Jan Józef Szczepański o Czesławie Miłoszu [1951-2001]

szczepanski

Pisarz Jan Józef Szczepański (1919-2003), ostatni prezes rozwiązanego przez władze stanu wojennego Związku Literatów Polskich, przez ponad pół wieku prowadził osobisty dziennik, wydany w sześciu tomach nakładem Wydawnictwa Literackiego. Stosunkowo wiele miejsca poświęca on w swoich zapiskach twórczości i osobie Czesława Miłosza, uznanego już przed II Wojną Światową poety, po wojnie początkowo w służbie dyplomatycznej PRL, od lat pięćdziesiątych przebywającego na emigracji. Prowadzone przez pół wieku zapiski stanowią szczególne świadectwo relacji Szczepańskiego i Miłosza, znających się osobiście przynajmniej od przełomu lat 1944 i 1945, gdy obaj pisarze spotkali się podczas pamiętnego Sylwestra w dworze w Goszycach, opisanego później przez Szczepańskiego w opowiadaniu „Koniec legendy”, gdzie Czesław Miłosz występuje pod postacią poety Wielgosza.

10.VII.1951. W paryskiej „Kulturze” Miłosza zamieścił artykuł pt. „Nie„, który jest bardzo lapidarną krystalizacją tych wszystkich niejasnych sprzeciwów wobec socrealizmu, jakie odczuwam, nie umiejąc wyrazić ich z dostateczną siłą.

26.VII.1953. Miałem dwie ostatnie „Kultury”, majową i czerwcową, a teraz czytam Miłosza „Zniewolony umysł”. Takie robienie użytku z doświadczeń współczesności ma sens.

21.VIII.1953. To co mówi Miłosz o niszczeniu kultur ludowych przy zachowywaniu pozorów ich kultywowania, jest prawdą.

17.I.1958. Przedwczoraj spotkałem Miłosza. Nic się nie zmienił, nic nie postarzał. Rozmawiając z nim, trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek, który tak genialnie rozumie epokę i tak dużo czuje. Ma pozory grubo ciosanego wilniuka, ma irytujący, prowincjonalny śmiech Gołubiewa.

25.II.1958. Wczoraj zacząłem czytać „Dolinę Issy” Miłosza. Równie aromatycznej książki dawno nie miałem w ręku. Czuję, że nigdy nie potrafię tak pisać, bo nigdy nie kochałem tak mocno mojego dzieciństwa, świata i ludzi. Jak się nie kocha dość mocno, wspomnienia więdną.

3.VI.1960. Zacząłem czytać „Rodzinną Europę” Miłosza i jak dotąd ogromnie mnie to „bierze”. Zwłaszcza uzasadnienie niechęci do nacjonalizmu, którą odczuwałem tak jak Miłosz od wczesnego dzieciństwa.

26.VIII.1970. Czytam Miłosza „Widzenia nad Zatoką San Francisco”. W każdym niemal rozdziale trafiam na rzeczy, które chciałbym powiedzieć w mojej książce, ale których – prawdopodobnie – nie uda mi się powiedzieć z trudnych do wyjaśnienia sobie powodów. Jednym z tych powodów jest swego rodzaju snobizm, obawa przed sformułowaniem brzmiącym naiwnie, przy równoczesnym braku środków do wyrażenia tego samego w sposób intelektualnie frapujący. Miłosz oczywiście ma potrzebną erudycję, odpowiedni zasób metafor itp., ale przede wszystkim pokonał w sobie tego kokieteryjnego straszaka – nie boi się oczywistości.

4.IX.1971. Po przyjeździe do Warszawy, wieczorem u Najdera, gdzie był Zbyszek Herbert z żoną (…) Dużo mówiliśmy o Miłoszu, który dla każdego z nas jest problemem – wspaniałym poetą i tchórzliwym człowiekiem, budzącym bardzo zasadnicze zastrzeżenia. Ale nie ulega wątpliwości, że on właśnie zostanie świadkiem naszych czasów.

13.XI.1977. Czytam Miłosza szkic o Brzozowskim. Onieśmielony tą intensywnością dążenia do prawdy, tym nadludzkim wysiłkiem, na który nie umiem się zdobyć.

4.V.1978. Czytam „Ziemię Ulro”. Religijność Miłosza – romantyczny mistycyzm, wywiedziony z nieznanych mi źródeł – z Blake’a, ze Swedenborga, z Oskara Miłosza – przemawia do przekonania negacją scjentyzmu i pragmatyzmem, ale budzi podejrzenia. Nie umiem uwierzyć w pełni w jego szczerość. Dotąd karciłem siebie, że nie mogę mu zapomnieć jego goszyckich szyderstw i jego reżimowej gorliwości z pierwszych lat po wojnie. Ale w Warszawie, Zdzisław Najder pokazał mi opublikowany przez niego własny życiorys (w związku z wiedeńską nagrodą), w którym pisze, że studiował w „anektowanym przez Polskę Wilnie”, i że został „karnie przeniesiony z Wilna do Warszawy za przekonania polityczne” (w rzeczywistości dostał lepszą posadę w warszawskim radiu). Co mu to załatwia? Podejrzewam, że w ten sposób zagaduje swój kompleks polskiej winy. Tylko że przy tym kalibrze talentu i intelektu to zbyt małostkowe.

26.III.1979. Spotkanie z Miłoszem w Berkeley. Długa, przyjazna rozmowa. Wspomnienie Goszyc. Już bez dawnych urazów.

10.X.1980. Miłosz dostał Nobla. Może i nasza skromna cegiełka przyczyniła się do tego.

