Wśród lasów czarnozielonych pod srebrnie zastygłą rosą
Tak samo z Bogiem niezmiernym, jak z chwastem najlichszym mówiąc
Rozpięci na krzyżach smutku skrzydłach chmurnego patosu
Miłością świat chcemy objąć, jak Ziemię opina równik.
Lecz świat zanadto nas przerósł, wizje się nasze dziwaczą
Serca pokryte suknem z dzwonów dobędą półton
Pręty stalowe wierszy szarpiąc w bezpłodnej rozpaczy
Jesteśmy jako wiewiórki po klatce skaczące w kółko.
Tu, gdzie my dzisiaj gnijemy, kiedyś wyrosną kłosy
I ludzie od nas mocniejsi będą razowce żarli
Pod pędem orangutanów prysną bariery rajów
Z map zetrą most do Walhalli, Nirwanę, Raj i Niebiosa
Takich nas wieści uczą odgłosy idących marszów
Równie nam obcych i wrogich, jak dnia wczorajszego dosyt.
Dlatego wiersze piszemy, choć wiersze nam nie wystarczą
Chłodna jest nasza mowa. Kwitniemy przydrożne osty.
Uczmy się lotu jaskółek, mądrości klonów i brzóz,
Myśli błękitnych jak chabry, snów zielonkawych, jak trway
Czas idzie cicho nad nami, krew w żyłach ścina jak mróz
Przyroda moralność martwą przykrywa śniegiem białawym.
Źródło: „Żagary”, 4/1931
Skomentuj