Maisons-Laffitte, 13 grudnia
Ani słowa. Prócz daty, ani słowa.
16 grudnia
Wieczorem wpadł Iks, człowiek rozsądny, spokojny, z tytułu swoich zajęć dobrze zorientowany. Z Polski wyjechał w przeddzień puczu, dowiedział się o nim w pociągu za granicą. Czeka teraz w Paryżu na możliwość szybkiego powrotu. Na pożegnanie powiedział: „Następnym razem zacznie się od wieszania komunistów”.
(Ten motyw będzie się później powtarzał coraz częściej, nawet – nieco zawoalowany – w korespondencjach dziennikarzy zagranicznych. P. skwitował go słuszną uwagą: „Dość prawdopodobne, ale nie trzeba zapominać, że i komuniści o tym wiedzą”. Oto „dialektyka” puczu w kategoriach najprostszych).
20 grudnia
Oglądałem w telewizji francuskiej warszawski dziennik telewizyjny, pokaz skondensowanego żołdactwa w stylu południowoamerykańskich golpe. Umundurowany spiker wystękał „wiadomości”, z których wynikało, że wszystko idzie ku lepszemu, łącznie ze zgalwanizowaną cudownie gospodarką. W „migawce ulicznej” jego kolega podetknął mikrofon jakiejś warszawskiej paniusi: okazała się „mile zaskoczona” wprowadzeniem stanu wojennego. Dla okrasy nadano reportaż z lokalu nielegalnego wydawnictwa po wizycie milicji: połamane meble, walające się na podłodze papiery, teleobiektyw nacelowany długą chwilę na niedopitą butelkę wódki, po czym prezentacja na ekranie występnych książek gotowych do kolportażu, wśród nich „Polskiego kształtu dialogu” księdza Tischnera. Autor „biskup polowy „Solidarności””, i tytuł jego książki służą jako niedwuznaczne ostrzeżenie z odcieniem pogróżki: Kościół nie jest nietykalny.
Redaktor „Esprit” Paul Thibaud, świeżo przybyły z Warszawy, opowiada w „Liberation”, co widział i słyszał:
„Na Nowym Świecie rozlepiono nocą afisze, przedstawiające Geremka w rozmowie telefonicznej z rabinem jerozolimskim. Polka, z którą o tym rozmawiałem w kościele świętej Anny, rozpłakała się nagle z oburzenia. O trzeciej po południu trudno było znaleźć na murach bodaj skrawek tych afiszów; zdzierali je przechodnie.”
Eksperci ideologiczni z aparatu propagandowego junty Jaruzelskiego powinni byli, dla większej jasności, zlecić napis na afiszu: „Prawdziwy kształt dialogu”.
24 grudnia
W ciągu ostatnich trzech dni komentatorzy francuscy usiłowali wypunktować sytuację, dając po raz pierwszy do zrozumienia, że pucz, wykonany technicznie bez pudła, zarył się politycznie w piasku czy wylądował w grzęzawisku. Jacques Amalric o Jaruzelskim: albo zastąpi go ktoś jeszcze brutalniejszy, albo przejście od „autoinwazji” do otwartej inwazji. Andre Fontaine o „jedynym dogmacie” Moskwy: „I’y suis, j’y resle”. „Na szczęście” – według komentatorów francuskich – Jaruzelski „ma obsesję dialogu z Kościołem”. Ale (na nieszczęście): „Czyżby Jan Paweł II porzucał ową prudence, która go dotychczas znamionowała?”. Od czterdziestu ośmiu godzin Moskwa bije nieprzerwanie w bęben jałtański. Rozstawiwszy na szachownicy główne figury, traktuje się jak strąconą już figurę najgłówniejszą: „Solidarność”. A tymczasem dokoła niej toczyć się będzie cała gra.
25 grudnia
Zarysowują się trzy warianty. Pierwszy, czysto teoretyczny i naiwny: zwolnienie Wałęsy i prezydium „Solidarności”, rozmowy (z udziałem Kościoła) na temat nowych układów, przy nacisku junty na branżową, a nie regionalną strukturę związków. Drugi, prawdopodobny i konieczny: zejście „Solidarności” do podziemia, narodziny konspiracji.Trzeci, mniej prawdopodobny, choć w duchu mentalności junty: stworzenie „Solidarności” ubeckiej, złożonej z tych, co się pokajali i pokajają, oraz z dawnych „wtyczek” w NSZZ.
Słyszę,że pierwszą reakcją Papieża na pucz był list do Jaruzelskiego, w którym padło słowo „hitleryzm”. List odrzucony przez adresata.
Igrek, kolejny gość z Warszawy: upadł mit wojska w społeczeństwie. Liczono – rachuba była bliska pewności – że wojsko z poboru stanie po stronie „Solidarności”. Ten błąd popełniliśmy chyba wszyscy,i tam, i tu. Pamiętam, jak 6 listopada w Rzymie słuchałem, potakując głową, takich właśnie wywodów z ust wybitnych działaczy „Solidarności” (poparte były informacją poufną o „tajnym sondażu” wśród poborowych: tylko od dziesięciu do piętnastu procent zadeklarowało jakoby jednoznacznie „gotowość do obrony socjalizmu”).
