Przez kwestię Polski rozumiem sytuację międzynarodową naszego kraju, płynące stąd korzyści i ograniczenia. Natomiast sprawą polską nazywam sposób, w jaki społeczeństwo i władze PRL urządzają nasze sprawy wewnętrzne, w ramach realnie istniejącej kwestii Polski, tzn. w ramach porządku europejskiego i światowego po II wojnie światowej.
Zajmijmy się najpierw kwestią Polski. W mowie i w piśmie spotyka się opinie, że kwestia Polski nie istnieje, że jest to tak zwana kwestia sztucznie podnoszona, że przeciwnicy naszego kraju usiłują rozniecić na nowo kwestię rozstrzygniętą raz na zawsze przez II wojnę światową, ba, że dzięki sprawiedliwości dziejowej istnieje Polska, a tym samym problem Polski przestał istnieć. Co więcej – kto podnosi problem Polski, ten działa na szkodę naszego kraju. Mogą tak czynić tylko ci, którzy kierując się bliżej nie określoną fatamorganą, chcą zrewidować układ jałtański, zmienić wynik II wojny światowej, mącić spokojne w pewnym sensie wody europejskie, by wyłowić bliżej nie określoną nową Polskę, związaną z krajami socjalistycznymi tylko na takich zasadach, jak z innymi państwami, np. z Austrią, Francją czy z Ameryką Północną. Głosy takie są na ogół zabarwione obustronną emocją. Jedni wołają o wyzwolenie Polski z porozumień jałtańskich – drudzy, w obawie przed nieobliczalnymi konsekwencjami dla naszego kraju, świadomi jego historii od lat ponad dwustu – uważają stawianie kwestii Polski na forum światowym za dowód braku odpowiedzialności.
Cokolwiek sądzilibyśmy o tych dwóch punktach widzenia, a do mnie bardziej przemawia ten drugi, gdyż fakty są uparte – kwestia Polski istnieje. Istnieje ona po pierwsze dlatego, że Polska jest najbardziej niestabilnym krajem Europy Wschodniej i jednym z najbardziej zapalnych punktów Europy. Niektóre państwa socjalistyczne przeżyły jeden poważny kryzys (NRD 1953, Węgry 1956, CSRS 1968), po którym osiągnęły spokój, a niektóre nawet ulgę wewnętrzną, w tym sensie np. kryzys węgierski nie został zmarnowany, miał charakter uzdrawiający, podczas gdy Polska przechodzi okresowe wstrząsy, które KTT porównał niedawno na tych łamach do ataków epilepsji. Musi więc istnieć w Polsce jakiś pierwiastek wyróżniający, szczególny, który powoduje, że świat – od Moskwy do Waszyngtonu i od Berlina do Bonn – poświęca nam więcej uwagi. W tym więc sensie kwestia Polski istnieje, podczas gdy kwestia Bułgarii czy Holandii nie istnieje. Jedni przypatrują się nam z troską, drudzy z nadzieją, jeszcze inni po prostu z nie-pokojem, ale faktem jest, że zainteresowanie, z jakim mężowie stanu śledzą kwestię Polski, jest wywołane naszymi periodycznymi kryzysami w newralgicznym punkcie Europy. Notabene dziś każdy kraj europejski leży w punkcie newralgicznym i ważnym strategicznie – od Portugalii do Finlandii i Turcji. Pod tym względem nie ma dziś na naszym kontynencie prowincji ani Hinterlandu i z tym musimy się liczyć.
Na kwestię Polski inne jest w kraju spojrzenie władzy, a inne opozycji. Rząd akcentuje w tej sprawie poczucie rzeczywistości, uznaje obecny porządek europejski za nienaruszalny. Trwały nie w tym sensie, że wieczny, gdyż nic wiecznego nie istnieje, lecz trwały jako coś danego, co wyznacza sytuację naszego pokolenia w Polsce, co należy brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji, coś, co istnieje, jest korzystne i bywa określane jako powojenne realia w Europie. Zadaniem rządu jest przede wszystkim nie stracić tego, co Polska ma. Gdyby niezależność lub terytorium Polski doznały uszczerbku, to winę ponosiłaby władza.
Opozycja natomiast usiłuje nadać kwestii Polski nowy sens, nie tylko uznać jej istnienie, ale wnieść tę kwestię na porządek dzienny, spowodować zmiany w upragnionym kierunku; jeśli jest to nierealne, to spowodować, żeby stało się realne, poprzez doprowadzenie do załamania się porządku wewnętrznego, upadku rządu, ba, w prasie zagranicznej pojawiły się już głosy płynące z kraju, które nawołują do zwołania międzynarodowej konferencji w kwestii Polski. Jest to oczywiście nie do przyjęcia dla państw socjalistycznych, i nie tylko. Jej autorzy nie biorą pod uwagę, że powojenny ład w Europie jest na rękę nie tylko rządom socjalistycznym, ale został zaaprobowany przez kraje Zachodu i jest dla nich wygodny, ponieważ nie zagraża ich bezpieczeństwu, pod adresem Zachodu nikt roszczeń terytorialnych nie wysuwa, a walka, jaka się toczy, ma charakter ideologiczny. W tej walce Zachód bierze czynny udział, wypadki takie jak w Polsce są mu bardzo na rękę, ale nie dlatego, iżby wierzył w możliwość sporządzenia nowej mapy politycznej Europy i rzucenia się w nową katastrofę, tylko dlatego, że wszelkie trudności komunizmu są mu na rękę. Opozycja chce zmiany, nie mając żadnych przesłanek, że będą to zmiany na lepsze.
