Na razie znajdujemy się w okresie przejściowym, my biali. Bo to nas przeznacza wszystko na Gigantów, nawet wygoda, która naszą rasę dobija wcześniej niż inne, czego dowodem szybka katastrofa Hellady, dość szybka Rzymu i przerażający trzask wiązadeł cywilizacji grecko-rzymskiej, odkąd biali na dobre zaczęli się babrać w wygodzie.
Co daje białym nominację na „drugich Chrystusów”, rasę ludzi naturalnych? – Dwadzieścia wieków prac nad przetwarzaniem woli człowieczej na obraz woli Ojca i ślady w ich krwi niezmierzonych ilości Łask. Ani jednego, ni drugiego źródła narody białe nie wykorzystały, bo wznieść do maksimum osobowość jednostki i społeczności można tylko, zużywając maksymalnie Łaskę – w każdym z przychodzących na świat – na nowo, od początku oraz we wszystkich aktualnie żyjących – zarazem, trwale, bezustannie.
Niech wybitni, najwybitniejsi „mężowie stanu” i „mężowie nauki”, co nie mają odwagi urzeczywistniać w sobie drugiego Chrystusa, kraczą o śmiertelnym naszej rasy kryzysie: nie-Giganci nie mogą wierzyć dalej w białych, ni tworzyć z nimi cywilizacji konsekwentnej. Niech przeto patrzą jak ślepcy na to, że jeżeliśmy zdobyli hegemonię nad światem i jeżeli osiągnęli takie szczyty, to dzięki transfuzji Łaski, jaką w nas wlało chrześcijaństwo. Niech nie widzą, iż dlatego że nie śmieliśmy iść zawsze w parze z Łaską, tak nas to poniżyło, iż kroczymy obecnie jeno prawem bezwładności, czekając lękliwie – kolorowych tym razem – barbarzyńców. Niech nie pojmują, że gdy żółci, czarni tu przyjdą, będą moralnie pod wpływem białych, więc w niczym już od nas nie wyżsi; tyle że będą chcieli tu przyjść, gdy my do nich iść już nie zechcemy, mając tu w metropoliach dość na dziś wygody.
Czy biali zawiedli? Tak, ci bez Łaski; Współtworzącym z Łaską i zjednanym z nią winien świat niemal wszystko. Z przędziwa starej myśli helleńskiej tkała dalej, konsekwentna już całkiem, bo Objawieniem wsparta – myśl chrześcijańska. Zhellenizowani biali – nie rasy inne – byli glebą wybraną, w którą dwa tysiąclecia wsiewał swe ziarna Chrystus. Świata Łaski stolicą, mózgiem, wnętrzem, uprzywilejowanym naczyniem Ducha jest Rzym Papieski, tyle chrześcijański, co helleński, rzymski, biały. Zostanie też nim do ostatniego drgnienia woli u ostatniego człowieka ziemi na cześć Ojca.
Samobójstwem byłoby ziarna-talenta dla pewności… zakopać, siać z Mistrzem przestać, tym samym Prymat Ziemi na zawsze pogrześć, złoty róg ludzkości zagubić. Pójdziemy przeto za Chrystusem, my, biali, teraz i nadal – bardziej zdecydowanie, entuzjastycznie, szalenie niż kiedykolwiek. Toteż renesans białych rozpocznie się od tego, iż, organizując swe państwa coraz sprawniej, nawrócą politycy-Giganci katolików na świętych, święci nawrócą na katolicyzm Europę, Europejczycy zaś jako… pierwsi chrześcijanie XX wieku — resztę świata. Tego po prostu żąda historia. Jeżeli żądania tego Europa nie spełni, da gardło. Losy Europy są w ręku Kościoła. I na odwrót: niemoc Kościoła spowodowała i powoduje upadek Europy. Ale wierzymy w nadprzyrodzoną moc Kościoła. Dlatego wierzymy w Europę. Dlatego wierzymy w nieprawdopodobnie olbrzymią pracę uchrześcijanienia do gruntu – życia ludzi białych w latach najbliższych, poprzedzających nadchodzące dwutysiąclecie chrześcijaństwa. Jak bardzo ów najbliższy okres katolicyzmu odbiegać będzie od „starego” chrześcijaństwa, specjalnie to uwidoczni rok 2000. Nie będą go czekali jedni chrześcijanie – ze strachu w szale rozpusty, a drudzy – ze strachu w szale pokuty.
