Zamykając tę „Genealogię teraźniejszości”, w której wykazywałem niezdolność Polaków do stworzenia państwa, mogłem zbudzić w czytelnikach opinię, że należę do jego czcicieli w dotychczasowej postaci. Bynajmniej. Organizacja zbiorowiska ludzkiego. oparta na przymusie, gwałcie, przywileju i gotowości do wojny, na rozmaitych nieprawościach politycznych, w której prawo albo jest wykręcane, albo dopełniane osobistą wolą posiadaczów władzy, nie może być idealną i pożądaną formą istnienia społeczeństwa. Jest to tylko konieczne i czasowe zło, które kiedyś musi zniknąć, kiedy zespoły ludzkie przestaną być gromadami dzikich lub tresowanych zwierząt.
Jest to zupełnie naturalne, że najbardziej pokojowo usposobiony naród, dopóki jest zagrożony ze strony innych, musi się uzbrajać i w potrzebie prowadzić wojnę. Dotychczas państwo bezbronne jest samobójczym. Tołstoj mógł grzmieć przeciwko wojsku, bo wiedział, że go ani rząd, ani naród nie usłucha; ale gdyby był przekonany, że po jego odezwie podczas wojny wszyscy żołnierze rozbiegną się do domów, powstrzymałby się z ogłoszeniem swej ewangelii o „niesprzeciwianiu się złu”. Socjaliści, jako jedno z najgłówniejszych przykazań w swym katechizmie umieszczają potępienie wojska i wojny. A jednak, gdy zostaną powołani do boju, mordują bez skrupułu nie tylko „burżujów”, ale również „towarzyszów” przeciwnego obozu, z którymi podczas pokoju odbywają wspólne kongresy i wymieniają najuroczystsze zapewnienia braterstwa. Słowem, każdy naród, jeżeli pragnie żyć i rozwijać się, musi dziś organizować się jako państwo uzbrojone.
Nie znaczy to jednak, ażeby taka organizacja była rozumna, moralna i wiekuista. Jeżeli przeto szlachta polska nie stworzyła państwa militarno – urzędniczo – policyjnego, nie zawiniła przeciwko moralnemu idealizmowi, ale przeciwko bezpieczeństwu ojczyzny. Jest więcej niż prawdopodobne, że w przyszłości takie państwa zupełnie znikną. Nie należy również innych przejawów indywidualizmu staroszlacheckiego wyrzucać bezwzględnie na śmietnik historii. Lauda sejmikowe i liberum veto – były to owoce życia zgniłe i robaczywe, ale ziarna miały zdrowe. Prawo swobody i niezależności indywidualnej, samorząd osobisty ,- ta idea świeci również gwiazdą na niebie przyszłości, który nie będzie zbijać ludzi w wielkie kupy jako ubezwładnione cząstki masy, jako roje osadzone w jednakowych komórkach. Gdyby z czynów dawnej szlachty polskiej odjąć nadużycia i wyłączność kastową, pozostawałoby to, co się zawiera w znakomitym traktacie Mila „O Wolności”. Nie wiedziała ona lub nie pamiętała o tym, że – jak trafnie wyraził się Robespierre, który również o tym zapomniał, – wolność każdego człowieka, kończy się tam, gdzie się zaczyna innych.
