Andrzej Bobkowski do Jarosława Iwaszkiewicza, 6 lutego 1948:
Zupełnie się zgadzam z Tobą co do recenzji Miłosza. Słuchaj – wal mnie, gdzie popadnie – ale ja powiem więcej: to, co on napisał, jest w ogóle beznadziejne, niezdarne i musiałem się przymuszać, żeby to przeczytać do końca. Jakieś takie zierlich-manierlich, jakieś bardziej Miłosz o Miłoszu niż Miłosz o Iwaszkiewiczu. Jeszcze zanim Ty cokolwiek o tym mi napisałeś, to ja już się rozeźliłem na to.
Jerzy Giedroyc do Andrzeja Bobkowskiego, 3 lutego 1951:
Muszę się z Panem podzielić sensacją, no i trochę pochwalić (prosząc jeszcze o dyskrecję kompletną). Jest to początek dopiero naszej robótki. Załatwiliśmy wybranie wolności przez Czesława Miłosza, który nawiał i obecnie siedzi ukryty w Maisons Laffitte. Facet po dłuższym pobycie w Waszyngtonie (ostatnio w Paryżu) był na urlopie w Polsce i to, co zobaczył, tak nim wstrząsnęło, że zdecydował się mimo doskonałej pozycji i niezagrożenia. Chwilowo jest to tajemnica, gdyż musimy mu załatwić wizę amerykańską. On może być pożyteczny głównie na tamtym terenie. Bomba będzie, mam nadzieję, niedługo. Myśli Pan, że Amerykanie choć w czymkolwiek pomogli. Oni w ogóle jeszcze nie mogą zrozumieć, o co chodzi.
Andrzej Bobkowski do Jerzego Giedroycia, 12 lutego 1951:
Wiadomość o Miłoszu mnie nie zaskoczyła. W sumie jestem dzisiaj zdania, że ludzie, którzy przechodzą na tak zwaną „naszą” stronę, to ludzie odważni. Poza tym co on się nasłucha, jak to się stanie publiczne. Co to też nie napisze Nowakowski z wysokości majestatu londyńskiego pubu, a jak to inni będą pielgrzmieć. Ze jak zobaczył, że jak Korea, że jak zasmakował w dolarach… To ci będą mieli używanie ci emigracyjni puszkarze. Nazgarniają znowu całymi garściami prochu komunałów i ordynarnych aluzyj, naładują se od przodu pełne gęby i puf! Wystarczy na trzy numery „Wiadomości” i na cały abonament „Nocnika Londyńskiego Polskiego i Żołnierza”. Żeby tylko on się tym zanadto nie przejmował. Najlepiej wcale. Jak on zrobił z rodziną? Szkoda, że Parandowski nie zdecydował się. Ale co mogliśmy mu zaofiarować?
List do Jerzego Giedroycia, 9 lipca 1951:
„Miłosz: „Nie” = pijane dziecko we mgle. Jakże już czuje się poprzez to zatrucie duszy, ile wysiłku będzie wymagało odtrucie. Te na pozór nic nie znaczące zwroty, zdania, jakże charakterystyczne. Uważam odpowiedź Bielatowicza w „Życiu” za bardzo dobrą. Tak powinno się było odpowiedzieć mu [?], pomyślałem sobie po tym „Nie”.
