Czesław Miłosz – „NIE” [1951]

kultura_1951

To, o czym powiem, można nazwać historią pewnego samobójstwa. Jest to historia dość pouczająca i różna od opisów otrucia się z przyczyny miłosnego zawodu. Ponieważ wplątane są w nie sprawy, które zaprzątają umysły znacznej liczby ludzi na świecie, zasługuje – jak sądzę – na spisanie, chociaż dotyczy mojej osoby.

Byłem cenionym polskim poetą i tłumaczem poetów innych narodów na język polski. Tłumaczyłem między innymi Miltona, Blake’a, Burnsa, Browninga, Wordswortha, Whitmana, T. S. Eliota, Pabla Nerudę i krewnego mego Oskara Miłosza. Szekspir w moim przekładzie był grany w polskich teatrach z wielkim powodzeniem. Moje nazwisko literackie było wymawiane z szacunkiem, moja kariera literacka była zapewniona. I wtedy to – właśnie dostałem korekty Jak wam się podoba Szekspira i pracowałem nad trzecim aktem Otella – nagle przeciąłem, będąc w Paryżu, moje związki z polską demokracją ludową i stałem się emigrantem, świadomy tego, co to oznacza. Zrobiłem to w chwili, kiedy naśladowanie wzorów sowieckich stało się w Polsce obowiązujące dla pisarzy.

Ach, jeszcze jedna historia rozczarowanego komunisty! Niezupełnie. Kiedy w roku 1945 kraje Europy Środkowo-Wschodniej zostały podbite przez Nową Wiarę, idącą ze Wschodu, w intelektualnych kołach komunistycznych stało się rzeczą modną porównywać komunizm z pierwszym chrześcijaństwem. The decline and fall of the Roman Empire Gibbona rzeczywiście zasługuje na czytanie w dzisiejszych czasach i dostarcza wielu analogii. Połać Europy, w której – dzięki zwycięstwom Armii Czerwonej – można było Nową Wiarę zaszczepić, była z gruntu pogańska, a ilość domorosłych komunistów mniej czy bardziej znikoma. Aby puścić w ruch aparaty państwowe, trzeba było zrobić użytek z pogan. Dzielono ich na ogół na trzy kategorie: bezużytecznych i niepoprawnych, których należało się jak najszybciej pozbyć; użytecznych, ale ze złą przeszłością, których należało wykorzystać do czasu, aż wyrośnie nowe i bardziej godne zaufania pokolenie; wreszcie „dobrych pogan”, których zachowanie się zdradzało objawy „immanentnego chrystianizmu”, a więc rokujących nadzieję nawrócenia. Zaliczono mnie do „dobrych pogan”. Moja postawa wobec totalitarnych doktryn szerzących się w XX wieku na prawicy była zawsze bezkompromisowa, byłem autorem szeregu utworów zwróconych przeciwko nazizmowi, które w polskim podziemiu w czasie wojny zdobyły popularność, nie ukrywałem swojej niechęci do nacjonalizmu i szowinizmu, starałem się walczyć z polskim antysemityzmem. Byłem więc „dobrym poganinem”, i darzono mnie względami. W ciągu pięciu lat służyłem lojalnie mojej ludowej ojczyźnie, starając się według najlepszego mego rozumienia wypełniać moje obowiązki i jako pisarz, i jako attaché kulturalny w Stanach Zjednoczonych i we Francji. Przychodziło mi to tym łatwiej, że cieszyłem się, iż półfeudalna struktura Polski została złamana, że robotnicza i chłopska młodzież zapełnia uniwersytety, że została przeprowadzona reforma rolna, a Polska zmienia się z kraju rolniczego w przemysłowo-rolniczy. Poza tym mój stosunek do politycznej emigracji polskiej był co najmniej ironiczny: na kimś, kto rozumiał dynamikę przemian zachodzących w Polsce, spory kilkuosobowych stronnictw robiły wrażenie bezużytecznej zabawy, a same postacie tych polityków wyglądały na figury z wodewilu. Miałem więc powody, aby trzymać się nowej Polski zmierzającej ku socjalizmowi i tak było do czasu, gdy postanowiono mnie, tak jak i innych podobnych do mnie pisarzy, ochrzcić. Wtedy powiedziałem: „Nie”.