Drugim błędem, wyłącznie już „Solidarności”, było zaufanie do zasady jawności tak bezgraniczne, że zaniedbano zbudowania elementarnej choćby sieci alternatywnej w ukryciu na wypadek użycia siły przez władzę. Jaruzelski i jego moco- czy rozkazodawcy sowieccy przygotowywali – zdaniem znawców przedmiotu – pucz od co najmniej ośmiu, dziewięciu miesięcy. Jeżeli zdołali zachować sekret, to nie sądzę, by przeciwna strona nie była zdolna do czegoś analogicznego. Uniknięcie pełnego zaskoczenia mogło być ważnym atutem „Solidarności” na przyszłość, przyjąwszy nawet, że opór wobec wojskowej „autoinwazji” musiałby się i tak okazać za słaby.
Czego się należy obawiać, to urodzaju na ożywionych nagle czarnowidzów, tych, co „od dawna przewidywali nieuchronną katastrofę, lecz nie śmieli występować głośno przeciw rozbuchanej nadziei”; rozmnożenia się, nazajutrz po operacji WRON, kruków w złej wierze wśród chwilowo obezwładnionych. W złej wierze, tak, i to z dwóch powodów. Historia minionych szesnastu miesięcy była, i dobrze, że była, musiała być, historią wskrzeszonej nadziei; bez tego odżycia nadziei, wciąż rosnącej, wciąż szerzej i głębiej sięgającej, Polski Sierpień stałby się jeszcze jednym epizodycznym szarpnięciem się ryby na ościeniu, a nie gruntownym przeoraniem kraju, którego nie odwróci militaryzacja in extremis zranioneqo śmiertelnie ustroju. A mówienie o katastrofie jest dowodem małoduszności i braku wyobraźni, gdy coraz wyraźniej widać polityczne niepowodzenie puczu.
Na czym polega udany golpe? Na sparaliżowaniu wszystkich odruchów organizmu społecznego z wyjątkiem jednego – odruchu podniesienia rąk do góry. To w Polsce nie nastąpiło. Było zrozumiałe oszołomienie, jakby zdrętwienie od ciosu wymierzonego między oczy, był nawet strach wywołany klasycznymi środkami z arsenału terroru psychologicznego, ale paraliż nie pociągnął za sobą natychmiastowej kapitulacji. I sporo zdaje się wskazywać, ze wchodzimy w okres stopniowego wydobywania się, otrząsania z częściowego paraliżu. Każdy pucz, stając przed takim obrotem rzeczy, staje równocześnie przed pytaniem: wygraliśmy technicznie, wojskowo, i co dalej? Więc nie skończyło się,jak pokrakują czy będą pokrakiwać biczownicy i samobiczownicy nad rzekomym trupem „Solidarności”; przeciwnie, dopiero się zaczyna. Mam pokusę dorzucenia: na dobre. Zaczyna się na dobre w tym sensie, że podsycany nadzieja półtoraroczny rewolucyjny wicher dojrzewania społecznego i politycznego, często chaotyczny, jeszcze częściej zbyt z konieczności emocjonalny i pewny swej nieodpartej mocy, zamieni się odtąd w powolne, uparte, trwalsze odbijanie piędź po piędzi zniewolonej i okupowanej ziemi.
28 grudnia
„Co dalej?” Jaruzelskiego łączy się z opinią, przypisywaną w „Le Monde” bliskiemu mu człowiekowi: „Trzeba przede wszystkim wstrzymać mechanizm napięcia; partytura jest dopiero do rozpisania”. Jaką w tej, „partyturze” odegra rolę generalska „obsesja dialogu z Kościołem”?
Scenariusz dogodny dla Jaruzelskiego byłby zapewne taki. Wstępne rozmowy z Kościołem przewlekają się i utykają na martwym punkcie, pojawia się groźba ich przerwania. Naraz junta wysuwa „wielkodusznie” propozycję kompromisu: zwolnienie Wałęsy i prezydium „Solidarności” plus eksperci, z wyłączeniem „ekstremistów”; podział „Solidarności” na „dobrą”, „zdrową”, „przepojoną duchem chrześcijańskim i autentycznie związkowym” oraz „złą”, „politykierską”, „awanturniczo-lewacką”, „opętaną myślą o wydarciu nam władzy”. Dewizą puczu było „mniejsze zło” (wiadomo, co kryło się za „większym”). Moze zatem i Kościół użyje swych wpływów, by przekonać Wałęsę o patriotycznym obowiązku przyjęcia zasady „mniejszego zła”, w obliczu alternatywy: ocalenie części lub zniszczenie całej „Solidarności”?
Kompromis oznaczałby bez wątpienia koniec cudu polskiej jedności, największej zdobyczy „Solidarności”. I, bez wątpienia również, podkopałby powszechny autorytet moralny Kościoła. Toteż Zet, któremu ten scenariusz przedstawiłem, skomentował go krótko: „Całkowicie takiej możliwości wykluczać nie można, nie potrafię jednak uwierzyć w skłonności Kościoła do autoiluzjonizmu”, A skoro (dodał) idzie do powstania „Solidarności” podziemnej, nie jest nawet pewne, czy juncie opłaciłoby się na dłuższą metę utrzymywanie fikcji z pomocą „Solidarności” ubeckiej.
Źródło: Gustaw Herling-Grudziński, „Dziennik pisany nocą”, Tom 1 (1971-1981), Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011
Skomentuj