List do Jerzego Giedroycia, 16 listopada 1951:
Wczoraj wieczorem dostałem Pańskie oświadczenie w sprawie „sprawy Miłosza”. Oczywiście chętnie się pod tym podpisuję. Uważam, że w wypadku przechodzenia z tamtej strony osób o ciężkim kalibrze nie można stosować szablonu i należy każdy wypadek oceniać indywidualnie. W stosunku do ludzi, którzy przedtem nie byli komunistami, czy choćby silnymi lewicowcami, należałoby być bardzo chłodnym i oszczędnym. Jakby Panu teraz zwalił się do Laffitte nagle Jarosław albo Morcinek, albo Kazimierz Wyka, trzeba by na pewno pomóc, ale w gumowych rękawiczkach. Gdyby natomiast przyjechał Bierut, Minc, Radkiewicz, Gomułka, to trzeba by niemal z sercem. Trzeba brać pod uwagę, że przejście na tą stronę człowieka typu Miłosza jest bardzo zbliżone do konwersji religijnej. Z wszystkich wypowiedzi Miłosza można wnosić, że jeżeli w Pewnym stopniu był on oportunistą (któż z nas nim nie jest po trosze; ja też nim jestem, bo wlazłem w skorupę guatemalską i stąd szczekam), to jednak on także wierzył. W całej „mętności” jego wypowiedzi, w braku akcentów, których oczekiwało od niego wielu ludzi, czuje się, że on jeszcze nie może uwierzyć, że przestał wierzyć. Miłosz od początku szedł lewicową ścieżką, cała formacja duszy jego była dotąd marksistowska. A to jest już dzisiaj religia – taka sama, jak każda inna. Gdybym ja nagle odwrócił się od katolicyzmu, choć tak niedoskonale wypełnianego, jak to się dzieje w moim wypadku (dlatego nie mam jeszcze odwagi przyznać się do niego), to przypuszczalnie moje wypowiedzi na temat tej religii byłyby bardzo podobne do wypowiedzi Miłosza. I osobiście uważam, że gdyby Miłosz był z miejsca „pokajał” się i pierwszą garść liter, które złożył, uformował na kształt garści błota – i cisnął nim w tamtą stronę, to naprawdę nie wiem, czy podałbym mu rękę. Właśnie tę jego rezerwę, „mętność” akcentowania, uważam za rękojmię czegoś głębszego. Nie można uważać wszystkich komunistów za oportunistyczne kanalie. Jest wielu wśród nich wierzących naprawdę. Moment załamania się wierzenia jest dla wierzącego naprawdę straszny.
List do Jerzego Giedroycia, 15 czerwca 1953:
„Zniewolony umysł” Miłosza jest właściwie tak napisany, że jest on ściśle antystalinowski, ale nic poza tym. Po za tym każdego młodego, czytającego to, może tylko utwierdzić w „postępowych” bredniach sprzed stu lat. I tu sądzę, że będzie Pan miał sporo przykrości z tą książką. Bo u nas panuje – nie wiem dlaczego – taki zwyczaj, że wydawcę atakuje się nieraz bardziej niż autora. No, a już takiego, samopas chodzącego, jak Pan, który do tego może wykazać się namacalnymi wynikami swojej pracy… […] Miłosza teraz nie chciałbym spotkać, bo czułbym się absolutnie zmuszony wszystko to otwarcie mu powiedzieć. Ale – nie daruję – jeszcze jedno: otóż wie Pan, jak ja kocham i „szanuję ” Emigrację – a jednak po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że POMIMO WSZYSTKO on nie ma żadnego prawa wyrażać się o niej tak, jak się wyraża. No, ale nie można nikogo zbytnio winić o brak taktu – a to tylko brak taktu, mam nadzieję. I tu bym sobie nim pogadał jednak – właśnie ja. Czułbym, że mam prawo.
List do Michała Chmielowca, 21 października 1953:
Czy czytał Pan Miłosza „Zniewolony umysł”? Ano naprawdę zniewolony, aż do teraz. Podpisałem raz w jego sprawie jakąś odezwę „Kultury” i po tej książce trochę mi żal. Miałem nawet ochotę napisać o tym artykuł w formie listu do niego. Doprowadzić do tego swój orchidejowaty intelektualizm, żeby nawet nie napisać słowa „Katyń”, kiedy się o nim wspomina (dla niego widocznie nie jest to jeszcze całkowicie udowodnione) nie, to są kurwy. I to kurwiarstwo 98% intelektualistów zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej jest potworne. Cywilizacja moralnych relatywistów a raczej relatywistów moralności.
List do Jerzego Giedroycia, 13 marca 1954:
Wiersze Miłosza przeczytałem od deski do deski, co wymagało z mojej strony wiele wysiłku, bo poezji nie lubię, i odniosłem wrażenie czegoś bardzo sztucznego i „robionego”. Ale trudno – prawdziwych poetów rodziło się i rodzi bardzo mało.