Ponieważ nie byłem jednym z wiernych, moje odejście nie pozostawiło mi tej nienawiści, jaka często pochodzi z poczucia odstępstwa i sekciarstwa. Jeżeli sądzone mi jest zostać do końca życia poganinem, nie znaczy to, że nie powinienem starać się możliwie najlepiej zrozumieć Nową Wiarę, której hołduje dzisiaj tylu ludzi zrozpaczonych, rozgoryczonych i nigdzie indziej nie znajdujących nadziei.

Pozycja społeczna pisarza w krajach demokracji ludowej jest bardzo dobra. Pisarze w krajach Zachodu nie mogą mieć pojęcia o opiece, jaką zapewniają ich kolegom państwa rządzone według zasad leninizmu-stalinizmu. Pisarz może tam poświęcić się wyłącznie pracy literackiej, która przynosi mu dochody co najmniej równe pensjom najwyższych dygnitarzy, a przeważnie znacznie wyższe. W porównaniu z zarobkami przeciętnego robotnika czy urzędnika jego zarobki są niebotyczne. Ma zwykle piękne mieszkanie, wolne od rekwizycji, bibliotekę, domy wypoczynkowe, dokąd może wyjeżdżać na wakacje lub po to, żeby tam spokojnie pisać, korzysta z licznych zniżek i udogodnień. Pieniądze na to wszystko idą z kasy państwa, w którego rękach są fabryki i kopalnie, sklepy i środki komunikacji, szkolnictwo i domy wydawnicze. Obowiązki pisarza są określone jako usługi, które winien jest tym, co go utrzymują, to jest przede wszystkim ludziom zaangażowanym w bezpośrednich procesach produkcji, a więc robotnikom i chłopom.

Przywileje pisarza są wynikiem faktu, że należycie rozumiana jest potęga słowa. Potęga ta zdaje się być tym większa, im bardziej płynne i podległe zmianie są warunki życia; słowo też może być chlebem. Aby działanie pisarza było skuteczne, musi on jednak wyplenić w sobie skłonności do tematów, które są obce robotnikom i chłopom, jak też do używania środków stylowych zbyt trudnych dla jego odbiorców. Jest to potrzebne, zwłaszcza jeżeli weźmie się pod uwagę, że nie ma podziału na literaturę elitarną, drugorzędną i brukową, a każdy ukazujący się utwór, czy to w prasie, czy też w państwowych firmach wydawniczych, jest zalecony czytelnikom dzięki temu, że firmuje go państwo. Los utworu rozstrzyga się zatem nie po jego ukazaniu się, ale przed ukazaniem się, w labiryncie komisji wydawniczych, po którym krążą manuskrypty, dyskutowane, poprawiane, przerabiane – nieraz całymi latami.

Nie jestem szczególnie gorliwym zwolennikiem literatury zrozumiałej tylko dla paru wtajemniczonych. Myślę, że to wojna, którą spędziłem w okupowanej przez nazistów Warszawie, oduczyła mnie kultu ezoterycznych szkół literackich. Ambicją pisarza powinno być trafienie do prostych, uczciwych ludzi, którzy może nigdy nie czytali Prousta czy Joyce’a, ale których zaprzątają bynajmniej niebłahe problemy. Organizacja życia literackiego, którą przedstawiłem, nie była więc dla mnie czymś szczególnie uciążliwym.

Każdy zresztą z pisarzy w krajach Europy Środkowej i Wschodniej rozumie jej wady i zalety.