Rok 2000 witać będzie świat chrześcijański najradośniej, jako dwutysiąclecie narodzin Dzieciątka: „prostując” w ciągu poprzedzających rocznicę tę kilkudziesięciu lat – wszystkie ścieżki życia chrześcijan z oszałamiającym entuzjazmem i żelazną konsekwencją. Typ katolika tych czasów, to raczej ten święty, który, gdy grał, a zapytano go, co by czynił, gdyby za chwilę miał umrzeć, odpowiedział: grałbym dalej… Świętość jutra — to świętość twórcza, radosna i pełna. Nawet na krzyżu – życia. Ale i krzyż redukuje się do minimum, gdy życie naprawdę chrześcijańskie do maksimum wzrasta. Ów ruch „dziecięcy”, przygotowujący chrześcijaństwo do obchodu rocznicy swego dwutysiąclecia – na miarę gigantyczną, poprzedzi ukazanie się świętych na ulicach Europy. Europa bowiem będzie i Cluny, i Asyżem – całego świata jutra…
Możnaby w różny sposób ludzkość unaturalniać, także z surowa. Ale czy logicznie byłoby lekceważyć tereny, gdzie „świątynie od wieków czernieją od modlitw”, gdzie systematyczny chrzest dziesiątków pokoleń mógł już dać omal drugą naturę i gdzie bynajmniej nie ukończono apostolstwa, nie odważywszy się wszak dotąd nigdzie wprowadzić go na stałe konsekwentnie: by już prawo tych ziem do prymatu „zwijać w trąbkę” na rzecz narodów, u których „może” lepiej się przyjmie chrześcijaństwo?
Widać jaskółki, że biali zajmą się wkrótce rodziną, ziemią i Łaską – heroicznie. Będzie to wstęp do ponownego „wprowadzenia chrześcijaństwa” do świata ludzi białych – już „na dobre”.
Od tego, jak w tym wyścigu europejskiego drobnoustroju rozwiąże te trzy problemy Polska, wielkość jej zawisła. Czy nasz ruch ideowy, młody, zdobywczy rozumie rodzinę? – Mniej. Naród? Kościół? – Więcej. Do tyla, że nie wiadomo, czy ruch ten jest bardziej religijny, czy narodowy. Atoli od narodu do rodziny jeno krok. Ruch narodowy ma przyszłość o tyle, że uważa naród za rodzinę, że mimowiednie wyczuwa rodzinny ustrój świata, rodzinny ludzkości: wszystkich, co „tu” byli, są i będą — w stanie Łaski, i rodzinę w nim widzi jako podstawę cywilizacji.
Czego chcą młodzi katolicy polscy? – Polski Wielkiej, Katolickiej. Czyżby stanowili awangardę Gigantów w tej części ziemi? Mniej się wstydzą Ojca, niż młodzi nacjonaliści włoscy, niemieccy, francuscy i to ich cecha polska. Są bliscy Niepokalanej i powszechny aktualnie fetor panseksualny „starych” nie może ich od Niej oderwać. To sygnalizuje, iż wyczuwają potęgę czystości, że są rodzinni. Jej, Pani Jasnogórskiej, zaprzysięgli w uniesieniu heroicznym Państwo Katolickie Polskiego Narodu zbudować. Czyżby zatem zapoczątkować mieli dawanie pokoleń młodych, rasowo doskonałych: dziewiczych, heroicznych? Zdradzają niezwykłą odwagę: usiłują od razu stanąć wyżej moralnie ponad wychowujących ich „starych”. Już w nich się ucieleśni największy dotąd w dziejach Polski cud: wyzwolenie heroizmu narodowego, tak powszechnego jak nigdy dotąd.
