Po wiekowej niewoli sen się spełnił naszych ojców. Do krwi wylewanej przez kilka pokoleń polskich, krwi ofiarnej „za wolność waszą i naszą” – europejska wojna dorzuciła straszliwą hekatombę krwi przelanej przez miliony żołnierzy wszystkich narodowości świata, aby stało się zadość Sprawiedliwości odwiecznej i aby zniszczona równowaga etyki ogólnoludzkiej mogła zatryumfować jako świadectwo potęgi Ducha Rewolucyonisty, który zerwał wtłoczone mu kajdany oportunizmu, materyalizmu i autokratyzmu.
Padły rogatki celne między dwoma dzielnicami Polski. Trzecia dzielnica czeka jeszcze na chwilę, aby połączyć się z macierzą.
Wieczór wigilijny pierwszy w Wolnej Polsce nasuwa mimo całej radości bolesne refleksye. Nie zdobyliśmy się na tę moc, która kruszy zatargi wewnętrzne. Nie wydobyliśmy z siebie tego entuzyazmu narodowego, w którego ogniach powinny były spłonąć wszystkie partyjne chorągiewki. Rozdźwięki doszły tak daleko, że Naczelnika Państwa, którego w innych warunkach gotówby uwielbiać naród. jak Massaryka uwielbiają Czesi, przyjął Kraków i Lwów zimno; obojętnie.
Dlaczego ?
Ku czemu dążymy?
Gdzie kres tych straszliwych nieporozumień i tych fatalnych błędów?
Kto zdejmie łuskę z oczu tym, którzy się mylą, lub którzy świadomie interes narodu jako całości stawiają niżej interesu własnej partyi?
W oczach Europy wydajemy sobie świadectwo nieudolności i niezaradności. Zaślepienie z jednej strony, brak decyzyi z drugiej, wytwarzają chaos smutny, rozdzierający serce prawdziwym patryotom.
Krwawy ból ironii, rzucony przez Słowackiego w „Anhellim” powtarza się jak przekleństwo dziś jeszcze. Obarczając fatalnem oskarżeniem niszczycieli narodowego dobra tych, którym wydaje się, że wybudują lepiej i silniej wolność narodu niż inni, a nawet wbrew tym Innym, którym przecież na imię jest trzydzieści milionów.
Na tysiącach drzewek w domach polskich zapłoną światełka i rozlegną się kolendy, które śpiewano w Polsce dawniej, w atmosferze niewoli albo w nadziei, że Wolna Polska będzie inaczej wyglądała jak ta, którą nam pospiesznie i samozwańczo chcą wybudować ludzie, mający prawo żądać reform, mający prawo domagać się wypełnienia postulatów rzesz robotniczych, za czem opowiada się gorąco sumienie narodu polskiego, ale nie mający prawa igrać z niebezpieczeństwami, wśród jakich dotychczas stoi naród.
Nigdzie granic nie ustalono, na trzech frontach, jak za potopu szwedzkiego, rozpalają się wojny w granicach Polski, a tam w Warszawie z kunktatorstwem zabójczem robi się to, co potrzeba jest dla partyi, a nie to, co koniecznem jest dla narodu.
Ciężka, okropna odpowiedzialność spadnie na tych, którzy dziś rządzą, jeżeli skrępowana przez nich energia wyzwolonego narodu nie będzie w stanie stawić czoła złu, które jeszcze czyha i utraci to, co w warunkach zgody i gotowości mogłaby zdobyć i utrwalić.
Z chińskim stoicyzmem patrzy rząd tymczasowy i jego Naczelnik na fakt, iż w bezbronne granice wdzierają się wraże siły. Z łatwością mogłaby powstać 300.000 i 500.000 armia, ale nawet cienia boją się jej ci, którzy myślą wciąż o konspirowaniu, cofając wstecz wbrew własnej może woli postęp i niszcząc ducha prawdziwej demokracyi.
Czyż trzeba będzie dopiero potężnego ciosu z ręki Losu, aby te koszmary polityczne, duszące naród polski, rozegnał wicher nieszczęścia i w bólu Naród zdobył wreszcie na jednolity czyn?