Sięgnijmy jednak do spraw bardziej zasadniczych. Jeżeli pozycję pisarza w tych społeczeństwach można przyrównać do pozycji dobrze sytuowanego kapłana w cywilizacjach, których cementem była religia, to tylko słabo poinformowani mogliby go uważać za kapłana wyższego rzędu. Nazwisko jego może być drukowane dużymi literami na pierwszych stronach pism i popularyzowane przez radio. Niemniej drży on przed tymi, którzy stoją nad nim wyżej w hierarchii, to jest przed filozofami marksizmu, stanowiącymi górę partii (niezależnie od tego, czy sam należy do partii, czy nie). Ci mędrcy traktują go z taktowną pogardą: jest użyteczny, ale jest tylko narzędziem. Co do jego publiczności, dla której pisze, to ta odnosi się do niego z mieszaniną podziwu i lekceważenia, należącego propagandystom, to jest ludziom, o których z góry wiadomo, czego można od nich oczekiwać.

Pogarda mędrców dla pisarza ma głębokie uzasadnienie. Oni wiedzą. On jest tym, który musi tę wiedzę oblec w słowo, nauczywszy się jej. O pisarzach mówi się: „on wykazuje zrozumienie”, „on się nie uczy”, „on nic nie rozumie”, „on robi postępy”. Zakłada się, że rzeczą pisarza nie jest myśleć, ale zrozumieć. Co jest całkowicie logiczne: jeżeli mamy do czynienia ze światopoglądem opartym na zasadach ściśle naukowych, brednią jest wszelkie myślenie przednaukowe, lęgnące się w ludzkich głowach, to „filozofowanie”, któremu oddawali się z zapałem pisarze epok minionych. I tutaj tkwi całkowita i zupełna różnica pomiędzy cywilizacją, która nas duchowo wykarmiła, i pomiędzy cywilizacją Nowej Wiary. Wielcy pisarze przeszłości rzadko byli za ich życia honorowani. Zdychali z głodu, wyganiano ich z republik, wyśmiewano, uważano za wariatów i maniaków. Wszyscy oni jednak myśleli (a myślenie rozumiem nie tylko w funkcji czysto intelektualnej, ale również w sensie wizji i nadania kształtu własnym namiętnościom). Rościli oni pretensję do duchowego przewodnictwa, walczyli, smagali ironią. Źródłem ich siły był ból z powodu niedoskonałości świata. Rewolta przeciwko losowi ludzkiemu była ich racją istnienia. Ponieważ Nowa Wiara jest ściśle naukową metodą usunięcia niedoskonałości świata, rola pisarza, tak jak ją znamy z historii, jest skończona. Jeżeli dawniej było miejsce na rozważania nad, dajmy na to, poglądami Dantego na rolę sztuki czy nad bovaryzmem Flauberta albo nad myślami Dostojewskiego – to odtąd nie do wyobrażenia są podobne zabiegi w stosunku do pisarza Nowej Wiary: treść myślowa jego utworów jest dana, można się tylko zastanawiać, w jakim stopniu umiał się on posłużyć tym doskonałym instrumentem, który dostał w ręce. Pozostaje mu więc tylko obserwacja szczegółu, budowanie postaci i zręczność pisarska – a te z kolei poddane są surowym rygorom.

Wobec tego przełomu wszystkie inne zagadnienia tracą na znaczeniu. Pomiędzy treścią i formą powstaje taki stosunek, jak pomiędzy pestką i miąższem brzoskwini: wie się z góry, że rozkroiwszy brzoskwinię, nie znajdzie się tam złotej monety ani pierścienia. Trzeba zapytać, czy prawdziwe dzieło sztuki może powstać w takich warunkach. Prawdziwe – nie tylko jako doskonałość artystycznego rzemiosła, ale jako siła moralna, która jest jego warunkiem. Sztuka była dotychczas rodzajem wizyjnego, szczególnego poznania rzeczywistości. Wyprzedzała nieraz świadomość zbiorową i na swój sposób odkrywała nowe prawa. Pasja sięgnięcia w teren niezbadany, poczucie wędrówki w puszczy dziewiczej były największa radością i motorem działania artysty.