Deklarują, że wejdą w rodzinę. Przede wszystkim podniosą ją przez prawo, z którego usuną niekonsekwencje, kłamstwo, prawny bandytyzm, a wprowadzą jako pierwszy obowiązek obywatela – odwagę ofiarną. Trzy czynniki prawnie zrównają i wysuną na czoło: Kościół, naród, rodzinę. Wykroczenia przeciw rodzinie karać będą jako zbrodnię. Groteskową ochronę mieszkańca domu zamienią na ochronę mieszkania dla rodziny. Dlatego usuną z obszernych, zajętych, lecz niezamieszkałych, bo bezludnych pięter — rodziny typu „pan, pani i pies” na rzecz małżeństw naturalnych, nie-egoistycznych, płacących podatek krwi: dzietnych.
Pozbawią obywatelstwa samotnych egoistów i egoistyczne małżeństwa, o ile te nie zobowiążą się adoptować i wychowywać sierot.
Wstrzymają rzeź dzieci, potworny „ubój rytualny”, który się solidarnie przemilcza, gdyż od „tego” nie drożeje… mięso bydlęce.
Wypalą Polacy Wielcy pornografię papierową, uliczną, tak samo i dystyngowaną, jako rozkładającą fundamentalną instytucję państwa – rodzinę. Będą mieli dość odwagi, by usunąć niezwłocznie pornografię z wychowania fizycznego, z plaż, ze sportu, z obyczaju publicznego, z reklamy, prasy, radia, teatru, filmu. Przepędzą całą czeredę „Rozporkiewiczów”, czyli specjalistów od „twórczości” i „sztuki” demagogicznej, mizdrząco-cuchnącej, podkasanej-panseksualnej.
Wprowadzać będą systematycznie kobietę do ogniska domowego, sprzedażną praw pozbawią. Dadzą modę narodową – wielka rola sztuki polskiej – nie kolidującą z najwyższym dostojeństwem kobiety: macierzyństwem oraz z godnością i wstydem dziewczęcia jako chrześcijanki. Polki nie mogą być – i nie będą – mniej wielkie od Polaków Wielkich.
Ustanowią daninę od rodziców-egoistów, właścicieli wysegregowanych jedynaków, i od rodziców jałowych – na rzecz „funduszu rodziny”.
Zorganizują wychowanie „starych”, a więc małżeństw, rodzinne, wprowadzając na stałe ustrój wychowawczy do wszystkich dziedzin życia.
Czy podołają? – Nie opinia, obyczaj, zwyczaje przeszkadzają czynić dobrze bez ograniczeń: opinię zdobywa odwaga, a porywa ją heroizm. Gdy zgodny z interesem sumienia narodowego, skoro ma pokrycie w Dekalogu, jest niepokonalny jako wyraz duszy polskiej, na imię mu: Zwycięstwo.
Zagadnienie narodowościowe, to problem – rodziny. Uderza to szczególnie tam, gdzie Polacy są w mniejszości: na Wschodzie. Istnieją w tych stronach całe parafie katolickie, w których okrągły rok nierzadko nie chrzci się literalnie jednego polskiego dziecka. Z wygody zarzyna się każdego, przychodzącego tam na świat, Polaka. Rzeźnie te znakomicie prosperują w miastach kresowych. Rekordy biją w nich Polki, inteligentki, pionierki polskości na rubieżach Państwa. Utarło się wśród prostej ludności kresowej przekonanie, że gdy „pani” jedzie do miasta, to po to, by wypruć, zmasakrować swe dziecko.
Nie wolno nam się rodzić na kresach. Bronią tego lodowate, mordercze ręce matki-Polki. Jeszcze „głupi” osadnicy, jako chłopi, „tym” się trudnią, że wydają potomstwo, także szlachta zagonowa; inteligencja atoli państwowa, kierownicza, elitarna – wyrzyna omal w pień, nie dopuszcza, zabija każdy kiełkujący żywot polski.