List do Jerzego Giedroycia, 12 lipca 1955:
Będę z Panem szczery i powiem Panu, że Miłosz mnie nie „wziął”, pomimo całej maestrii Doliny Issy. Jak jednak marksizm, jak to TYLKO intelektualne podejście do wszystkich zjawisk w życiu straszliwie wysusza. Czytając to miałem cały czas wrażenie oglądania przecudownej fauny i flory, ale podwodnej i to przez szklaną ścianę akwarium. I ten Tomasz, to dziecko, jakiż nienaturalny, taki stary malutki. Niech się Pan ze mnie śmieje, ale jestem przekonany, że dopóki ten człowiek nie potrafi wejść w siebie, SPOTKAĆ SIĘ Z SAMYM SOBĄ, i powiedzieć sobie samemu to, co powinien by był sobie od dawna powiedzieć, dotąd wszystko będzie „przez szklaną ścianę”. Nie mówię o pisarzu, mówię o człowieku, uwięzionym. Bałbym się go spotkać, bo jestem pewien, że w cztery oczy powiedziałbym mu, czego mu brak, i to całkiem brutalnie. Ale niby z jakiej racji. To nie moja rzecz. Tylko że w gruncie rzeczy on się dusi i nawet żal mi go. Bo PRZEZ TO marnuje się wiele doskonałych rzeczy.
List do Jerzego Giedroycia, 30 września 1955:
Żal mi, że Miłosz nie potrafił doprowadzić do spotkania z sobą samym w cztery oczy. O ileż bardziej wzbogaciłby się, gdyby umiał ze sobą porozmawiać. Straszny jest ten nagminny ludzki nałóg zgrywania się przed sobą i rozmawiania z sobą słowami innych. Dobrze, że Pan osądza go chłodno i nie daje się brać na kawał tam, gdzie nie należy. Szkoda, że więcej ludzi o tym nie wie, bo na ogół przypuszczają, że wpatrzony jest Pan w niego jak w gwiazdę. Ale trudno – w sumie jest się zawsze samym i czym więcej chce się zrobić, tym samotność wzrasta.
List do Andrzeja Chciuka, 9 maja 1956:
Jak dostaniesz bodajże kwietniowy numer „Kultury” z „Trzęsieniem ziemi” (omówienie 19-go zjazdu kultury w kraju) i przeczytasz tylko próbki tej „samokrytyki” obecnie, to Cię ogarnie po prostu wstręt. Do jakiego stopnia skurwienia się potrafili dojść, jak to ładnie teraz starają się odśpiewać i odgwizdać, jak wypinają piersi i chcą „sami ponosić odpowiedzialność” – rany boskie… Miłosz zrobił kunsztowną teorię na temat „przełomu” itd. A tu nagle widzisz, że ten wszystkie teorie, filozofie „przemian wewnętrznych” itd. to było tylko całkiem zwyczajne i proste sranie w portki i czym więcej gówna przybywało w nogawkach, tym więcej przybywało go w duszach. Hitleryzm nie miał żadnej filozofii i dlatego za czasów hitlerowskich nie było zastanawiania się: była kurwa, gówniarz, świnia albo porządny człowiek. A że tu jest filozofia, no to i kurwienie się było i będzie zawsze filozoficzne, „na poziomie”, mogą być wątpliwości, należy zostawić margines (och – te marginesy) itd. Teraz, po odwilży, Miłosz stanie się tam pewnie wyrocznią, bo jego „Zniewolony umysł” daje górne i chmurne wytłumaczenie, nie chodzi o „wybieranie wolności” – każdy noworodek, to coraz większy tchórz gdy chodzi o wolność, ludzie nie chcą być wolni – nie chodzi o zwykłą inicjatywę, dynamizm, o którym się tyle pieprzy, ale który przejawia się w krakowskich juwenaliach, piwnicach, „Królu Ubu” i kawiarni. To jest Polska. Leżymy nad Wisłą, i nic na to nie poradzisz, a dziś, z uspołecznioną duszą, śpij na wieki. Bo nie ma ubezpieczalni i wczasów. I kaaaawiarni, i żyyyyycia inteeelektuuualnego. I lenistwa i jaj ważących trzy tony, które w literaturze dają ci takie włochate i męskie utwory, jak „Następny do raju”, a w życiu nie pozwalają na zrobienie trzech kroków, tak ciążą i merdają się między nogami. To jest polski charakter, który ten ustrój doprowadził do doskonałości. Za sto lat Polska będzie się składać z 15 milionów historyków sztuki kawiarnianej i 15 milionów niedouczonych techników z upaństwowioną duszą. Nic taniej.