Odmienny stosunek rządu i opozycji do kwestii Polski płynie między innymi z nierównego rozłożenia odpowiedzialności. Rząd polski odpowiada nie tylko za to, że skarpetki są na kartki, że nastąpiła degradacja gospodarcza i polityczna kraju, ale w pierwszym rzędzie za integralność terytorialną, istnienie i bezpieczeństwo państwa polskiego. Opozycja nie ponosi natomiast żadnej odpowiedzialności bezpośredniej, a tylko ogólną odpowiedzialność każdego obywatela za swoją postawę. W tym sensie, że gdyby opozycji udało się postawić kwestię Polski na porządku dziennym rozmów i wydarzeń międzymocarstwowych, włącznie z konfliktem zbrojnym, zaangażowaniem państw trzecich na terytorium naszego kraju – to i tak odpowiedzialność spadłaby na rząd. Jest to dla opozycji bardzo wygodne, ponieważ wiadomo, że nie może ona w Polsce dojść do władzy, więc nikt – poza historią – nie będzie jej rozliczał. Wykorzystuje zatem niepowodzenia władzy przynajmniej od połowy lat siedemdziesiątych, jak przystało na opozycję. Sama nie ryzykuje nic poza represjami, o których wie, że są władzy nie na rękę, gdyż umniejszają jej prestiż i zaogniają kwestię Polski – za którą opozycja nie zapłaci utratą władzy, gdyż jej nie posiada i otrzymać nie może.
Gdyby opozycja mogła dojść do władzy, pokazać autentyczne gwarancje bezpieczeństwa kraju i narodu, wówczas sytuacja byłaby odmienna. Jednakże jedynym załącznikiem, jaki opozycja przypina do kwestii Polski, jest jej własne słowo honoru, iż zmiana systemu w Polsce i zerwanie przez nią zobowiązań sojuszniczych nie wywoła żadnych konsekwencji międzynarodowych, nie spotka się ze sprzeciwem pozostałych państw-stron Układu Warszawskiego, nie będzie destabilizujące dla innych krajów socjalistycznych etc. Tak rozumiane stawianie kwestii Polski stanowi rzucanie kraju w najlepszym przypadku w nieznane, a wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, opartego na znajomości historii najnowszej – ku kolejnemu nieszczęściu.
Jednakże kwestia Polski istnieje nie tylko dlatego, że tak chce opozycja, ale przede wszystkim z powodu dotychczasowej niemożności harmonijnego ułożenia spraw w kraju, a więc z powodu sprawy polskiej, tj. spraw wewnętrznych ściśle związanych z naszym położeniem międzynarodowym. Definitywne zdjęcie kwestii Polski z porządku dziennego, tak aby przestała ona interesować Waszyngton i Bonn, jest możliwe tylko poprzez pomyślne rozwiązanie naszych spraw wewnętrznych. Bowiem każdy kryzys wewnętrzny w Polsce musi budzić wcale nie altruistyczne zainteresowanie międzynarodowe, podczas gdy ład i prosperity w kraju prowadzą automatycznie do odwrócenia niezdrowego zainteresowania od Polski, co leży w naszym interesie, gdyż nie powinniśmy być ani pawiem, ani papugą narodów. To drugie jednak nam się nie udaje, gdyż w tym celu należy również ponieść pewne ryzyko.
Ryzyka kwestii Polski można uniknąć tylko ryzykując reformę niezbędną dla rozwiązania sprawy polskiej, czyli spraw Polaków, jak to kiedyś nazwał Edmund Osmańczyk. Obciążona poczuciem odpowiedzialności i niedawnymi doświadczeniami władza niechętnie podejmuje ryzyko. Doświadczenie uczy, że rządzenie Polakami „bez ryzyka” w oparciu o biurokratyczny centralizm, wszechwładny aparat z jednej strony lub ewentualne unikanie jasnego stawiania sprawy, zacieranie granic tego co możliwe, przymrużanie oka za cenę pozornego i krótkotrwałego spokoju – nigdy się nie udaje i za każdym razem kończy się powrotem kwestii Polski na porządek dzienny. Polskie sprawy wewnętrzne muszą być przebudowane tak, aby nie naruszając zasad i aliansów tej części świata, stawiać sprawy na nogach zamiast na głowie. Nie wolno cofnąć się przed reformą gospodarczą, nie można na dłuższą metę istnieć bez związków zawodowych, których teren działania musi być znacznie szerszy niż przed Sierpniem i węższy niż przed Grudniem, musi istnieć autentyczny system kontroli poczynań władzy, która właśnie dlatego, że nie podlega obaleniu, tym bardziej winna podlegać ścisłemu nadzorowi, musi istnieć szerszy zakres informacji etc.
Na niedawnym spotkaniu z dziennikarzami w Otwocku gen. Jaruzelski zadał pytanie — jak to się dzieje, że w Polsce wolność ma tendencję do wyradzania się w anarchię, a władza ciąży ku autokratyzmowi? Biorąc pod uwagę, że społeczeństwo polskie ma silnie zakodowane poczucie niezależności i wolności, nie jest nim rządzić łatwo, podobnie jak niełatwo jest pogodzić te tęsknoty z warunkami międzynarodowymi, których naruszenie byłoby katastrofą. Jeżeli z tej pułapki istnieje wyjście, to tylko poprzez odważne reformy w kraju, a nie poprzez nawrót do dogmatyzmu lub rzucanie się na stos Europy. Kwestię Polski można więc usunąć tylko rozwiązując sprawy w kraju, a to jest kwestią władzy – jedynej akceptowanej przez układ międzynarodowy.
Źródło: Daniel Passent, „Zdanie odrębne”, Wydawnictwo Literackie 1985
Skomentuj