Najwięcej jeszcze dzieci przychodzi tam na świat „z niedopatrzenia”, „przez pomyłkę”. Przez pomyłkę cofa się też coraz bardziej na linię Sanu i Bugu nasza żywa siła narodowa, gdy kresowa ruska i kresowa żydowska lawiną się rodzą. Do reszty dobiło tę „kulturę zachodnią” odjęcie dodatków pensyjnych na dzieci, dokonane urzędowo, oficjalnie.
Poza kulturą werbalną, kulturą wygody: słowa, książki polskiej – wnieść tam musi katolik-Polak kulturę konsekwentną do wszystkich dziedzin życia. Zamiast inteligenta o sparszałej wygodą woli – słać tam będziemy ofiarników, noszących w sobie majestat narodu. Problem narodowy kresów leży w heroizmie woli każdego Polaka, w tym, jak wysoką stworzymy tam kulturę rodziny katolickiej.
Naszym Słowianom kresowym nie imponują pięknie zbudowane koszary pięknych miast zachodnich. Podbić i zniwelować ich odrębność wschodnią może tylko osobisty prywatny heroizm życia i heroiczna budowa życia publicznego w naszym narodzie rządzącym. Nie może być jednego tam stanowiska, nie objętego przez ojca licznej rodziny. Nie może być obojętne Państwu żadne z jego dzieci kresowych. Marsz na Kijów, który marzy się tym i tamtym, odbyć się może jeno przez – matkę-Polkę.
Nie na innej drodze wzmocnimy się za granicą. Naród jest tym odporniejszy na emigracji, w koloniach, im wyższy w macierzy w porównaniu z najpierwszymi narodami świata. Im większy przeto heroizm rodziny-narodu w metropolii, im ofiarniejszy w „starym kraju” heroizm rodzinny, tym emigracja jest bardziej – narodowa. (…) Świadomość istotnej wielkości narodu jest cywilizacyjnie życiodajna. Ona jedna utrzymuje odrębność i istnienie duszy narodowej. Naród w macierzy musi stale zdobywać coraz bardziej harmonijną wielkość, inaczej emigracja ulega czarowi środowisk obcych, odbarwia się, jałowieje, by stać się wreszcie pognojem biologicznym dla cudzoziemców. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych wtedy spełnia swe zadanie, gdy jest nade wszystko ministerstwem rodziny polskiej za granicą.
Wraz z prawnym podniesieniem rodziny da się jej podstawy ekonomiczne: porządek ziemi. Usuwając obcych, którzy przez wieki karmili nas prostytucją i oszustwem, rozbiórki miast dokonamy szybko i przejdziemy wszyscy na ziemię. Urząd Ziemi łącznie z Urzędem Wychowania przebudują gospodarczo naród, jego mentalność, przystosują życie wszystkich rodzin do własnych warsztatów pracy.
Wtedy dopiero okaże się, jak fatalnie zaciążył na nas kapitalizm i werbalizm, jak nie lubimy już pracować w ziemi, jak wolimy siedzieć przy biurkach nad „kawałkami” lub narzekać na brak pracy „dawanej”; jak nie chcemy być samodzielni, pańscy, imperatywni, własno wolni; jak bardzo wielu gotowych służyć choćby „na łapkach”, byle za „pensyjkę”; jak wszyscy pragniemy „pisać”, „pisać”, „pisać” — siedzieć i pisać, i „brać” pensję; jak kochamy nawet najnędzniejszą wygodę, byleby to była „pensyjkowata” wygoda.
Wypalanie idei wygody białym żelazem genialnej propagandy, łączenie wraz z tym przebudowy gospodarczej — będzie aktem najdonioślejszym państwowo. Działalność ta wypruje z pewnego typu inteligenta i robotnika pragnienie gospodarczego niewolnictwa, przedziwną skłonność do kładzenia głowy we wszelkie jarzmo, byle jarzmo… dawało obrok-pensyjkę, a nawet byle płaciło… kartką, jak w ZSRR, na wegetację obywatela-parobka. Wtedy nareszcie nieszczęsne lizusy… , kapitału prywatnego czy państwowego odzyskają – oblicze człowieka, godność ludzką.