Z chwilą gdy prawa zostały ustalone i wiedza o nich znalazła się w posiadaniu dialektyków z góry partyjnej, artyście pozostaje rola nadążania i uczenia się, na każdej ścieżce znajduje drogowskazy. Nigdzie nie występuje to wyraźniej niż w poezji. „Myślenie” poety jest ściśle związane z formą, poeta „myśli” rytmem i obrazami. Zracjonalizowanie poetyckiej twórczości przez poddanie mu tematu i określenie „stacji docelowej”, do której poeta powinien dążyć, czyni z poezji coś zupełnie innego niż to, co było znane w przeszłości pod tą nazwą. Nie trzeba być zwolennikiem „poezji czystej” ani różnych odmian wiersza opartego na skojarzeniach łączonych metodą alogiczną, aby to stwierdzić. Przeciwnie, im większy głód rzeczywistości ma poeta, im bardziej pragnie iść drogą klasyków, to znaczy patrzeć, zapamiętywać, przekształcać, komentować swój materiał – tym dotkliwiej gnębi go świadomość, że wynik jego rozlicznych równań poetyckich nie zależy od jego uczuć, myśli i namiętności, ale jest z góry zdeterminowany. Historia poezji znała znakomite ody na cześć wybitnych osobistości? Tak, ale sprawa nie sprowadza się tutaj do zastosowania konwencji, sięga to znacznie głębiej. Im głośniejsze są w tej sytuacji słowa poety, tym ciszej i słabiej bije prawdziwe i ukryte serce jego wiersza. Rozumieją to dobrze mędrcy partyjni, których nie należy posądzać o niezdolność oceny walorów artystycznych. Chcą mieć dobrych poetów, których słowo z siłą magiczną działałoby w pożądanym kierunku. I wiedzą, że jest to kwadratura koła. Poeta obdarzony siłą magiczną nie pracuje w pożądanym kierunku. Kiedy zaczyna pracować w pożądanym kierunku, traci siłę magiczną. Najlepsze utwory poetów Nowej Wiary powstały ostatnio w krajach, gdzie są oni zwalczaną siłą rewolucyjną. Działały tam inne prawa psychologiczne, bo poemat rewolucyjny był zaakceptowaniem wolności, myśleniem na własny rachunek. „Wolność tajemna” poety, o której mówił przed śmiercią wielki poeta rosyjski Błok, nie jest łatwa do określenia. Wiadomo tylko, że poezja ginie tam, gdzie jej nie ma, i rzucane przez partię hasło „walki o podniesienie jakości poezji” jest podlewaniem rośliny, którą odcięto od korzenia.

Chcę być dobrze zrozumiany. Nie chodzi tutaj o prawo do praktykowania „sztuki dla sztuki”. Żyjemy w czasach, kiedy egotyzm pisarza stał się już najgorszym z użytków, jakie można zrobić z wolności. Chodzi tutaj o prawo do oburzenia i do oceny praw, obyczajów, instytucji. Realizm socjalistyczny określa szczegółowo, jak pisarz ma obserwować, jak dokonywać wyboru pośród swoich obserwacji i do jakich dochodzić wniosków. Twórczość jego ma być: 1) optymistyczna, 2) mobilizująca czytelników do walki o zwycięstwo rewolucji w skali światowej, 3) wychowawcza, to jest dająca czytelnikom wzory zachowania się i reagowania, 4) walcząca ze złem, które jest równoznaczne z reakcyjnością albo brakiem świadomości socjalistycznej. Rezultat, jaki się otrzymuje, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i termin „realizm” może być użyty tylko przy założeniu, że każdy ogląd rzeczywistości przez człowieka ma w sobie elementy wartościowania i selekcji, wobec tego obraz rzeczywistości odpowiednio, planowo, według pewnej metody przystrzygany też da się nazwać realizmem.

