Tomasz Dygowski – „Brama (Rozdział I)” [2017]

Follower_of_Jheronimus_Bosch_Christ_in_Limbo

Rozdział I – Światełko w Twoim tunelu

Białe, rażące światło pojawiło się gdzieś w oddali, a oni poczuli nagle nieznaną im nigdy wcześniej lekkość ciała. Unieśli się delikatnie, tak jakby ważyli tylko kilka gramów, a prawo grawitacji przestało istnieć. Coś pchnęło ich do przodu i poczuli, że lecą niczym kule do kręgli puszczone na śliski tor. Zaczęli przyspieszać. Nie widzieli siebie nawzajem, chociaż w tym samym momencie zaczęli swój lot i sunęli ramię w ramię. Każde z nich odbywało tę dziwną podroż samotnie i każde było w takim samym szoku, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie: co się dzieje? Pędzili teraz z pełną prędkością naprzód i mrużyli oczy skierowane w stronę światła. Wciąż mieli wrażenie że przyspieszają, choć ich ubrania tylko lekko falowały jak od morskiej bryzy.

Zatrzymali się, a ich oczy powoli przyzwyczajały się do światła, które pociemniało tak jak w momencie, gdy zaczyna się seans w sali kinowej. Rozejrzeli się na lewo i prawo i ujrzeli siebie nawzajem. Młoda dziewczyna o blond włosach, cała roztrzęsiona, wtuliła się w szeroką pierś łysego, dużego mężczyzny, a stojący nieco dalej starszy pan splunął pod nogi.

Ich przymrużone oczy wciąż przyzwyczajały się do okolicy i lekko bolały od wcześniejszych doświadczeń. Obraz powoli się wyostrzał i wśród wszechobecnej bieli ukazała się stara, stalowa, garażowa brama. Była w kilku miejscach pomazana farbą i markerami, lecz nie dało się odczytać tych zapisków. Wokół niej rozciągała się biel. Po prostu czysta, jasna biel. Miało się wrażenie, że ciągnie się przez tysiące kilometrów i poza bramą nie ma wokół niczego innego.

– Co to kurna jest? – rzekł mężczyzna w czerwonym dresie.

– Oj Panie… wygląda jak garaż Malinowskiego spod ósemki, nie? – powiedział swym zachrypniętym głosem starszy kolega.

– Ty… rzeczywicha Panie Wieśku. Rzeczywicha… – odezwała się młoda kobieta.

– No i co tera?

– A bo ja wiem… Halo!? Halo!? Jest tu kto? – Wiesiek zaczął nawoływać i kręcić się po okolicy. Chciał obejść bramę i w tym momencie uderzył w niewidoczną ścianę – Aua! – jego krzyk usłyszeli wszyscy, ale nie rozległ się żaden dźwięk uderzenia. Przez chwilę mocował się z białą ścianą to z jednej, to z drugiej strony, napierając na nią wyprostowanymi rękoma.

– Ty, Adam, Wiesiek jak te mimozy z Paryża wygląda, nie?

– Mimy maleńka, mimy – odpowiedział Adam, po czym zaśmiał się lekko pod nosem.

– Halo!? Haaaalooo? – Wiesiek wciąż wołał i machał wyciągniętymi przed sobą rękoma w powietrzu, próbując sprawdzić, gdzie jest biała przestrzeń, a gdzie zaczyna się biała ściana.

– Już idę! – usłyszeli stłumiony głos z oddali.

Brama zaskrzypiała i jedno ze skrzydeł uchyliło się lekko. Wyszedł do nich mężczyzna ubrany w białą szatę, ciągnącą się aż do kostek. Potem przymknął bramę, a dłonią, która była schowana w przydługim rękawie odgarnął złote loki z czoła, po czym uniósł druga rękę i spojrzał na trzymane w niej sterty papierów. Kilka z nich wypadło na podłogę. Szybko przykucnął i niezdarnie wcisnął je do stosu pozostałych dokumentów.

– Dajcie mi chwilę, proszę – odezwał się swoich cichym, delikatnym głosem.

– Ty Andżela… on ma z piętnaście lat – powiedział Adam.

– A te sandaliksy na girach to chyba z Lidla ma – odrzekła, po czym jej skrzeczący śmiech rozniósł się dokoła.

– Ej, ziomuś – zagaił Adam do jasnej postaci – możesz nam powiedzieć o co tu chodzi, co?

Podszedł bliżej, wyprostował się i spojrzał z góry na dużo niższą postać o bardzo jasnej czuprynie. Nie wyglądało na to, żeby przestraszył się Adama. Mężczyzna w szacie spojrzał na niego na chwilę i wrócił do papierów

– Jak to co? Myślałem, że to jasne – odrzekł. – Podróż w kierunku światła, lekkość ciała i tym podobne. Umarliście. Jesteście pod Bramą Niebios.

– To jest Brama Niebios!? – krzyknął z niedowierzaniem Wiesiek i wskazał ręką na stalowe, pordzewiałe drzwi.

– Każdy widzi bramę inaczej. Byli i tacy, co widzieli tylne drzwi od samochodu dostawczego, albo wejście do ulubionej restauracji. Wy macie to. – Wskazał na wejście. W jego oczach była to kilkumetrowa, cała z prętów z pozłacanej stali, ozdobiona artystycznymi wykończeniami na górze, brama wejściowa.