Tradycyjny opłatek będzie krążył z rąk do rąk… polskie rodziny będą składały sobie życzenia… chwiać Się będą światełka na zielonych choinkach i dziatwa będzie szczebiotała o aniołach, płynących z górnych sfer…
Zali w ten wieczór wigilijny uderzy duch Ojców naszych w surmy bojowe, wołające naród cały bez różnicy partyi do dzieła wspólnej odbudowy Ojczyzny?
Źródło: „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, 25 grudnia 1918
„…Pojęcie wolności dzieci bożych jest bardzo ważne, ale całkowicie w mojej ocenie niezrozumiałe, podobnie jak niezrozumiałe są inne chrześcijańskie i specyficznie katolickie rytuały, które przez ludzi niewierzących lub wierzących słabo, traktowane są jako jakiś teatr Kabuki dla maluczkich. Otóż wolność dzieci bożych to wolność prawdziwa, czyli taka, która daje nam możliwość uniezależnienia się od systemu. To dzięki tej wolności możemy pracować dla siebie i zmieniać swoje życie tak, jak chcemy. Oczywiście, możemy też zmienić je tak, że zostaniemy przedstawicielem banku wciskającym chwilówki, ale to już nie będzie wolność dzieci bożych, ale dzierżawa przywileju. Bardzo specyficznego przywileju, który polega na tym, że wraz z tym, co się go nasi rodzice wyrzekli przy chrzcie, pomagamy strącać bliźnich do piekła. Są różne dzierżawy i ja – uporczywie – preferuję te materialne, a nie te wykreowane. Dzierżawa zawsze kosztuje, ale nie zawsze koszta jej są dobrze widoczne dla arendarza. I tak jest właśnie z ludźmi, którzy poszukują wolności poprzez kredyt i zaczynają wierzyć w kredyt. Pułapka jest sprytnie zastawiona, bo sięga w zaświaty, ale żeby to zrozumieć trzeba uwierzyć, że rytuały odbywające się w kościele, nawet te prowadzone przez sepleniącego i niewiele rozumiejącego księdza mają znaczenie kluczowe. To jest trudne, bo nawet ludzie głęboko wierzący mają z tym kłopot. A ludzie wierzący i aspirujący do ilorazu mają z tym kłopot podwójny, bo oni chcieliby przenieść rozmyślania o sensie liturgii gdzieś na niedostępne wyżyny, do których zamknięty jest dostęp dla prostaczków. I to jest jeszcze poważniejsza pułapka, albowiem odbiera ona rytuałom sens praktyczny, czyli najważniejszy. I tak – dopóki liturgia będzie istotna, dopóki istotne i ważne będą gesty i słowa księdza chrzczącego dzieci w świątyni, system nie może nas zadłużyć już przy urodzeniu i nie może domagać się, byśmy ten dług spłacali przez całe życie, albowiem jesteśmy dziećmi bożymi i żyjemy w wolności.
Stąd tak istotne dla systemu jest zanegowanie sensu znaków i zanegowanie sensu liturgii. I to się dokonuje dwutorowo – poprzez ortodoksję lub poprzez zapędy reformackie, a wszystko zmierza ku temu, by podważać decyzje hierarchii. Ja nie twierdzę, że te są zawsze dobre, ale zblatowanie wszystkich hierarchów na świecie nie jest możliwe z istoty. Zblatowanie zaś gorącego zwolennika jedynej prawdziwej liturgii lub podobnego mu zwolennika kapłaństwa kobiet, nie stanowi żadnego problemu. Poza tym odwraca uwagę od istoty znaku i rytuału, sugerując że istnieje jakaś gradacja znaków i rytuałów, która wartościuje efekt. To znaczy, że może żyć trochę mniej lub trochę bardziej w wolności dzieci bożych. Jeśli zaś przyjmiemy takie założenie, to tak, jakbyśmy wprost zadzwonili do przedstawiciela firmy na literę P i zażądali odeń chwilówki. To jest otwarcie furtki. Lekkie otwarcie, wręcz jej uchylenie, ale wszyscy wiemy przecież, że to w zupełności wystarczy…” (coryllus – O praktycznym znaczeniu chrztu świętego)
