Od początku do końca
Byłem przy tej rozmowie,
Wszystko państwu powtórzę,
Wiernie, słowo po słowie,
Nic nie ujmę, nie dodam
I nie zmienię porządku,
Tylko powiem tak jak się
Zaczęło od początku,
Gdy w poczekalni – niby
swobodnie i niedbale
Siedział pan Bierut, we fraku,
Z czarną krawatką – ale
Zdenerwowany – w rodzaju
Hamleta albo Fausta.
A wtem adiutant otworzył
Drzwi i szepnął: „Pażausta”
Pan Bierut frak obciągnął.
Trochę mu zbladła mina,
I wszedł do gabinetu
Towarzysza Stalina.
***
Uniósł się wpół za biurkiem
Stary życzliwy witeź.
„A, wot ken aj du – powiedział –
For ju? – powiedział – Saditieś.”
Papierosy podsunął,
Sam zapalił. I czeka.
A pan Bierut milczy.
Widać jakby odwleka.
„Ot, durak ja – powiada,
przez całą drogę wewnętrznie
Układał ja, jak zacząć –
A teraz mnie niezręcznie.
„Sprawa – mówi – drastyczna.
Mam kłopot. Z moją donią.
Z Polską, znaczy. Poważnie
Martwię się – mówi – o nią.”
„To dla mnie – mówi Stalin
Niespodzianka prawdziwa.
Kłopot z Polską? Toż ona
Notorycznie szczęśliwa?”
„Szczęśliwa jest, musowo, –
Rzekł Bierut, – tylko humor
Straciła, bo się nagle
Zakochała – na umor”
„Nu, tak co za tragedia?
Toż miłość uszlachetnia.
Mówi Stalin – a ona,
Przepraszam cię, pełnoletnia.
„Toż miałbyś kłopot z donią,
Gdyby była frywolna.
Kakietka, do uczucia
Głębokiego niezdolna.
„A że się zakochała
W przyzwoitym chłopaku –
Nie chcę być niedyskretny
W kim to?”
– „W Rokossowszczaku”.
Umilkł. A Stalin siedzi
I nic. Papierosa pali.
I nic. Tylko w biurko bębni.
Więc Bierut mówi dalej:
„Do wczoraj tyle o nim
Wiedziała co z nazwiska
Że on podobno z polskiej
Familii. Znaczy, z bliska
Raz tylko się spotkali.
Żeby powiedzieć ściśle,
Gdy on na czele armii
Zatrzymał się na Wiśle,
A za Wisłą, w Warszawie.
O kilometr od niego.
Krwawiło się powstanie
Faszyzmu warszawskiego.
Dogorywało w burżu-
azyjnej desperacji.
W zmaganiach z ariergardą
Niemieckiej demokracji.
„A on, z bronią u nogi –
(On Polak) — stał za Pragą
I czekał aż się ogień
Dopali. I z rozwagą –
„(On Polak) – przez lornetę
Obserwował zza Pragi,
Aż zobaczył wiatr w strzępach
powstańczej białej flagi
„I wyczekał, aż niebo
Ostatnią salwą błysło
I zgasło. Wtedy zrobił
Radziecki cud nad Wisłą.
„Ocalił lud i miasto,
Które czekało cudu –
To znaczy, to co zostało
Z miasta. I z tego ludu.
„Tyle ich znajomości.
I nagle, z jasnego nieba.
Po tylu latach – taki
Grom. Uczuciowa potrzeba.
„Taki dur, taka miłość –
Że proszę, że się zżymam,
Wprost perswaduję. I czuję.
Że dońki nie utrzymam.
***
A Stalin w biurko bębni.
„Ot mnie – mówi – nowina.
Rokossowski – powiada,
– Toż on u mnie za syna.
„Ja też – powiada Bierut
Przyszedłem jak do ojca.
W swaty. I w pas się kłaniam
Odstąpcie nam mołojca.
„On sokół, on watażka,
A krasny jak gagodza.
A u mnie w sam raz wakans
Na naczelnego wodza.
„Bo ten Żymierski, faktycznie.
Gienierał do kołchozu.
Ot, Rola, że z przeproszeniem
Szkoda na nią nawozu.
„A Rokossowszczak – ataman.
Kraj już radością huczy.
A słów komendy
Po polsku – to on się nauczy
„Zaraz – powiada Stalin.
Straszny z ciebie zapałek.
On mnie wierność przysięgał
On sowiecki marszałek,
„Mój gienierał. To jakżeż
Ma wodzem być w suwerennym,
Znaczy się, niepodległym
Wolnym państwie ościennym?
