Eugeniuszowi Małaniukowi
Pomiędzy barokowe pomniki wielmożów
Wkradają się współczesne potworne budowle.
Dumna i gwarna Praga nad brzegiem Wełtawy
Głowicę swą hradczańską jak lew biały wznosi.
Szumi rzeka rozdęta, fale dzwonią w tamy,
Na moście stoją święci, mostem mkną pojazdy,
I tylko czasem, oczy gdy kto w górę wzniesie,
Gwiazdy nad miastem widzi – takie jak i wszędzie.
Wracamy z przyjacielem po przepitej nocy.
Zimno nam. Na ulicach jest pusto, i wieje
Wiatr po tej nierodzonej, choć nie obcej ziemi.
I w głowie huczy jeszcze płomieniste wino.
Lecz na cóż to nam przyszło, spotkany poeto,
By wiersze, wiersze mówić szmerliwsze od wiatru,
Uderzyć w język brzmiący jak słowika tchnienie,
W zapomniane wyrazy ukraińskiej mowy?
Ta mowa tak muzyczna dla mnie jest i drzemna.
Słychać w niej brzęki stepu i kolebek skrzypy.
Co kołysały mężów jak my zabłąkanych,
I staw ogromny gędzi i cmentarz i krzyże,
I bodiaki w niej pachną i duma w niej dzwoni
I młodość i szerokość i dola i wola…
Wszystko to, co nas w przestrzeń goni z wąskiej ziemi.
Wszystko to, co z braterskim związało nas krajem.
Zbyt wieleśmy kochali ten obszar wolności,
Step pełniejszy od morza i od gór szczytniejszy.
Porzućmy więc wątpienia, cenny przyjacielu,
Nie my, to nasze wnuki wrócą w głąb futorów.
My w cieniu drzew jesiennych – a oni w zielonym
Pójdą, jak my idziemy, złotych kopuł cieniu –
I dziwić się nie będą, wierz, że kiedyś żyli,
Ci, którzy nad nienawiść – przełożyli miłość.
Źródło: Jarosław Iwaszkiewicz, „Powrót do Europy”, 1931
Skomentuj