„…Polska i Polacy stali się narzędziami globalnych ekonomistów już wtedy kiedy nasze państwo straciło niepodległość. Jego mieszkańcy zamienili się wówczas w potencjalny materiał wybuchowy, który ma – nieświadomie, lub tylko z pewną ograniczoną świadomością, służyć zmianom ekonomicznym. Najważniejszym hasłem polskiej niepodległości roku 1918 była reforma rolna. To jest postulat po trzykroć oszukany, ale nie dający się zweryfikować, ponieważ legalne czy rzekomo legalne złodziejstwo zawsze znajdzie rzesze wyznawców, nawet nie zwolenników – wyznawców. A jeśli od realizacji tego złodziejstwa zależna jest niepodległość, wtedy koniec – nawet wielcy posiadacze będą zwolennikami reformy rolnej. Oczywiście w ograniczonym zakresie. To jest niedopuszczalne i złudne, albowiem raz rozpoczętej grabieży, nazywanej czasem redystrybucją dóbr, nie da się zatrzymać nigdy. Żeby do niej nie dopuścić potrzebne są naprawdę potężne tamy. Nie mieliśmy ich w roku 1918, nie mam też jej dzisiaj. To bardzo źle rokuje, bo w każdej polskiej głowie żyje sobie w ukryciu, upaprany w idealistyczne hasła robak złodziejstwa. I czasem wgryza się temu czy innemu politykowi w mózg. Potem słyszymy od takiego, że trzeba ponieść podatki od nieruchomości, żeby było sprawiedliwie.
Stąd właśnie jestem niesłychanie ostrożny wobec romantycznych postaw, wobec różnych idealistów chorych na Polskę i ludzi, którzy deklarują miłość ojczyzny tak wielką, że poświęciliby dla niej życie. Najchętniej oczywiście cudze. To są niebezpieczne gatunki zwierząt politycznych. Opisane dokładnie w mojej ulubionej od kilku lat książce, czyli we wspomnieniach Hipolita Korwin Milewskiego. Był to człowiek pozbawiony złudzeń, polityczny pragmatyk, magnat i prawnik wykształcony we Francji, który miał wyrobione zdanie na temat zarówno Józefa Piłsudskiego, jak i Romana Dmowskiego. Ktoś może mi zarzucić, że przecież nie można było myśleć o wolnej Polsce bez walki, a o tej z kolei bez stosownych haseł. Myślę, że można było. Jestem wręcz pewien, że dwie trzy dekady odpowiednio sprofilowanej politycznej pracy doprowadziłoby do tego, że Polacy by sobie Polskę wykupili po prostu i nikt nie musiałby za nią oddawać życia. No, ale to jest pogląd skrajnie niepopularny, albowiem niepodległość musi się nam nieodmiennie kojarzyć ze złodziejstwem dokonywanym na cudzym mieniu nieruchomym i z masowymi pogrzebami. To są stymulatory emocji, które jak mniemam, także należą do wachlarza narzędzi globalnej ekonomii. One się łatwo adaptują w lokalnych społecznościach, bo każdemu się zdaje, że jego nie okradną, tylko on będzie okradał, a także, że jego nie zabiją, bo ginąć będą inni. To jest postawa w najbardziej wyczerpujący i dokładny sposób opisująca socjalistów.
(…)
musimy być wobec wypadków z lat 1905- 1918 bardzo krytyczni. Przede wszystkim zaś musimy chronić kolejne pokolenia przed śmiercią i grabieżą. Taka jest moim zdaniem misja państwa. Nie wychowywanie kolejnych pokoleń do asystowania przy kolejnej reformie rolnej, nie przygotowywanie ich na śmierć w okopie czy płonącej kamienicy na starówce, ale ochrona przed takimi przypadkami. Ta ochrona wymaga od ludzi świadomych pewnego hartu i dużej dynamiki, na razie tylko intelektualnej, albowiem w nas samych, nad naszymi głowami i w każdym właściwie kawałku przestrzeni publicznej toczy się propagandowa walka o dusze i umysły. Każdy bierze w niej udział, chce czy nie…wszyscy jesteśmy żołnierzami na tej wojnie. Albo będziemy dojrzali, twardzi i świadomi, albo światowa rewolucja ogra nas w trzy karty, a potem jeszcze pobije do krwi…” (Coryllus – Właściwe emocje)