Ogół ludzi stawia wiele wartości cenniejszych przed mniej cenioną dobrocią. Mądrość, sztuka, bogactwo, siła, odwaga – używają większej chwały. Tymczasem, chociaż nie jest jeszcze dziś, będzie to niezawodnie kiedyś najwyższy przymiot duszy ludzkiej. A nawet już obecnie, jeżeli przejrzymy wszystkie przedmioty miłości i uwielbienia, jakie przesunęły się w dziejach, to łatwo stwierdzimy, że najpowszechniejszej i przez 20 stuleci aż do dziś nieprzerwanej czci doznaje geniusz dobroci. Jest on szczytem cnót ludzkich. Otóż Polak, zarówno staroszlachecki, jak obecny, narodowy, jest człowiekiem dobrym, a w takich postaciach jak Chodkiewicz, Żółkiewski, nade wszystko zaś Kościuszko bezprzykładnie dobrym. Tak wysokiej miary charakterów wśród ludzi przeznaczonych do okrucieństwa wojskowego, nie wydał żaden inny naród. To są olbrzymy cnoty, ciała prześwietlone blaskiem dusz olśniewających. Jak czytelnik zauważył z poprzednich kart tego pisma, nie zaślepia mnie szowinizm, gdy powiem, że w bezpośredniej i pośredniej znajomości narodów europejskich w żadnym nie dostrzegłem tyle narodowej, szczerej, niewyrozumowanej dobroci, ile w Polakach. Zdaje mi się, że w żadnym człowiek nie czuje się otoczonym tak ciepłą atmosferą serdeczności, jak w Polsce. (Kto by nie lubił Polaków! – woła w swych pamiętnikach wybredny książe de Ligne). Gdzie indziej ta atmosfera może jest czystsza, bardziej pobudzająca, ale chłodniejsza. Polak bywa lekkomyślnym, wybuchowym, niezrównoważonym, ale jego umysł, a zwłaszcza jego serce łatwo zapala się każdym szlachetnym ogniem i trudno ulega zamrożeniu. Nikt bardziej od niego nie uznaje prawdy w powiedzeniu Vauvenargues’a, że „miłosierdzie więcej warte niż sprawiedliwość”.
Nie wynikło to jedynie z naszej nieudolności politycznej i braku energii, że podczas gdy wszystkie wielkie a nawet niektóre małe państwa europejskie rozpostarły się po całej kuli ziemskiej i w okrutny sposób opanowały całkowicie lub częściowo kraje w odległych częściach świata, ujarzmiając i wyzyskując ludność bezbronną, Polska nie zdobyła poza Europą ani kawałka ziemi i nie założyła ani jednej kolonii rabunkowej, chociaż przecie na takie wyprawy miała dosyć odwagi i wylot na morze. „Anglicy – mówi Mickiewicz w Księgach Pielgrzymstwa – którzy kochają wolność według starego Zakonu, powiadają: odbierzemy Francuzom morze, jak Izrael odbierał miasta od Judy. Francuzi starozakonni mówią: odbierzemy Niemcom ziemie nadreńskie, a Niemcy mówią, odbierzemy Francuzom ziemie nadreńskie – i tym podobnie”. Nigdy tak nie mówili i nie robili Polacy. Ich wyprawy wojenne poza granice własnego kraju były albo czysto obronne, albo duchem rycerskim natchnione. Na sumieniu Polski ciąży wiele grzechów przeciwko sobie, ale ani jeden przeciwko innym narodom. Żaden jej monarcha nie słuchał rad Machiavelego, żaden nie postępował według reguły wyrażonej przez poetę francuskiego: „taka jest gra księcia, nie tyka się młyna, a kradnie się prowincję”. Do dziś zachowaliśmy tę prostoduszność w polityce, to znaczy nie jesteśmy mistrzami w oszustwie i gwałcie – i to może jest główną przyczyną, że nas świat lekceważy, dla którego te zdolności stanowią siłę. Dopóki polityka będzie zuchwałym bandytyzmem, zręczną kradzieżą i grą szulerów fałszywymi kartami, dopóty będziemy tylko biernymi widzami, pozbawionymi tych wszystkich korzyści, jakie ona daje swym śmiałym i szczęśliwym uczestnikom. Dopiero kiedy ona będzie powściągniętą w popełnianiu swoich bezkarnych zbrodni, my zajmiemy w świecie stanowisko mocne i szanowane, o ile rozumie się, wytężymy i zużytkujemy wszystkie nasze siły na twórczość kulturalną.
Zachodzi wszakże wątpliwość, czy osłabieni rozstrojem wewnętrznym, marnowaniem sił na opór bezprawiu i walką z nierządem odziedziczonym po przeszłości, zdołamy obronić się od zamachów zewnętrznych i wzmocnić się wewnętrznie, przetrwać wszystkie burze, ocalić nasze przymioty i donieść je do odległej przyszłości? Oto jest najważniejsza zagadka naszego bytu. Rozwiązujemy ją nadzieją. Urzeczywistnienie jej wszakże nie zależy od nas samych. Cały świat ludzki, a przynajmniej ta jego część, która nad nim panuje i która mu dostarcza wzorów życia, musi się zmienić. I zmieni się. Pomimo wszystkich swoich triumfów wiedzy, sztuki i techniki, pomimo swojej chwały i dumy, Europa – jak trafnie powiedział Wilson – „znajduje się w stanie likwidacji”. Widać to wyraźnie z obecnego zamętu jej pojęć, zasad, reguł i systemów, z niemożności zaprowadzenia jakiegoś trwałego ładu, z bezsilności organów utworzonych dla nowego ukształtowania stosunków społecznych i międzynarodowych, słowem, z oczywistego i nieuniknionego bankructwa dotychczasowych norm życia zbiorowego.