– Jesteśmy martwi? Zdechliśmy!? – zapytała ze łzami w oczach Andżelika.

– Niestety tak. Nie pamiętacie nic?

Adam zbladł i zrobił wielkie oczy. Odsunął się o parę kroków i złapał Andżelikę za ramię.

– Chyba pamiętam… A Ty?

– Mieliśmy odwiedzić Jurasa i Madzię… a potem… O nie…

– Spójrzcie na to z innej strony. Jesteśmy w niebie. Więc Ty jesteś Święty Piotr, co? – zapytał Wiesiek. – Trochę młody jesteś.

– Anioły są wiecznie młode. Święty Piotr musiał załatwić inne sprawy i zastępuję go na tę chwilę. Mam na imię Haldebard.

– Dziwne imię… Będę Ci mówił Habi – odparł Adam.

– Wolałbym jednak…

– Słuchaj Habi – przerwał mu Adam – to co się dzieje? Nie chcesz nas wpuścić?

– Za chwilkę wszystko wyjaśnię – zaczął, przeglądając papiery. – Dajcie mi minutkę. Więc tak… Adam Komarowski, Andżelika Kustawa i Wiesław Wielkinos, tak?

– Tak – odparli wspólnie.

– Hmmm… – zamyślił się na dłuższą chwilę. – Dziwne… nie ma was na liście. Czekajcie, wyciągnę listę zesłania do piekła, chociaż gdybyście mieli tam trafić, to w ogóle się tu nie powinniście pojawiać.

– Piekła!? – wrzasnął Adam.

– To za handel dragami Adam! Na pewno. Ale ja? Za co!? – dodała Andżelika.

– Spokojnie, spokojnie, moje duszyczki. Dziwna sprawa, zaraz wszystko wyjaśnimy.

Przeglądał papiery, sprawdzając każdą kartkę po kolei. Zmienił jednak tę taktykę po chwili i usiadł na ziemi, położył po swojej prawej stronie wszystkie dokumenty, po czym zaczął przeglądać je od nowa. Przejrzane odkładał na lewą stronę, budując nowa papierową wieżę. W tym czasie trójka dusz chodziła i oglądała okolicę mrucząc coś do siebie po cichu. Niestety niewidzialny mur zatrzymywał ich po kilkunastu krokach. Adam zaczął się niecierpliwić i burczeć coś pod nosem o papierologii.

– Spokojnie misiu, bo nas jeszcze do piekła pośle jak coś głupiego zrobisz. – Andżelika pogłaskała go po łysej głowie.

– Panie Wiesiu, a Panu to nie gorąco w tych zimowych łachmanach? – rzekł Adam, patrząc na stary, wytarty prochowiec, pod którym krył się gruby, wełniany golf w szarym kolorze.

– Ani trochę – odparł.

– W niebie nie da się odczuć temperatury. Tylko w piekle mają takie… udogodnienia – odparł Haldebard, nie odrywając wzroku od dokumentów – Słuchajcie, mam złe wieści.

– O matko, piekło! – wrzasnęła Andżelika.

– Nie, nie, nie! Nie. Chyba nie… Nie wiem. Po prostu nie ma was na żadnej liście. Ani niebiosa, ani piekielne czeluście. Jest też lista Czyściec, ale tutaj jest w ogóle pusty kalendarz na dzisiejszy dzień. Wrócę do was jak tylko to wyjaśnię. – Wstał, zabrał papiery i zniknął za bramą, nie dając nikomu dojść do słowa. Adam napiął swoje duże ramiona i przez chwilę siłował się z zardzewiałymi drzwiami, aczkolwiek bezskutecznie.

– Ej! Halo! Jak tu mamy czekać, to byście coś do siedzenia dali. Jakąś ławeczkę chociaż tu przynieście! – krzyczał waląc pięścią w drzwi.

Nagle obok bramy z białej równej podłogi zaczęła szybko unosić się gęsta, biała mgła. Rozległ się odgłos syczenia, po czym mgła opadła, a w jej miejscu pojawiła się drewniana ławka, idealnie mieszcząca trzy osoby. Usiedli. Adam po środku, z Andżelą pod ramieniem i Wiesławem po prawej.

– Jak w domu, pod blokiem – zagaił Wiesiek.

– Dokładnie, tylko Maliniaka, konfidenta w oknie nie ma – dodał Adam.

Andżelika nie odezwała się słowem, tylko zauważyła, że Wiesław nie śmierdzi tak jak zwykle. Perfum Adama, którymi psikał się od kiedy dostał je od niej na święta, też nie czuła. Próbowała przypomnieć sobie co dokładnie się stało. Pamiętała że wzięła z komody prezent dla znajomych i schodziła klatką schodową do Adama, ale reszta wspomnień rozmyła się. Adam też pamiętał tylko moment, w którym Andżelika wyszła z mieszkania, gdy on czekał na dole. Wiesiek przypomniał sobie setkę żubrówki, która była ostatnim napojem w jego życiu.

– Piwka by się człowiek napił, co?

– O! Tak, tak Panie Wiesiu! Halo? Słyszeliście? Piwka, Pi-wo! – krzyknął w kierunku bramy Adam.

Niestety otoczyła ich głucha cisza, która wzbudziła niepokój i lek przed przyszłością, która jak się domyślili, będzie wieczna.

Źródło: tomaszdygowski.wordpress.com



Kategorie:Proza, Źródła

Tagi: , , ,

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: