Stacja Tłuszcz na Petersburskiej. Warty już nie ma i kręcą się tylko tu i ówdzie, żołnierze niemieccy i zdają się nic nie widzieć, co się tam w ojczyźnie ich dzieje. Urzędnicy na stacji wszyscy „funkcjonują”, tak jak zwykle. Naczelnik jednak już wie „wszystko”, mówi mi o tem szeptem, dodając: – Pewnie to będzie ten ostatni nasz pociąg, którym pan jedziesz teraz do Warszawy. Podróżnych mniej, niż zwykle”.
Siadamy – jedziemy. Do Wołomina doskonale, do Ząbków dobrze, a od Ząbków już niedobrze. Zaczynamy z różnych niewiadomych przyczyn i powodów stawać i to coraz częściej i dłużej. Wreszcie most i dworzec kowelski. Ci i owi trwożliwsi głośno sobie powtarzają: „Chwała Bogu! Już”. Ale tu dopiero zaczyna się przystawanie i to co chwila.
Wtem głuchy strzał, potem, drugi, trzeci, wreszcie cale salwy. Stajemy. Ktoś tam z plantu woła: „Rabują!”. „Co?” Ktoś odpowiada: „Składy kolejowe.” Tłum rośnie w oczach nieopodal. Już widać polskiego milicjanta z najeżonym bagnetem, a oto drugi, zaczem inni, są i cywilni uzbrojeni. I znowu i strzały, tym razem bliżej. Stajemy na chwilę I dłuższą. Ludzie, co śmielsi, wychodzą z wagonów. Jacyś uzbrojeni panowie rozmawiają z prowadzącymi pociąg Niemcami. Zjawia się oficer polski: coś decyduje. Pociąg rusza. I znowu ta sama scena. Wreszcie dworzec warszawsko-wiedeński. Trochę cywilny ruch na peronie, poza tem sami żołnierze. Widać poskładaną porządnie broń i inne wojskowe rzeczy.
Jakiś cywilny młodzieniec odpowiada komuś:
– „To już nasze wszystko, odebraliśmy.”
Wychodzą.
Ach, Boże, już sztandary nasze powiewają z balkonu. Tłumy ludzi. Napisy niemieckie ze ścian i murów znikły.
Już tedy jesteśmy naprawdę gospodarzami u siebie. Już…
Źródło: „Kurier Warszawski”, 12 listopada 1918
Skomentuj