Nikt tak nie uwidocznił tego faktu, jak Wilson. Stworzona przez niego Liga Narodów działa źle, bo jest maszyną złożoną ze starych, zardzewiałych i spróchniałych materiałów, on sam ogłoszony został przez rutynistów i krętaczy za marzyciela, mimo to bliższa lub dalsza przyszłość uzna go za Jana Chrzciciela polityki, który wyprostował drogę nauki życia i rozwoju świata. Postawione przez niego zasady, chociaż dotąd niezastosowane, stwierdziły się już tysiąckrotnie w doświadczeniach ludzkości, a jeżeli jeszcze nie przeszły z utopii do kanonów praktyki, wnikają coraz szerzej i coraz głębiej w przekonania oświeconych warstw społecznych. Powszechnym staje się spostrzeżenie, że obecne podstawy, formy i sprężyny życia są złe, że jego budowa rozpada się i powierzchowną naprawą uratować jej nie można, że musi być przerobiona z gruntu. Oto ciosy, którymi w nią uderza Wilson, wskazując jednocześnie podwaliny nowej budowy: „Ogień „świętego egoizmu” narodów – jak go nazwał minister włoski Salandra – musi zgasnąć, a przynajmniej przygasnąć… Interes nie wiąże ludzi, ale ich rozdziela. Związać ich może tylko wspólne zamiłowanie słuszności… Sprawiedliwość nie jest dotąd możliwa na podstawie interesu… Moralność, a nie wzgląd na korzyści materialne, powinna nam przewodniczyć… Zaufanie między narodami, jak między jednostkami ludzkimi, musi polegać na mówieniu prawdy, szczerości i jasności zamiarów… Nie wolno państwom między sobą przerzucać ludów z rąk do rąk, jak gdyby one były ich prostą własnością i stawką w grze… Rządy powinny opierać się jedynie na zezwoleniu rządzonych… Stara dyplomacja ze swoją zaborczością, oszustwem i tajemnymi traktatami musi ustąpić zupełnej jawności… Trucizna bolszewizmu dlatego tak chętnie została przyjęta, że stanowi protest przeciw drodze, jaką świat dotąd kroczył” … Tak głosił Wilson.
Liga Narodów winna być według niego „sprawczynią tych wszystkich dobrodziejstw”. Dlaczego nią nie jest? Dlaczego jest bezsilną i nie może rozwiązać najprostszych zagadnień bieżących? Dlaczego – jak ją trafnie nazwał K. Wells –„jest melancholijnym, chociaż zarozumiałym niczym”? Dlatego, że w niej zasiadają „starzy dyplomaci”, zwolennicy przerzucania narodów z rąk do rąk, szulerzy polityczni i twórcy tajemnych traktatów. Nowe wino zepsuło się w starej, spleśniałej beczce.