Zabójczej dywersji wygody przeciwdziałać będzie potężna, bezwzględnie realizowana idea arcytrudu, samostarczalności, pracy fizycznej w ziemi, powszechnego przygotowania technicznego, gospodarczego, wojskowego, zaparcia się siebie wszystkich: u „góry” i na„dole”. Tu będzie punkt wyjścia rządów Polaków Wielkich.
Propaganda i organizowanie gospodarcze zmierzać będą do tego, by przetworzyć psychikę potwornej, rozlazłej, inteligenckiej bierności i wydobywać z nas maksima twórczości kulturalnej przy minimach wygody. Sprowadzi to dłuższe powszechne zubożenie zewnętrzne z jednoczesnym wzrostem trwałych bogactw, a nade wszystko niesłychany wzrost techniki i produkcji. Od dygnitarza do najprostszego robotnika będziemy mniej więcej bardzo podobnie się ubierali, jedli, bo dochody nie będą mogły umożliwiać nikomu jaskrawej wygody, nikomu absolutnie. Inaczej wykluczałoby to skuteczność szkolenia-propagandy i właściwy dopływ sił istotnie wyższych hierarchicznie na stanowiska naczelne— nie dudków błyszczących podatkową nędzą.
Heroizm zacznie się od góry, by rozlać się lawiną na wszystkich, usuwając bezpowrotnie niszczącą ideę najemnictwa-nędzy, wywołując powszechny entuzjazm pracy dla narodu w jego budowie nowego gospodarstwa ziemi, w rewolucji ziemi, w montowaniu pełnej niepodległości gospodarczej, a łącznie z nią politycznej i moralnej.
Ujrzymy wówczas przedziwne zjawisko. Mózgi, kapitały, inteligencje, inicjatywa, energia, praca, polityka, wychowanie, oświata, nauka, szkolnictwo, organizacja, wynalazki, odkrycia, uczeni, uczelnie, wszechnice, ręce – wszystko pójdzie na ziemię. Nie chłop sam, nie wieś jeno, nie tylko lud, który dotąd nie wie, po co ma ziemię i co ma z tym „fantem” zrobić — podobnie jak jego uczeni, łyczkowi rządcy z miast, „wychowani” na bruku, książkach i marzeniach o „posadzie”, lecz – naród cały. Nie wszyscy chłopami, ale wszyscy w ziemię, w „porządek ziemi”, by z prapokładów wszelkiego tworzywa: ziemi – dobyć zarówno konieczną straszliwą potęgę militarną, jak bezwzględnie konieczne bogactwa materialne.
Na kanwie powszechnego arcytrudu, jaki opęta naród: ascezy i twórczości ziemi – możliwy będzie taki lekarz, który z centrum Warszawy wyemigruje nad Styr, Prypeć, Niemen, w miasteczka-ostępy, by tam praktykować jak anachoreta, a mimo to dla narodu, nauki szczytowo; realny będzie wszelkiego typu inteligent, który inwencję, talent, zdrowie, wiedzę poniesie w ziemię, w miazgę: chłopa; naturalną się stanie wędrówka intelektów, idealizmu, ofiarnictwa z kamieni miast w ziemię, w całość Polski: budowa Polski-wsi, tyle narodowego obozu warownego, co bramy wypadowej dla pełnej ekspansji cywilizacyjnej Polski wśród narodów nas otaczających.
Przewrót sięgnie więc do przygotowania gospodarczego i technicznego wszystkich: młodych i „starych”. Będziemy pierwsi, co w syntezie nauki i ziemi ujrzymy bezmiar możliwości gospodarczych, co z tego wyciągniemy wszystkie wnioski. Na tym tle rozwinie się powszechne przygotowanie młodych i „starych”: gospodarcze, rolnicze, hodowlane, ogrodnicze, mleczarskie, przetwórcze, rękodzielnicze, chemiczne, techniczne, przyrodnicze, kooperacyjne, przemysłowe, zawodowe.