List do Michała Chmielowca, 25 sierpnia 1958:
Czy czytałeś „Kontynenty” Miłosza? Bardzo dobre, ale ja osobiście cały czas miałem wrażenie, że przyglądam się kobiecie rozwieszającej jedwabne pończochy na twardym, kosmatym sznurku. On tak pisze, żeby nigdzie „oczko nie pojechało” i mnie osobiście to działa na nerwy. Możliwe, że kultura to także ostrożność, ale zależy do jakich granic.
List do Beniamina Józefa Jennego, 10 czerwca 1960:
W każdym razie grunt, że Pan nie był komunistą, bo uniknął Pan straszliwej deformacji, która pozostaje już później na zawsze, nawet u ludzi, którzy całkowicie się go wyrzekli. Piszą potem zawsze „na palcach”, mgliście – coś jak tow. Miłosz. Na tym to pozostawiło straszliwe ślady. Co Pan mówi – Miłosz napisał łaskawie. Ho, ho, to nie byle zaszczyt. Czy Pan go zna?
Ja Panu powiem całkiem otwarcie, że go nie znoszę. Nie wiem dlaczego, ale dlaczego nie mam sobie na to pozwolić? Może dlatego, że ja do tych czystych intelektualistów zawsze bardzo podchodzę, jak do sera. Spotkałem go przelotnie w lecie 56 r., gdy byłem w Paryżu, obwąchaliśmy się, po czym odszedłem merdając obojętnie ogonem. Nie lubię się pchać, szczególniej na taki Mount Everest.
List do Anieli Mieczysławskiej, 12 października 1960:
Aha – Kazimierz Wielki napisał mi, że opuszczają zamek Baupré i przenoszą się do domku Miłosza, który wyjeżdża jako lecturer do Kalifornii i ma pozostać w USA do lipca przyszłego roku. Czyli w tym roku nie wracają do USA. Wygląda mi na to, że ta ameba Miłosz (Boże, jak ja go nie znoszę) zostanie na stałe w USA, a Kaziowie W Europie. Czy Pani myśli, że Miłosz wróci? Nie wydaje mi się. Jego wyjazd do USA uważam za klęskę – dla USA. Zacznie tam teraz tym biednym Amerykanom wykładać tego Ketmana, ściskać gówno w dłoni, które mu będzie wychodzić przez palce, i potem wmawiać tym biednym Amerykanom, że ta odrobina smrodu, która zostaje na dłoni, to jest COŚ. Zrobi się na Wielkiego Guzggu. Amerykanie są strasznie podatni na blabolenie takich kurw intelektualnych i narobi szkód w tym narodzie. Jeszcze tylko brakuje, żeby Kennedy został prezydentem. A wtedy cześć i po herbacie.
List do Jerzego Giedroycia, 21 listopada 1960:
Czy to ja Panu pisałem, że Miłosz na pewno w końcu zostanie w USA? Okazuje się, że trafiłem. Nie zwalajmy na dzieci – to jak z pociągami elektrycznymi, które ojcowie zawsze kupują „dla dziecka”. Lepiej po prostu powiedzieć, że dla intelektualisty na odpowiednim miejscu i z zarobkiem w swojej dziedzinie pracy USA pomimo wszystko dają więcej możliwości, podniet, koloru, ruchu itd. niż taka Francja. (…) Niech Pan mi da na wszelki wypadek adres Miłosza.
Andrzej Bobkowski zmarł 26 czerwca 1961.
Źródła:
Jerzy Giedroyc, Andrzej Bobkowski – „Listy 1946-1961”, Czytelnik, Warszawa 1997
Andrzej Bobkowski – „Tobię zapisuję Europę. Listy do Jarosława Iwaszkiewicza”, Więź, Warszawa 2009
Andrzej Bobkowski, Aniela Mieczysławska – „Listy 1951-1961”, Więź, Warszawa 2010
Andrzej Bobkowski – „Listy do różnych adresatów”, Arcana, Kraków 2013
„Wiadomości” nr 32/33, Londyn 1962
Skomentuj