Miłosz odparował elegancko wzmiankę o „Zniewolonym umyśle” w moim dzienniku. Ma oczywiście rację, że nie załatwi się sprawy jednym zdaniem: „książka świetnie napisana, lecz błędna, wydumana za biurkiem”. Tę wymówkę przyjmuję z zawstydzeniem. Co nie przeszkadza, że biję się w piersi tylko za grzech skrajnej lakoniczności.
Miłosz odwołuje się do „heglowskiego ukąszenia”. Jego skutki są następujące: przekonanie, że „należy stawiać na ruch, który ma przyszłość, zorganizowany centralnie, hierarchicznie, oparty na marksizmie”, olśnienie, że „historia naszej planety stanowi jedność, rozwijającą się prawidłowo, zgodnie z pewnymi prawami”; urzeczenie „koniecznością historyczną”, a co za tym idzie, pilnowanie, „żeby nie narazić się bogini-Historii”. Kto (jak ja) tłumaczy wszystko strachem, upraszcza zjawiska i procesy bardzo skomplikowane. Według Miłosza moje „zainteresowania są czysto moralistyczne”, toteż „lgnięcie tak zwanych intelektualistów do komunizmu” skłonny jestem powierzchownie wyjaśniać „po prostu głupotą i znieprawieniem”. Miłosz dodaje: „Różnica między nami na tym polega, że zarówno dawniej, jak i teraz przypisuję to działaniu przyczyn o wiele głębszych”.
Miłosz uważa kryterium „moralistyczne” za mało tu przydatne, zbyt płytkie. Ja za główne, jeśli nie jedyne. Natomiast w owych „przyczynach o wiele głębszych” – w heglowskim zawierzeniu „historii rozumnej” i „przyszłości” (czyli w praktyce sile) – widzę istotnie maski strachu, znieprawienia, często głupoty, czasem ciągot do udziału we władzy.
W dzienniku Gombrowicza jest taki zapis:
„Etyka marksizmu. Zgadzam się, że komunizm urodził się stokroć bardziej z obrażonego poczucia moralnego niż z pragnienia poprawy bytu materialnego. Sprawiedliwość – oto jego krzyk… Prawdziwy komunizm to męczarnia poczucia moralnego, które uświadomiło sobie krzywdę społeczną i już nie może zapomnieć – ta krzywda pożera mu wątrobę jak Prometeuszowi.”
Pierwsze zerwania intelektualistów z „prawdziwym komunizmem” miały podkład wyłącznie moralny. Silone, który z partii wystąpił około roku 1930, lubi dziś powtarzać za Simone Weil: „Sprawiedliwość, wieczna uciekinierka z obozu zwycięzców”. Co, gdy się dobrze zastanowić, jest programową negacją „heglowskiego ukąszenia”.
Zapis Gombrowicza pochodzi z roku 1956, z roku przebudzenia się „poczucia moralnego”. Trudniej byłoby wyobrazić go sobie w latach, które Miłoszowi posłużyły na materiał do „Zniewolonego umysłu”. W Polsce były to lata przyśpieszonej, brutalnej lekcji sowietyzmu. Jakież zatem siły pchały nazajutrz po wojnie polskich intelektualistów w objęcia Nowej Wiary? Działanie „prawidłowości historycznej”, uznanie żelaznych „praw rozwojowych”? Wiem coś o tym z własnej obserwacji, ze Lwowa pod okupacją sowiecką, który był swego rodzaju poligonem powojennej rzeczywistości krajowej: szalały na nim wśród intelektualistów (z nielicznymi wyjątkami): strach, głupota i znieprawienie, bez śladu „heglowskiego ukąszenia”. Broniewskiemu, o którym Miłosz powiada, że doznał „heglowskiego ukąszenia” w roku 1920, zaaplikowano wtedy we Lwowie koński przeciw niemu zastrzyk. Działał on jeszcze w Jerozolimie, nawet zanadto: nierzadko zbierało się na mdłości, gdy podczas jerozolimskich seansów alkoholicznych Broniewski wpadał w trans plucia na komunizm i ZSRR. Cóż z tego, odpowie pewnie Miłosz: wrócił przecież, napisał poemat o Stalinie, rozsiadł się na tronie księcia „rewolucyjnych” poetów. Mógłbym dorzucić: więcej, pod koniec życia bronił zaciekle Stalina, usprawiedliwiał „historycznie” jego zbrodnie. Odżyło w nim „heglowskie ukąszenie”? Skądże znowu, raczej niż Stalina bronił z konieczności (już nie historycznej) swego nieszczęsnego „Słowa o Stalinie”. Do mojej listy deprawacyjnej trzeba dołączyć chorobę nagminną u literatów: próżność.
We wschodniej Europie i w Rosji wiele sie pod tym względem zmieniło, i dalej zmienia, na lepsze od czasu ukazania się książki Miłosza. I szczególnie ważną sprężyną tych zmian jest właśnie fakt, że „zainteresowania moralistyczne” wzięły tam na powrót górę nad wybiegami „zniewolonych umysłów” w poszukiwaniu „historycznego” alibi.
Źródło: Gustaw Herling-Grudziński, „Dziennik pisany nocą”, Tom I 1971-1981, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011
Skomentuj