Na gwałt okaże się konieczność powstania tylu politechnik, ile jest uniwersytetów; tylu uniwersytetów… ludowych, uczących pracy w ziemi, rodzinie, gromadzie, ile szkół powszechnych. Łącznie z tym przeprowadzi się powszechne specjalne przygotowanie narodu techniczno-przemysłowe do wojny, które przetworzy cały naród od maleństw — do starców w jedną armię techniczną. Przyjść na wieś — wszędzie — musi nauczyciel konieczny dla państwa wychowawczo, zawodowo: nauczyciel pracy dla „starych”. Szkoły dla samych dzieci zejdą na plan drugi wobec „szkoły najżywotniejszej”, szkoły-pogotowia dla ogółu dorosłych.
Dzięki temu cały naród i każdy jego „młody” będzie umiał dać sobie podstawy gospodarcze, potrafi pokonywać trudności realne, nie jeno fikcyjne-książkowe; będzie zdolny opanować siebie, naturę, drugich: będzie wiedział, czego ma się spodziewać w całym życiu, jak ma je przetwarzać wraz z wszystkimi. Szkoła odsłoni dziecku z brutalną prawdą, co czeka jego dobrą wolę, gdy dorośnie, a będzie bezbronne gospodarczo; co czeka jego naród, złożony z najemnych obywateli; wpoi w nie ideę arcytrudu, ofiary nadludzkiej; zazębi wysiłek dziecka o powszechny, współczesny mu – wysiłek „starych”; o wspólną budowę państwa naprawdę wolnego moralnie, a więc i gospodarczo.
Na razie życie-szkoła mówi to jeno studentom-akademikom, albowiem nędza materialna zaprawia ich do heroizmu, którym muszą niebawem narodowi świecić, jako sfera przodująca, i odtąd już na zawsze. Przez nędzę są oni tak bliscy masom, rozumieją realne życie i kształcą się na wodzów jutra, o ile wbrew nędzy ćwiczą bohatersko dobrą wolę.
Nie trudno dostrzec, jak gruntownej zmiany z powodów wojskowych, gospodarczych i moralnych ulegnie wkrótce pojęcie szkoły, nauczyciela, programów. Nasz naród, w którym pierwsze powstało ministerstwo oświaty, którego cała kultura jest rolna, którego olbrzymia większość siedzi dotąd w ziemi – acz okropnie niezdarnie i tyle że… siedzi; któremu ziemia relikwią jest narodową – odnajdzie w „porządku ziemi” swą duszę i wielkość.
Szkoły dawne, powszechna i średnia, dawać będą przede wszystkim podstawy materialne – osobowości: nauczą, jak rodzina z minimum ziemi ma otrzymywać maksima konieczności kulturalnych: żywności, stroju, narzędzi. Szkoły wyższe przygotują młodych, by mogli tworzyć, jako już samodzielni, własnowolni, „starzy” dorośli – nowe wartości kulturalne. Z czasem inżynierem-„chłopem” zostawać będzie każdy gospodarz… wiejski, tj. każdy Polak. Oświatę ogólną i wiedzę ścisłą nabywać się będzie na tle przygotowania materialnego do własnej woli. Nauka będzie w tych pokoleniach kwitła, bo nieodłączna jest od pracy laboratoryjnej w ziemi.
W ten sposób uzbroi się gospodarczo każdą osobowość, uwłasnowolni cały naród-państwo, podniesie szczytowo jego przygotowanie techniczne, naukowe, moralne. Dopiero życie tego narodu może stanowić trwałe, potężne pogotowie techniczno-militarne, może być całe – armią techniczną. Dopiero w tej atmosferze gospodarczej, moralnej możemy stworzyć armię pancerną, pierwszą technicznie, nie tylko rycersko, armię świata. Ten też poziom kultury ziemi i kultury woli włączy automatycznie nasze – rolne – Południe i Wschód do drogi Polski, by z czasem na jej szlak pociągnąć całą słowiańszczyznę. Jest to dogmat już ogólnonarodowy, że między dwustu pięćdziesięciu milionami ludów Rosji i Niemiec mamy miejsce na własną wolę i rasowo polski system unijny jedynie jako Giganci.
