Sklepikarz z Abeville z dnia na dzień oczekuje końca świata
O Francjo słodka w jakiż mrok
kryje się człowiek w trwodze prąd przed sumieniem
ponad miastami płyną obłoki
gwiazdy spadają – i nic się nie zmienia.
Straganiarz nim kosze wyciągnie
lękliwym okiem bada nowy dzień.
Przejeżdżają nowe pociągi
przez piersi nowej Raymonde Dien.
Maurycy Thorez mówi:
„Siły nasze są nieprzebrane
Towarzysze, pięść wyżej.
Tam – obsiewają ziemie oceany
tu czołgami straszą kryzys.”
Od świtu przed fabryczną kratą
czeka tłum nieruchomy.
Sklepikarz do żony w oknie: – Że też im tak warto!
Niechby lepiej głową w dół, mostu, do Sommy.
Jutro, to całkiem pewne, słońce wystrzeli,
jak pijawka spęczniało światłem.
Dziś, natychmiast, trzeba na rue de Chapelle
ubezpieczeniową zapłacić ratę. –
Maurycy Thorez mówi:
„Dolarem struta prasa
wrogie stawia granice.
Jedno jest szczęście, pokój, praca
i jedna walka towarzysze.”
Wokół kopalń policyjne kordony
Jazz w kawiarniach na Montparnasse.
Gaz kobietom, które nie chcą wojny.
robotnikom strajkującym gaz.
Koniec świata nastąpi może jutro – więc po co
przybijać zelówki i brukować ulice?
Lecz zawsze jeszcze warto zbudować rurociąg
dla amerykańskich dywizji.
Broni nie będą nam topić –
Wall Street nic dopuści do strat.
Maurycy Thorez mówi:
„Koniec świata naprawdę nastąpi –
zginie ich świat.”
Źródło: „Życie Literackie”, 1/1952
Ilustracja: Wojciech Fangor, „Matka Koreanka”, 1951
Skomentuj