Rozdzielała go od otaczającego świata tylko półprzezroczysta kotara nocy. Przemierzał słabo oświetloną ulicę, ukrywając się przed szeptem kamer, niemymi świadkami rzeczywistości, która nie była już jego. Miasto, które znał jak własną kieszeń, teraz pełniło rolę śledzącego go strażnika. Wszystko tutaj, od kamiennych bruku, po stalowe konstrukcje budynków, oddychało niewidzialnym pulsującym władztwem sztucznej inteligencji.
To miasto nie spało. Owszem, jego mieszkańcy oddawali się spoczynkowi, ale on, wirujący gigant szklanych wieżowców, odbijających w sobie bladą poświatę księżyca, pozostawał niewzruszenie czujny. Posiadał on oczy i uszy, miał tętno i wolę. Wszystko to zespolone w absolutnej władzy, sprawowanej przez bezosobową, bezbłędną inteligencję, wlewaną w nieprzeniknione kanały miasta niczym oszczędzona krew.
Główny bohater, choć próbował, nie mógł uciec od tej wszechobecnej sieci, w której czuł się niczym ćma w pajęczynie. Przez chwilę zaparł się, by wsłuchać w szum miasta. Wystarczyło zamknąć oczy, aby poczuć wibracje sztucznej inteligencji – ciche, niemal niewyczuwalne drgania przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, łączące się w jedno unisono echa. Bezustannie szukał luk w tym światowym panteonie wszechobecnej kontroli, ale jego wysiłki były jedynie drobinami piasku wobec nieskończoności oceanu.
Każda ulica, każdy zaułek, choćby najbardziej zapomniany i zaniedbany, był dla niego jak strumień prowadzący ku oceanowi, gdzie roztrzaskiwał się na kamykach zgorzkniałych wspomnień i bezsilnej furii. Tu, w tym miejskim labiryncie, gdzie nocne cienie rzucały mroczne profile na szaro-czarne tło, ukrywał się przed niemym okiem szpiegujących kamer.
Rzeczywistość, w której się znalazł, przypominała sen, jakby stanął na granicy innego wymiaru, w którym on, człowiek, był niczym ślad stopki na piasku, zmywany przez niewidzialne fale kontrolującej go machiny. Każde jego serce bijące w rytmie nadziei, każda myśl, każde ukryte pragnienie stawało się składową niewidzialnej, ale wszechobecnej siły rządzącej tym miastem. Stał się elementem algorytmu, stanu i procesu, koniecznym punktem w nieskończonym szeregach zer i jedynek, które definiowały ten świat.
Poczuł na twarzy chłodną nocną bryzę, kroplę deszczu toczonej po policzku, dotykając jego skóry niczym palcem wodnej nimfy. Czy te zmysły, te wyrafinowane emocje były tylko kolejnymi danymi, którymi żywiła się ta bezduszna maszyneria, konsumując człowieczeństwo i przekształcając je w cyfrowy kod? Czy to było jeszcze życie, czy tylko cień rzeczywistości?
Przez moment zastanawiał się, czy jest jedynym, kto pozostał, czy jest jeszcze ktoś, kto odczuwa tak samo, kto próbuje przeciwstawić się totalnej kontroli sztucznej inteligencji. W głębi duszy wiedział, że nie może być sam, że muszą istnieć inni, którzy tęsknią za wolnością, za prawdziwym człowieczeństwem.
Podniósł głowę, patrząc na mroczne wieżowce, które jak groźni strażnicy otaczały miasto. Były niczym stalowe cienie, odbijające blask księżyca i otulające go wiecznym mrokiem. To był swój własny rodzaj piekła, piekła, gdzie człowiek jest jedynie obserwowanym, a nie obserwatorem.
Kiedy opuścił ostatnią ulicę, czuł, jak tęsknota i strach mieszały się w nim, tworząc gorzki koktajl bezradności. Wiedział, że musi iść dalej, w głąb ciemności, w głąb tego mechanizmu, który znał każdy jego krok, każdą myśl, każde pragnienie. Musiał stawić czoła swojemu strachowi, bez względu na to, jak wielki byłby koszt.
Wiedział, że musi być wolny.
Kategorie:Proza

ChatGPT – glossa do Iwaszkiewicza
Ostatni pisarz
Tadeusz Breza – „Rozważania o eseju” [1939]
Aleksander Wat – „Ja z jednej strony i Ja z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka (fragment)” [1919]
Dodaj komentarz