„Serce sercem – powiada –
Sercem nie szukaj sensu
Ale nie było na świecie
Takiego precedensu!
„Nu, chwała Bogu, że dotąd
Polska i Związek Radziecki
Żyją w braterskiej zgodzie
I w przyjaźni sąsiedzkiej –
„Ale wypadki chodzą
Po ludziach – nu, w przyjaźni
Bywają zadrażnienia.
No, niech się co zadrażni
„Nu, drobiazg, nu, incydent –
Coś gdzieś się może zderzyć
Sam widzisz. że nikomu
Dzisiaj nie można wierzyć
„Sam popatrz – taki Tito.
Przyjaciel. Co przyjaźń warta?
Chował ja go na syna,
Dochował się bękarta.
„Niech zajdzie coś takiego.
I nieszczęście gotowe.
Wasz wódz – będzie znał moje
Tajemnice sztabowe.
„Wywiad, plany, sekrety,
Fortyfikacje, budowle
Od razu ja przed wami
Bezbronny jak niemowlę…
„Wasz wódz – a mój gienierał
Od razu on w rozterce
Pomyśl – toż chłopcu może
Pęknąć żołnierskie serce:
I ty chcesz, bym ja na to
Narażał Rokossowszczaka?”
Nie wiem – odrzekł pan Bierut
Czy trudność jest aż taka.
W młynie historii wszystko
Już było, już się przemełło.
Potrzeba precedensu
Jest przecież król Jagiełło.
„On też wżenił się w Polskę
I w sposób przyjacielski.
Przez unię personalną
Zrobił anszlus lubelski.
„Dla takiego anszlusu
Toż lepiej, vice versa,
Mieć przy Jadwidze Jagiełłę,
Niż na przykład Andersa.
„A co do zagranicy.
Także nie jestem pewien,
Czy to ich co obchodzi…
Załóżmy się. że pan Bevin
Na drugi dzień po fakcie,
Powie wyraźnie całkiem,
Że to jest Polish biznes.
Kogo chcą zrobić marszałkiem”.
Tu Stalin nie wytrzymał
I mówi zły i chmurny:
„Zmiłuj się, co ty gadasz?
Bevin nie taki durny”.
„Durny – rzekł Bierut, – nie durny
Czy cwany. czy nie cwany,
Ale na Piśmie Świętym
Praktycznie wychowany.
A Pismo Święte powiada:
Jak miłość przydusi mołojca
To jego prawo rzucić
Dom i matkę i ojca.
„A nie pisze tam nigdzie,
Nie ma takich podziałów,
Że to się szeregowych
Dotyczy, nie generałów –
„Przeciwnie, generalicja
Z taką samą sielanką
Rzuca wszystko – i świata
Nie widzi za bogdanką”.
„Ach, kochliwe, – rzekł Stalin –
Kochliwe te Polaki.
Ot, romansowy naród.
I ty – mówi – także taki.”
I zmarszczył brwi. A Bierut
Jakby na węglach siedzi.
„Idź – mówi Stalin – do Tassa.
Niech Tass da na zapowiedzi.
„Ale stawiam warunek,
Że musisz zrobić coś, by
Wyraźnie Tass ogłosił
Że to na wasze prośby!
„Żeby to było jasne,
Jak dwa a dwa jest cztery.
Bo Anglia z Ameryką.
To podejrzliwe cholery
„Nie uwierzą, aż czarne
Przeczytają na białem,
Że wy mnie uprosili
Romansowym zapałem.
„Dopiero jak to w druku
Zobaczą tak podane –
To uwierzą, że zgodnie
Z prawdą – bo drukowane.
***
Bierut zerwał się z krzesła,
W ukłonach się miota.
Ale Stalin wciąż chmurny.
„Ot, ja – mówi – despota.
„Ot, ze mnie – mówi – tyran.
Ja z Ameryką igram.
Na Anglię sobie bimbam
A z miłością nie wygram.
„A przed taką miłością
Cudną, niepospolitą
Ja słaby jak Gołofiernies
Ostrzyżony Judytą.
„Kochacie Rokossowskiego
Nu, to ważna przyczyna.
To go sobie zabierzcie.
Trudno – straciłem syna.
„A Bierut rzekł wzruszony:
„Odpędź z czoła chmurkę.
Straciłeś – mówi – syna.
Zyskałeś – mówi – córkę”.
***
I z uśmiechem mrugnęli,
Jak dwie gwiazdki na niebie.
I tak ich zostawiłem
Uśmiechniętych do siebie.
Źródło: „Wiadomości”, 2/1950
„Romans historiozoficzno-erotyczny” – Jacek Kaczmarski
Jacek Kaczmarski – „Targ”