, 14 września 2000 roku. Jego odejście, oznaczające zgodnie z wolą Giedroycia również zakończenie wydawania „Kultury”, stanowiło symboliczne zamknięcie XX wieku w polskiej kulturze. A jednocześnie wytworzyło przeraźliwą lukę, wyrwę, której po piętnastu latach naszego stulecia nikt nie jest w stanie zapełnić.

Wszyscy wymienieni powyżej autorzy, będący filarami „Kultury”, od dawna nie żyją – ostatni z nich, Czesław Miłosz, zmarł w 2004 roku. Nie ma w polskiej literaturze współczesnej nikogo, kto mógłby chociaż na krok zbliżyć się do poziomu „Szkiców piórkiem” Bobkowskiego czy „Trans-atlantyku Gombrowicza. Polska inteligencja rozproszyła się w archipelagu małych wysp skupionych wokół niszowych periodyków. Ponad ćwierć wieku od odzyskania przez Polskę wolności, nie powstał żaden krajowy ośrodek, którego znaczeniem i zasięgiem można by porównać do Maisons-Laffitte. Dzięki ofiarnej pracy wciąż działającego Instytutu Literackiego, na stronach www.kulturaparyska.com możemy na szczęście zapoznać się ze wszystkimi numerami „Kultury” w ucyfrowionej wersji. Ale ich lektura pogłębia tylko żal, że współcześnie nikt już tak nie pisze.

Co stanowiło sedno tak gigantycznego osiągnięcia Jerzego Giedroycia, jakim było zgromadzenie wokół „Kultury” najwybitniejszych polskich piór? Przede wszystkim, absolutna wolność, jaką zawsze pozostawiał swoim autorom, w pełni akceptując ich indywidualność. „Kultura” nigdy nie była pismem osób piszących spod jednej sztampy, zawsze zgadzających się ze sobą i trzymających określoną „linię”. Przeciwnie – i właśnie to stanowi o wielkości Redaktora – pod jednym „dachem” udało mu się zgromadzić osobowości wielkie, chociaż nierzadko całkowicie sobie przeciwstawne. Widzimy to w tekstach publikowanych w „Kulturze”, ale również – a może nawet jeszcze bardziej – w dostępnych nam wydaniach tomów korespondencji, jaką przez lata Jerzy Giedroyc wciąż prowadził ze swoimi współpracownikami.

Czesław Miłosz do Jerzego Giedroycia, kwiecień 1953:

Może i tu Europa słabosilna, ale rzeczy w rodzaju „Rozmowy dzikich ludzi” to nieodpowiedzialny defetyzm i nihilizm, pisanie na złość mamie, resentyment, który prowadzi do sztucznej krzepy i sztucznego barbarzyństwa ludzi tak wrażliwych i zdechłoeuropejskich jak Bobkowski. Konieczna jest przeciwwaga. A francuska zdechlizna nie jest jeszcze wystarczającą miarą.”

Andrzej Bobkowski do Jerzego Giedroycia, 15 czerwca 1953:

Czuje się na każdym kroku, że jeżeli chodzi o markiszm, to ci ludzie wcale nie oderwali się. „Zniewolony umysł” Miłosza jest właściwie tak napisany, że jest on ściśle antystalinowski, ale nic poza tym. Poza tym każdego młodego, czytającego to, może tylko utwierdzić w „postępowych” bredniach sprzed stu lat. (…) Miłosza teraz nie chciałbym spotkać, bo czułbym się absolutnie zmuszony wszystko to otwarcie mu powiedzieć. Ale – nie daruję – jeszcze jedno: otóż wie Pan, jak ja kocham i „szanuję” Emigrację – a jednak po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że POMIMO WSZYSTKO on nie ma żadnego prawa wyrażać się o niej tak, jak się wyraża. No, ale nie można nikogo zbytnio winić o brak taktu – a to tylko brak taktu, mam nadzieję. I tu bym sobie z nim pogadał jednak – właśnie ja. Czułbym, że mam prawo.”

Jerzy Giedroyc do Konstantego Jeleńskiego, 20 czerwca 1953:

Załączam list (do zwrotu) od Andrzeja Bobkowskiego, który jest ciekawy i może Pana zainteresuje. Jak Pan widzi, rozprawia się w nim brutalnie nie tylko z Miłoszem, ale i ze mną.”

Jerzy Giedroyc do Andrzeja Bobkowskiego, 20 czerwca 1953:

Myślę jednak, że jeśli idzie o Miłosza, to nie ma Pan racji. (…) Przede wszystkim – i to jest u Miłosza przyjemne – nie robi z siebie ani bohatera, ani Wallenroda, ani neofity. Mam wrażenie, że jego wstęp do książki jest nie tylko skromny, ale i bardzo szczery. Bynajmniej nie ukrywa, że gdyby miał możność nieskrępowanej twórczości, to by został, nie ukrywa też swego „mętniactwa”. Jego paniczny strach, by nie być uznanym za faszystę, jest bardzo typowy dla całych środowisk (jak „Preuves”, jak Pan słusznie zauważył). Dla mnie był to dokument niezwykle charakterystyczny dla polskiego świata literackiego.”

Andrzej Bobkowski do Jerzego Giedroycia, 11 marca 1954:

Wiersze Miłosza przeczytałem od deski do deski, co wymagało z mojej strony wiele wysiłku, bo poezji nie lubię, i odniosłem wrażenie czegoś bardzo sztucznego i „robionego”. Ale trudno – prawdziwych poetów rodziło się i rodzi bardzo mało.”

Kultura rodzi się ze sporu, a nie z radosnego poklepywania po plecach. To ze sporu, z wewnętrznego konfliktu jaki ów spór wywołuje, rodzą się myśli, z myśli rodzą się listy, z listów artykuły, a z artykułów książki. Tymczasem, nieszczęście współczesnej polskiej inteligencji polega na tym, że pomimo powszechnego wrażenia wszechobecnego – zwłaszcza w polityce – konfliktu, prawdziwy spór zanikł niemal zupełnie.

Roman Ingarden w pochodzącym z 1961 roku tekście „O dyskusji owocnej słów kilka” napisał:

„Jeżeli jesteśmy istotnie swobodni wewnętrznie, gotowi jesteśmy zawsze i udaje się nam to mniej lub więcej sprawnie zawiesić nasze własne przeświadczenia, twierdzenia, a nawet umiłowania, by móc przystąpić do dyskusji z całą gotowością do uznania cudzego poglądu, a nie tylko w tendencji do przeforsowania własnej opinii. Gdzie brak tej gotowości do odstąpienia od własnych twierdzeń i do przyjęcia stanowiska naszego oponenta – dyskusja jest od pierwszej chwili skrępowana i przeprowadzana raczej dla pozoru czy dla zaspokojenia własnej ambicji, a nie w tendencji dojścia wspólnie z przeciwnikiem teoretycznym do prawdy.”

Takiej dyskusji, takiego sporu – opartego na wspólnym dążeniu do prawdy, a nie wyłącznie na przeforsowaniu własnych racji, na „wygraniu” dyskusji – we współczesnej Polsce właściwie już nie ma. Dwa monologi to jeszcze nie dialog. Co prawda, jeszcze do niedawna mogło się wydawać, że mamy w Polsce tzw. „mainstream” i tak zwaną „niezależną” prasę, ale owa „niezależna” prasa również wykształciła swój własny, niepokorny i pryncypialny nurt, w swojej nieprzejedności czasem mało różniący się od tego, przeciw któremu z taką zaciętością kieruje swoje publicystyczne ostrze. I tak płyną równolegle obok siebie, w przeciwległych kierunkach dwa polskie nurty, świeża woda między nimi w żadnym miejscu nie przepływa, co nieuchronnie powoduje, że obydwa mętnieją. Marzy mi się poważna, publiczna debata o Polsce z udziałem redaktorów naczelnych najważniejszych polskich tygodników opinii, mam jednak niestety poważną wątpliwość czy wszyscy zainteresowani mieliby dość odwagi, aby w podobnej debacie wziąć udział. Zawsze łatwiej jest obrzucać się nawzajem kalumniami po gazetach, niż w bezpośredniej rozmowie skonfrontować się ze sobą twarzą w twarz.

W swojej rozmowie dla Polskiego Radia z 1991, prof. Jerzy Pomianowski zwraca uwagę na jeszcze jeden, interesujący aspekt, prowadzący do coraz większego wyjałowienia inteligencji w Polsce. Działania komunistycznych władz w PRL opisuje następującymi słowami „Przed nowymi masami, przed ludźmi, którzy stawali się podmiotem awansu społecznego, widniały dwie drogi: albo stara droga inteligencka, albo droga kołtuna. Partia zupełnie świadomie wybrała tę drugą. Droga, którą wytyczyła inteligencja polska – droga rozwoju własnej myśli po to, ażeby tej myśli, swojej głowy, a nie tylko łap, używać dla dobra kraju i dla wytyczania mu ścieżek – została uznana za wsteczną, szlachecką, reakcyjną i nawet śmieszną. Droga kołtuna została przyjęta jako własna. Sprowadzało się to do prób zapychania gęby ciuchami i lodówkami awansującym masom.”

Czy nam to czegoś nie przypomina?

 

Napisz do autora: przemyslaw.pietak@teologiapolityczna.pl



Kategorie:Artykuły, Farrago rerum

Tagi:

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: