Napięty i niezłomnie dumny,
strof imperator, co jak grom,
wiodę te wiersze, jak kolumny,
wprost ku katastrof twórczych dniom.
Za mną zwalony w gruz Baturyn
w skłębionych chmurach dawno zgasł –
a one spiżem – morituri –
idący salutują czas.
Potężne muskularne stopy
sprężystym jambem biją w bruk –
a to dytyramb nie utopii,
lecz rzeczywistość w grzmocie nóg.
I ot, buławą mroki zmiatam
wciąż naprzód pokazując ślad,
nie pęd to jeszcze, lecz już atak,
a ten zasłonę zedrze z lat.
Na strzępy ciemność się rozleci,
i ty, następco, ujrzysz wnet
przez mroczne pyły tysiącleci
przestrzeń bez granic i bez met.
Pojmiesz, ku jakim wielkim chwilom
krew pulsowała w głębi żył,
czemu sztyletem był mój stylos,
czemu stylosem sztylet był.
Przełożył Józef Łobodowski
Źródło: Biuletyn Polsko-Ukraiński, 5/1937
Skomentuj