12.X.1980. W prasie i telewizji pełno Miłosza, jak gdyby przez te wszystkie lata nie był wyklęty. Wspominaliśmy z Danusią jego (tak wówczas gorszące) oświadczenia w Goszycach, że człowiek z talentem (konkretnie on sam) nie prawa narażać się lekkomyślnie, chodziło wówczas o konspirację i powstanie. To prawda, że można było zginąć bez udziału w walce. Ale ta jego pewność własnej misji czy szansy znalazła teraz pełne usprawiedliwienie.

10.XII.1980. W TV film o Miłoszu. Twarz ciężka, fałdy wiotkiej skóry pod brodą i ta sama co dawniej mimika, ten sam głos, ten sam wileński akcent. Kalifornijski pejzaż, wzgórza nad zatoką, Berkeley, San Francisco, a ja w tle widziałem Goszyce, widziałem, jak te grube wargi modelują łakomie słowo „ryba”. Przestrzeń i czas ściśnięte w jednym momencie spełnienia, a tym koncentracie cala historia ludzkiego losu – dojrzewania, osiągania. I dziwne, zupełnie już pozbawione gorzkiej emocji uczucie dawnego konfliktu – tej urazy, powodowanej upokorzeniem, kiedy dawał mi do zrozumienia, jakim jestem prymitywem i ignorantem, jaką znikomą rolę odgrywam w dramacie, w którym obaj uczestniczymy. A przecież nigdy, a zwłaszcza wtedy w Goszycach, nie myślałem o żadnej konkurencji, przyjmowałem bez cienia zastrzeżeń jego wyższość, jego wyjątkowość. Nie ma i nie było nigdy mowy o zazdrości.

14.XII.1980. Dziś w Wolnej Europie pełny tekst przemówienia akceptacyjnego Miłosza. Wielka rozprawa z totalizmem. Nie pominął paktu Ribbentrop-Mołotow, ani Katynia, ani powstania warszawskiego. U nas oczywiście ani słowa o tym i nadal kwitnie okolicznościowy kult.

9.VI.1981. Wieczór Miłosza w PEN Clubie w tłoku i upale nieludzkim. Dopiero wieczorem u Herbertów trochę odprężenia. Wczoraj znów zaczęło się od Miłosza. Wręczałem mu legitymację ZLP przed tłumem nachalnych reporterów. Miłosz spięty, nastroszony, niesympatyczny. Czuje się nabrzmiałe pod skórą urazy. (…) U Amerykanów nagle odmieniony – swobodny, dowcipkujący.

11.VI.1981. Miłosz – ciąg dalszy. Dziś bardzo piękna uroczystość wręczenia Miłoszowi doktoratu honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wieczorem wieczór recytacji poezji. Miłosz wzruszony niemal do łez. W ogóle zupełnie inny niż w Warszawie. Zdjął pancerz.

12.VI.1981. Przed południem spotkanie Miłosza z „Solidarnością” i Wałęsą. Nadal doskonały nastrój. Moje opory wobec Miłosza ustąpiły. Wiedziałem, jak to wszystko przeżywa, jaki jest bezbronny i byłem coraz bardziej po jego stronie. Zresztą poezja jego ujawnia w takim stężeniu fascynującą siłę, konsekwencję i jednolitość. To jest naprawdę wielkie świadectwo czasów.

9.VII.1982. Czytam „Prywatne obowiązki” Miłosza. Jego przenikliwa, ostra jak nóż agresywność w stosunku do kultury polskiej podszyta jest kompleksami i całkowitym brakiem pokory.

23.X.1987. List od Miłosza. (Prawie cały na temat „Końca legendy”). Głęboka zadra.

6.X.1990. Czytam „Rok myśliwego” Miłosza. Porusza tam znów sprawę Sylwestra w Goszycach. Ze zdumieniem widzę, jak moja osoba plącze się w historii współczesnej polskiej literatury.

29.IX.1994. Zadzwoniłem do Miłosza, bo w zeszłym tygodniu proponował mi spotkanie. Nieoczekiwanie swobodny i miły nastrój, jakby nie było między nami żadnych „zaszłości”. Wrażenie, że dopiero teraz poznajemy się jako ludzie.

7.VII.1997. W sobotę wieczorem w spotkanie z Kissingerem w restauracji „Chimera”. Siedziałem koło Miłosza, który w pewnym momencie stwierdził, że obaj jesteśmy już starzy, że znikły między nami różnice pokoleń i że czas, żebyśmy wyjaśnili sobie dzielące nas różnice. Powiedziałem, że czekam na to od lat. Zaczął więc tłumaczyć mi swoją sytuację w Goszycach – w tej powracającej atmosferze Nawłoci. Rozmawialiśmy bardzo szczerze i skończyliśmy w atmosferze porozumienia.

10.IX.1998. Po południu przyszedł Miłosz. Sam. Przy herbacie długa rozmowa o pierwszych latach PRL-u i  latach miłoszowskiego „odstępstwa”. Odprowadziłem go do taksówki. Miłosz bardzo serdeczny. Uściskaliśmy się na pożegnanie.

7.X.1998. Kupiłem „Pieska przydrożnego” Miłosza. Może to najlepsza jego książka.

28.X.1998. Napisałem list do Miłosza, w którym pokwitowałem nasze pojednanie.

28.X.2000. Wysłałem list do Miłosza, z wyrazami podziwu dla prawdy w zbiorze „To”.

26.VI.2001. Wieczorem w radio rozmowa z Miłoszem (kończy 90 lat). Nie słyszałem jej całej. Podobno wspominał o wręczeniu legitymacji ZLP (to ja mu ją wręczałem), ale o mnie nie wspomniał. Wtedy jeszcze był dla mnie obrażony.

Żródło: Jan Józef Szczepański, „Dzienniki”, tom I-VI, Wydawnictwo Literackie



Kategorie:Dzienniki, Źródła

Tagi: , ,

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: