WSTĘP
Dezorientacja polskiej literatury. Biedni spece w sztuce pisania, krążą od jednej kapliczki literackiej do drugiej i szukają, szukają za wszelką cenę jakiejś racji, która by usprawiedliwiła ich prace. Dała sankcje. Rozgrzeszyła z błędów. Naokoło huczy olbrzymi świat, koła maszyn miotają się gorączkowo, są pochody, bezrobocie, głód, okrwawione asfalty w Berlinie, bojówki wielkiego kapitału, a tymczasem poeta siedzi przy biureczku i pisze wierszyk o ukochanej. Już to zestawienie wywołuje zgryźliwe i pogardliwe uwagi. Nic też dziwnego, że poeta, jeżeli nie jest kretynem, czuje wyrzuty sumienia. Stara się zrobić coś takiego, aby wziąć udział w tym wielkim świecie polityki i nafty, który zaczyna się zaraz za biurkiem. No i pisze patetyczny utwór gdzie nawołuje do rzucenia karabinem o bruk ulicy. Jeżeli stoi wyżej etycznie, to nie zadawala się już doraźnym wtargnięciem w sferę spraw społecznych, ale oddaje się bez zastrzeżeń jakiemuś prądowi, pisze wiersze-plakaty, wiersze-ulotki. Ale zarówno pierwszy jak i drugi mylą się. Ich stosunek do zjawisk społecznych jest niezorganizowany. Czysto uczuciowy.
Rozważywszy sprawę, dochodzi się do innych wyników.
MALEŃKI WYKŁAD
Sztuka jest narzędziem. Powiedzmy to sobie jasno, bez ogłupiania się wiarą w jej nadprzyrodzone pochodzenie. Sztuka jest narzędziem w walce społeczeństw o wygodniejsze formy bytu. Jej rola polega na organizowaniu psychiki. Ale organizowanie psychiki dokonuje się nie tylko przez to, że pisze się na pewien temat, np. na temat niesprawiedliwości, społecznej, nie tylko przez to, że wypowiada się pewne tezy, że wbija się łopatą do głowy odbiorcom takie, lub inne idee. Związek między gatunkiem sztuki, a jej wpływem jest znacznie głębszy, zbyt subtelny, aby można go było wypowiedzieć w kilku zdaniach. Świetnie ujął to Peiper, pisząc o socjalistycznym rymie. Można jedynie postawić zasadę: twórca urabia konsumenta w ten sposób iż zmusza go do gimnastykowania tych, lub innych części psychiki. Człowiek rozczytujący się w dziełach mistycznych ma bez wątpienia znacznie bardziej wyostrzone specjalne środki poznania niż ludzie studiujący książki o nawozach sztucznych. Kucharka egzaltująca przebojami z „Wesołego oka”, które są tak obmyślone, aby słuchacz chłonął je bez pomocy mózgu, staje się sentymentalna. Młody snob, oswojony z obstrukcjonizmem w malarstwie, ma duży popęd do wyciągania z wrażeń wzrokowych jakich dostarczają przedmioty, kwintesencji w postaci zasadniczych linii i barw. Wszystko trening. Sztuka jest trenerem, który uczy nas intelektualnego boksu, emocjonalnego pływania, intuicyjnych skoków. Ale trener bywa zawsze specjalistą. Jego specjalność poznajemy po tym, jakich mięśni psychicznych musi uczeń użyć, aby przyswoić dane dzieło. Inaczej urabia społeczeństwo poezja, dla przyjęcia której wystarcza odczuwać, inaczej poezja, która wymaga przede wszystkim pracy intelektu. Inaczej malarstwo nasyconych, równomiernie kładzionych barw, a inaczej impresjonistyczne oglądanie świata pod słońce.
Nie jest to ważne, że sztuka jest samouświadomieniem pewnej. grupy ludzi. Zwierciadłem, które im pod nos podstawia jeden z nich nazywający się artystą. Nie to jest ważne, że artysta opanowuje rzeczywistość zamykając ją w ramy słów, barw i kształtów. Ważne jest to, że artysta może być twórcą pewnego typu człowieka przez kształcenie jednych duchowych narządów, a skazywanie innych na zanik.
Producent dóbr artystycznych musi mieć jasny i wyraźny cel. Tym celem powinno być urobienie takiego typu człowieka, jaki ze względów społecznych jest w najbliższej przyszłości potrzebny. A więc artysta kieruje hodowlą ludzi. Oburzenie czcicieli magii, wołających, że sztuka nigdy nie zejdzie do poziomu moralizatorki, jest zupełnie nieuzasadnione. Dzieło sztuki działa jako całość, nie tylko przez ekstrakt tez i haseł, który dałoby się z niego wyciągnąć. Dualistyczne ujmowanie treści i formy, jako dwóch zupełnie niezależnych elementów, spowodowało bezsensowną wiarę w to, że tylko w „treści” dzieła przejawia się jego znaczenie społeczne. Absurd. Sam układ i dobór słów, użycie pewnych metafor, takie, lub inne operowanie rytmem czy rymem – wszystko to wywiera ogromny wpływ na umysłowość odbiorcy i ryje ją głęboko, wytyczając nawet przekonania polityczne.
Można z 90 proc. pewności powiedzieć że człowiek, któremu podobają się wiersze Przybosia, nie może być endekiem. Tuwim podoba się syjonistom i sanatorom, a kobiety z „narodowym” wykształceniem kadzą Iłłakowiczównie. Robię tu trochę humorystyczne uogólnienie, ale kryje się w nim poważny sens. Jesteśmy w porządku, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że przynależność do stronnictwa politycznego jest wyrazem głęboko zakorzenionych potrzeb psychicznych. (Mówić o „karierowiczach” i „ideowcach” to znaczy grubo upraszczać sprawę.) Użycie pewnego rodzaju rytmów w wierszu, albo pewnego systemu linii w malarstwie, przygotowuje grunt pod społeczne programy. Są to krople systematyczne spadające na obnażone czaszki ludzkie i doprowadzające mózgi do takiego, albo innego kręćka. Spostrzegł to już Pieńkowski, ale zapluł się swoim antysemityzmem i zmarnował doskonałe syntezy.
Odnajdując takie związki pomiędzy dziełem sztuki a społeczeństwem, w którym ono działa, dochodzimy łatwo do ustalenia kryteriów, jakimi należy osądzać wszelkie wytwory artystyczne. Głównym kryterium, w którym już tkwią inne, jest przypuszczalny wpływ, jaki dany wytwór wywrze na psychikę zbiorową. Dość już ględzenia o absolutnym pięknie, wyższym ponad wszystkie ludzkie sprawy. Jest to przesąd liberalny, który warto pogrzebać. Narazimy się na zarzut, że czyniąc rolę społeczną sprawdzianem dzieła sztuki, wprowadzamy do krytyk i recenzji walki polityczne. No tak. Świetnie. Nie widzimy w tym nic strasznego. Nareszcie trzeba położyć kres pastelowym nastrojom i dowolności, na których to pięknych cechach naszej krytyki żerują ludzie, niemający nic do powiedzenia. Dotychczas dyskutowano dużo o „prawdach”, jakie pisarz wypowiada, o jego ideologii. Ale skoro dochodziło do tego, co popularnie nazywamy „formą” – nikt już nie ośmielił się zapytać, czy pewna kompozycja nie jest przypadkiem wyrazem pewnego nastawienia, np. anty-hierarchicznego? Albo czy taki a nie inny układ strof nie wypływa z pewnych socjalnych tendencji? Mówiono dużo o dźwięczności, o bogactwie obrazów, o jędrnym stylu; było to tłuczenie wody w stępie. Chcemy krytyki, która by w poemacie, złożonym z 3-ch zdań na temat np. rondla dostrzegła siłę burzycielską, albo budującą. Która by w imię pewnego programu społecznego potępiła niektóre szkoły malarskie. Kiedyż nareszcie sztuka będzie budowlą, opartą na ziemi? Dotychczas jest kolorowym balonikiem, bujającym wysoko ponad otwartymi z podziwem gębami tłumu.
RECEPTY
Przystępujemy teraz do rozpatrzenia, jakie słupy graniczne należy ustawić na mapie literatury. Co wolno, czego nie wolno robić pisarzowi w Polsce. Nie będzie to drobiazgowo sformułowany katechizm. Jedynie grube rysy ziemi obiecanej i ziemi zakazanej.
Zaczynamy. Liberalizm kapitalistyczny wytworzył sztukę XIX wieku. Nienawidzimy jej i odczuwamy jej plugawość tym silniej, że jesteśmy przesiąknięci jej atmosferą. Klucz do zrozumienia indywiduum. Nic dla ludzi, wszystko dla człowieka. Łączy się to bezpośrednio z podłożem gospodarczym: wolna konkurencja, niczym nieograniczony rozrost przedsiębiorstw przemysłowych. Wszelkie zainteresowanie masą byłoby bardzo nie na ręce przemysłowemu mieszczaństwu. Toteż przenosi się wszystko na jednostkę. Teoria umowy Rousseau’a, demokratyczny ustrój Francji: wszędzie wołanie o wolność, o jak najwięcej wolności. Powstaje mit świętości indywiduum, mit jego przyrodzonych, nietykalnych praw. Powstają pytania: w jaki sposób najskuteczniej można jednostkę oddzielić od gromady, w której żyje? W jaki sposób zniszczyć w niej poczucie wspólności interesów z ludźmi tego samego zawodu i klasy?
Na te pytania znajduje odpowiedź najpotężniejsze narzędzie w rękach ludzi, stojących u finansowej potęgi: sztuka. Wytwarza ona cały zasób środków, działających bez zarzutu.
Pierwszy środek: ćwiczenie emocjonalności w człowieku – lekceważenie intelektu. Stąd romantyczne szały, odkupienia, ofiary – wszystko to wybitnie działa na odbiorcę i robi z niego ekstatycznego, opętanego pół-boga. Cel jasny: przewrażliwionej jednostce niełatwo poddać się rygorom zbiorowości, a jeszcze ciężej zacząć myśleć o powszednich, ciężkich zjawiskach. Cierpiące i złorzeczące anioły chodzą po ziemi, ale nie są szkodliwe dla sytego mieszkańca, bo nie chcą wiedzieć, że zło naprawia się pracą zbiorową. Zamiast zorganizowanej masy, są mistycy, prorocy i inne ptaki niebieskie. Ludziom takim jak Saint Simon, którzy nic nie mieli wspólnego z tym wyścigiem pod niebiosa, przyczepiano etykietkę mistyczną – w ten sposób czyniono z nich bezbronnych baranków.
Drugi środek: dać jednostce zabawę w postaci gonitwy za własnym ogonem tj. zmusić ją do introspekcji, do rozpamiętywania własnych uczuć i tragedii.
Trzeci środek: wmówienie w jednostkę, że sprawy erotyczne są najważniejszą kwestią w życiu człowieka, a zaspokojenie popędu warunkiem szczęścia. „Mam prawo do osobistego szczęścia” – powiadają bohaterowie, ale autorowi nie przychodzi na myśl, że szczęście niekoniecznie jest w ucieczce od stada z samiczką. „Prawo do miłości”, czytaj: „W wypadku kolizji interesów gromady z popędami jednostki, prawo do zdradzenia interesów gromady”. Rodzinka, domowe ognisko – oto przystań ostatnia. W Polsce, spóźnionej o kilkadziesiąt lat, zeszłowieczne kwiatki jeszcze kwitną. Przecież cała poezja byłego Skamandra i ich epigonia – to kult rozpasanej emocjonalności. A Boy, stary Boy, uwielbiany już przez kuchty, czyż nie jest anachronizmem? Stawia zwykłe potrzeby fizjologiczne na piedestał, czyni z nich alfę i omegę bytu człowieka. Jest przez to wybitnie aspołeczny, wybitnie burżuazyjny.
Sztuka XIX wieku wypuściła ze swoich fabryk małowartościowy materiał ludzki. Rezultatem jej wpływów są ci wieczni kibice, z rupieciami w głowie, pełni sentymentów i obaw przed „urażeniem godności człowieka” – którzy krążą naokoło nas. Jeżeli chodzi o zaprzęgnięcie ich do pracy, nad przebudową stosunków w różnych dziedzinach współczesnej Polski, są śmieciem na nic nie przydatnym. Potrzeba innych ludzi. Pierwszym zadaniem literatów byłoby zneutralizowanie wpływów sztuki XIX w. przez stworzenie nowej, opartej na wręcz przeciwnych zasadach. Takimi zasadami byłyby:
1. Zamiast emocjonalności – dyktatura intelektu. Obecnie jedyną szkołą literacką, która podniosła to zadanie, jest „Linia”, kontynuacja „Zwrotnicy
2. Badanie przeżyć indywidualnych jednostki, jako przeszkoda dla postępów solidaryzmu, musi zniknąć. Peiper w jednym ze swoich artykułów broni indywidualizmu, twierdząc, że dla polskiej sztuki jest on ciągle aktualny – bo nie wyczerpaliśmy wszystkich jego możliwości, jak Francuzi, albo Rosjanie. Takie stanowisko streszcza całego Peipera: tu wyłazi bokiem jego oportunizm. Jest jeszcze jeden niewyeksploatowany szyb, wobec tego musimy go – hurra – wykończyć. Jakby sztuka była machiną, przez którą wszystkie szmaty trzeba przepuszczać. Jeżeli pojmujemy sztukę jako narzędzie społeczne, to musimy zrozumieć, że osiągamy, taki lub inny jej kształt, przez eliminację nie tylko zbędnych „form”, ale i „treść”- co jest ze sobą przecież nierozdzielnie złączone
3. Wyznaczenie zjawiskom seksualnym właściwego miejsca. Dość opiewania perypetii zdradzonych przyjaciółek. Zamiast biologii – socjologia. Freudyzm jest bardzo pożyteczny, ale stosowany z przesadą staje się zabawą impotentów.
To są zasadnicze reguły. A stawianie reguł jest warunkiem zdrowia. Nie ma co się dziwić, że w ostatnich czasach zaczynają się lamenty, gorzkie żale i pesymistyczne proroctwa o przyszłej polskiej literaturze. Nie ma co się dziwić, że Napierski poczuł zgryzotę. Ludzie, którzy uprawiali przez X lat swojej pracy w krytyce; bardzo mądre i bardzo głębokie dygresje, ale tylko dygresje, muszą kiedyś obudzić się z przykrą zgagą i zatęsknić do kwaśnego ogórka. Jest to przykład dla młodych, do czego prowadzi traktowanie literatury, jako całości zamkniętej, rządzącej się jedynie swoimi prawami. Począwszy od Brzozowskiego, przeżuwamy problem. Chyba nigdy jaśniej niż dziś nie było widać kto ma słuszność w tym sporze.
UWAGI
Nie powiedziałem rzeczy rewelacyjnych. Hasła, które wystawiam, miały już wielu pracowników. Trzeba tylko systematyzować i mówić o nich tym, którzy jeszcze ich nie rozumieją. Zdaje się, że pora zerwać z szacunkiem dla talentu osamotnionego twórcy – a zacząć pracę nad programami. Wstręt do teoretyzowania jest główną przyczyną obecnej, dość nieprzyjemnej sytuacji polskiej literatury. Należy przypomnieć, że Irzykowski już dawno przepowiadał zgubne skutki programofobii. Okazało się, że był dobrym prorokiem.
Źródło: „Żagary”, 5/1935
Nie przepadam za Miłoszem, ale chylę czoła dla siły jego umysłu.
„Dla” czy „przed”? Nie czepiam się, pytam, by się dowiedzieć.
Napisał to jako 24-latek, btw..