Równolegle do przebudowy ekonomicznej, szkolnej, wychowawczej zdążać będzie praca katolików. Skończą bezwzględnie z wygodną dyplomacją, a wezmą się wyłącznie do heroicznego apostolstwa. Życie ułatwione, wygoda, tytułomania, pogoń za karierą, chęć błyszczenia szatami i czczym przewodzeniem honorowym ustąpi przed duchem albo katolicyzm runie i pogrzebie naród.
Polaków Wielkich nie będzie bez Kościoła, który oddał narodowi bezcenne usługi, a który ma u nas ogromną misję. Oby dał nam kapłanów-świętych, rzucił roztropny strach o to, że naród go nie poprze, gdy rozpocznie radykalną przebudowę życia moralnego Polski u „góry” i na „dole”; oby skonsolidował się trwale i przeprowadził planowy, potężny atak o usynowienie dla Ojca narodu, który jest Królestwem Maryi i był niezachwianie semper fidelis.
Tylko zdecydowane, bezkompromisowe, a skroś chrześcijańskie stanowisko może związać na śmierć i życie masy katolickie z hierarchią kościelną. To droga do istotnie – najdostojniejszego autorytetu, no i do Polski – z życia – katolickiej.
Niedaleka jest rocznica tysiąclecia wprowadzenia do nas chrześcijaństwa. Rok 1966! Największa rocznica w naszych dziejach. Ci, co będą mieli szczęście rok ten „widzieć w naszym kraju”, muszą go przeżyć w Polsce, jako już w arcychrześcijańskim – z życia – państwie. Zaledwie dwadzieścia osiem lat nas dzieli od owej… „wystawy” polskiego chrześcijaństwa wobec – Opatrzności i świata. Przez ten czas muszą być przygotowane „tereny wystawowe”, muszą być wyrównane wszystkie „zaległości moralne” dziesięciu wieków naszego chrześcijaństwa, wszelkie zaniedbania, braki; muszą powstać całkiem nowe pawilony produkcji i twórczości chrześcijańskiej, stosunków społecznych: życie prawdziwie chrześcijańskie każdego z Polaków oraz Państwo Katolickie Polskiego Narodu w całej społeczności polskiej, jego kulturze.
Gdy w r. 966 tyle że „pokropiono” nas święconą wodą, to rok 1966 będzie dowodem, że przez następne tysiąc lat zdążono i zdołano „wprowadzić chrześcijaństwo” do wszystkiego, co polskie, że byliśmy godni Łaski. W nikłym tedy ułamku czasu dane nam jest zapełnić braki – tysiąclecia, to, co było niemożliwe przez wieki, uczynić naraz realnym: zatknąć Krzyż na „ziemi”-woli każdego członka narodu i na całej „ziemi” – kulturze narodowej.
Praca na miarę tytanów! Ale czy może być wysiłek bardziej błogosławiony? Czy możemy godniej, a inaczej, przejść do historii, my wszyscy, twórcy owych, upalnych gigantycznym wysiłkiem – dwudziestu ośmiu lat? Wpatrzeni w rok 1966, odnajdziemy i swą wielkość, i przeznaczenie współczesnych pokoleń, i drogę Wielkiej Polski, i jej największą chwałę.
Jak nierozerwalna jest łączność polskości z katolicyzmem widać to nawet tam, gdzie Kościół w Polsce jest oazą: na naszym Wschodzie. Znaleźć się tam winien co prędzej zakon kapłanów świętych, bo tacy jeno zdołają pociągnąć wschód innowierczy, jak i uczynić tam kulturę polską wyłącznie zdobywczą. Wschodu nie przekona metoda skorupkowa, krój szat, ni kolor stroju. Nie tymi walorami nęcił Chrystus. Natomiast przekonany powierzchownie nowy wyznawca zostaje nadal chrześcijaninem arcypogańskim, chodzącym jaskrawym dowodem, jak mało może szata… religijna. Prawdziwie święci księża katoliccy i prawdziwie żyjący tam po katolicku katolicy nawrócą Wschód w nieprawdopodobnie szybkim czasie.