Te uderzenia spadają na ruderę europejską, a także na wzniesioną w przesadnym jej stylu przystawkę amerykańską z innej strony. Azja południowa, która na wiele stuleci wyprzedziła Europę w rozwoju, pozwoliła jej się prześcignąć, ale zachowała te nasiona kultury, które są najcenniejszymi pierwiastkami jej żywotności, i bez których ona choruje i prędzej lub później musi zamrzeć. Europa wzniosła się do wysokiej potęgi w dziedzinie wiedzy i sztuki, ale dokonała tego przeważnie kosztem zatraty uczuć moralnych, doszła do szczytu swojej wielkości po stopniach gwałtu, okrucieństwa, oszustwa i bezprawia. Zlekceważyła zupełnie te dobra, bez których życie zbiorowe musi się zaplątać i zdusić w sprzecznościach i powikłaniach nie- rozerwalnych. Obecnie ona to już sama czuje, powiedział jej to wyraźnie z zachodu Wilson a ze wschodu Rabindranath Tagore. Ten nieco mistyczny i poetyzujący myśliciel ma duszę z odmiennymi, bystrymi oczami, która widzi to, czego nie dostrzegła oślepła w swych blaskach dusza Europejczyka. „Z nauki europejskiej wolno nam wziąć wiele, ale nie wolno nam brać tego oszałamiającego trunku samozniszczenia moralnego… Zatruwać umysł całego narodu pychą rzekomej wyższości. uczyć go, żeby się szczycił dziełami chytrości lub podle zdobytych bogactw uwieczniać upokorzenie pokonanych narodów, wystawiać trofea zdobyte w wojnie i posługiwać się nimi w szkołach, ażeby w młodocianych umysłach budzić pogardę dla innych – znaczyłoby naśladować ropiejący wrzód Zachodu, stosować chorobę, podcinającą żywotne siły… Po tylu wiekach cywilizacji narody drżą w obawie jedne przed drugimi, jak dzikie zwierzęta o północy, zamykają przed sobą niegościnne swe wrota a łączą się jedynie w celach napaści lub obrony. Skrzętnie ukrywają po norach swoje tajemnice handlowe, tajemnice państwowe, tajemnice zbrojnych przygotowań. Ofiarują sobie wzajemnie pokój, jak psy szczekające i pertraktujące o żer, który nie jest ich własnością… Bezczelne kłamstwa kroczą dumnie po Europie na szczudłach handlu, polityki, patriotyzmu… Każdy kraj posiada swoją własną historię wiarołomstwa, złodziejstwa, kwitnie zawiścią i podejrzeniem.”
W tej niemoralności politycznej my bierzemy najmniejszy udział, chociaż ona nas nie gorszy i nie wydaje się nam tym, czym jest. Podbojów – o ile nas nie dotyczą – nie uważamy za zbrodnię, ich środki – za narzędzia dzikiego okrucieństwa, ich sprawców – za uprzywilejowanych morderców. Ciągle jeszcze bohaterów wojny otaczamy czcią, uwielbieniem, sławą, a ich czynami ozdabiamy karty historii. Z tego kultu w narodach zaborczych rodzi się bandytyzm polityczny, w naszym – bezprawie. Pod tym względem „przeżywamy życie umarłych”, którzy nie zrobili ani razu rewolucji wielkiej, ale robili nieustannie małe. Pozostajemy ciągle w stanie „konfederacji” i „rokoszu”, to jest w stanie rozkiełznanej samowoli i łamania prawa, które jest dla nas płotkiem z trzcin kruchych. U nas jeszcze są możliwe francuskie lettres de chachet, osadzające niewinnych ludzi w Bastylii, u nas Voltaire mógłby być obity przez lokajów wielkiego pana i nie uzyskać sprawiedliwości.
Do szału upajamy się władzą, siłą, najbardziej pobudzającą do nadużyć, zdolną wtedy wyrządzić największe szkody i krzywdy. Nasz indywidualizm, będący w zasadzie umiłowaniem wolności, zwyrodniał w liberum veto, rozpasaniu, buntach i wichrzycielstwie szlachty, dotąd jeszcze nie może jego ziarno wyłuskać się z robaczywej łupiny. Zamiast w każdym człowieku uszanować jego godność osobistą, obdarzamy samowładztwem uprzywilejowane jednostki a z masy społecznej czynimy ich niewolników, zamiast uświęconych praw wytwarzamy uświęcone bezprawie. Przemiana zaś nie może być dziełem Mesjaszów, lecz całego społeczeństwa. Za przeszłość odpowiada naród szlachecki, za teraźniejszość naród cały. Wyryjmy sobie w duszach jako dogmat głęboką prawdę, którą wypowiedział znakomity myśliciel angielski: „Siła jest zawsze w rządzonych, a nie w rządzących”.
Ilustracja: Artur Grottger – „Modlitwa konfederatów barskich przed bitwą pod Lanckoroną”, 1860
This paragraph is truly a good one it helps new web people, who are wishing
for blogging.
Nice blog thanks for postinng