Łącznie z porzuceniem metod wygody pójdzie reforma seminariów duchownych, skąd bezwzględnie usuwać się będzie jednostki, nie wykazujące w praktykowanym apostolstwie poczucia ojcostwa w stosunku do świata. Powstanie, rozwój i praca Niepokalanowa, który oparty jest nie na chytrej przemyślności ludzkiej, a na kalkulacji – wiary w Opatrzność, dowodzi, ile zdziałać w Polsce może heroizm kapłański. Kościół nigdzie jak w Polsce nie będzie tak narodowy, gdy działalność jego stanie się wyłącznie bohaterska.
Co prawda, pewne ożywienie – na razie raczej werbalne – wprowadza akcja katolicka. Atoli mieści ona w sobie niebezpieczeństwo tam, gdzie świeccy mają więcej odwagi być świętymi wśród świata od ojców swych dusz, albowiem w żniwach ducha „nie może być uczeń nad Mistrza”.
Zmieniając metodę wygody na heroiczną, duchowieństwo przestanie się bać opinii katolickiej, która niezadługo podniesie swój głos, przeto i krytyki, lecz nie dogmatów, a metod. Już dziś Kościół brak tej krytyki ogromnie odczuwa, skutkiem czego katolicy tak często prawdę kryją pod korcem, a choćby tak ważny głos, jak rzucenie myśli o korporacjonizmie katolickim przez Radę Społeczną przy Prymasie Polski, nie wychodzi dotąd poza ramy przemyśliwań mniej lub więcej platonicznych.
Mamy natomiast krytykę kapłanów i dogmatów, uprawianą przez ludzi, którzy udają, że własne oszustwo uważają za prawdę, a prawdę Kościoła za oszustwo, ludzi wygody, którzy krytykują świętość, lecz którym tchórzostwo nie pozwoliłoby nigdy, ni na dzień, odważyć się być świętymi.
Poza tym katolicy milczą. Pozornie wszystko, co czyni kler, w oczach tych milczków jest dobre, wszystka się podoba. Na wewnątrz zaś wre od krytyki i uprzedzeń do kapłanów, czego znieść nie mogą i pojąć ci z nich, którzy mają odwagę być kapłanami świętymi, stanowiąc chlubę narodu i Kościoła.
Nikomu u nas tak mało nie mówi się bezpośrednio, co się o nim myśli, jak księżom. Otacza ich cześć w cztery oczy i omal antypatia, gdy są nieobecni. Czyżby kochali się w maskach? Czemu nie rozbijają tego pierścienia obłudy? Przyznać należy, że nie spotyka to nigdy kapłana-Giganta.
Stosując metody heroiczne, ksiądz katolicki znajdzie się najbliżej narodu, w narodzie, duszą narodowej duszy się stając. Czyniąc wolę Ojca, będąc z Nim jedno, zwiąże i zespoli naród z Ojcem, Kościołem i z sobą. Ksiądz ma daleko potężniejsze znaczenie narodowe, niż się to nawet Polakom Wielkim wydaje: im świętszy, tym większe. W świątyniach też tylko spotkać będzie można żywy symbol jedności narodu w sobie i z Ojcem. Czy może być większe ćwiczenie w zaprawie społecznej, niż zjawisko omal codzienne w kościołach Polski Wielkiej, gdy na Mszy, w porze Komunii, klękną razem, z sobą, obok siebie : generał służby czynnej i robotnik, służący i minister, chłop i profesor wszechnicy, starzec i maturzysta, i inni, i wszyscy: naród, a spajać ich, dając im Boga, będą ręce kapłana katolickiego? Czy jest coś, co mogłoby łączyć naród w większej glorii i bardziej spoiście na każdy dzień szary, na święto, na największy trud, czas klęsk, chwały?
Taka odprawa woli łącznie z organizowaniem heroizmu narodowego konsekwentnie w życiu całym – przybliży nasz czas Gigantów.
Źródło: Walenty Majdański – „Giganci”, Warszawa 1937
Skomentuj