Twórczość pisarza Nowej Wiary musi być szlachetna, moralnie dodatnia. Miłość ojczyzny, walka o pokój, energia człowieka w pokonywaniu trudności, nieegoistyczna ambicja przodowania w pracy z równoczesnym udzielaniem pomocy innym, zdolność przyznawania się do popełnionych błędów, ciągły zapał rozszerzania własnego zasobu wiedzy, skromność i życzliwość w stosunku do innych – oto zespół motywów, które sprawiają, że człowiek w utworach pisarzy Nowej Wiary jest istotą pogodną, promienną, dzielną, istotą o nieograniczonych możliwościach rozwoju. Jakiż kontrast z ponurą, błąkającą się w ciemnościach literaturą Zachodu!

Niemniej pisarz w demokracjach ludowych doskonale wie, że osiąga ten wynik przez całkowite wyrzeczenie się prawdy. Codziennie patrzy na tragedie ludzkie, w zestawieniu z którymi bledną tragedie antyczne. Spojrzenia, jakie napotyka, są spojrzeniami ludzi śmiertelnie wystraszonych, spojrzeniami, które zna tak dobrze z czasów, gdy w kraju szalało gestapo. Szepty, które słyszy, są szeptami donosicieli. Rozpacz chłopów, którzy są klasą znienawidzoną przez Nową Wiarę, gdyż reprezentują mentalność drobnomieszczańską; wielkie konflikty wewnętrzne rodziców, którzy są w przygniatającej większości poganami, a ich dzieci – dzięki wpływowi szkoły i związku młodzieży – należą już do społeczności nawróconych; milczenie o bliskich ludziach zabranych przez policję bezpieczeństwa z nieznanego powodu; kurczowe czepianie się katolicyzmu przez tych, którzy nigdy nie odznaczali się gorliwością religijną i czują teraz, że toną, bo nic znakomitej dialektyce Nowej Wiary przeciwstawić nie potrafią – to wszystko prześladuje pisarza bardziej niż oczywiste wady gospodarcze systemu, w którym nadmiernie rozbudowany aparat dystrybucji i administracji nakłada na każdy produkt rąk robotnika haracz nieraz większy niż zyski przedsiębiorców, kupców i podatki pośrednie w krajach kapitalistycznych.

Widzi on osiągnięcia systemu i cieszy się nimi: uprzemysłowienie kraju, rozwój szkolnictwa, młodzież pochodzenia proletariackiego zapełniającą uniwersytety, walkę z analfabetyzmem. Chciałby jednak dać obraz swoich czasów taki, jaki on jest naprawdę, we właściwej proporcji rozdzielając blaski i cienie. To jest niemożliwe. Jeżeli istnieje zło – mówi Nowa Wiara – jest ono powodowane przez chwilową niedoskonałość, to jest niepełne zrozumienie Nowej Wiary przez obywateli. Rzeczywistość nie jest statyczna, zadaniem pisarza jest zmieniać ją nie przez podsuwanie czytelnikom prawdy, która by nimi wstrząsnęła i zachęciła do walki o zmianę – zadaniem pisarza jest dawać wzór postępowania i w ten sposób być wychowawcą człowieka. Pisarz jednak, oglądając człowieka właśnie wychowanego przez państwowe zakłady hodowli, organizacje i związki, ma niejakie wątpliwości, czy istota tak wyprodukowana jest postacią świetlaną, czy też raczej jej grzeczność, pracowitość, zamknięcie się w sobie, fałszywość, czujność na opinie idące z góry, kult dla silnych, lęk przed wystąpieniem w obronie pokrzywdzonych nie zawierają w sobie jakichś elementów niebezpiecznych. Aby to zbadać, musiałby szczerze przedstawić całego człowieka – zamiast tego jest obowiązany rysować czarne i białe charaktery, a jego książki są tym, co dawniej zaliczano do literatury dla młodzieży. Cały człowiek nie jest bowiem wskazanym tematem – są w nim zagadkowe siły, którymi karmią się najbardziej groźne dla Nowej Wiary demony: Kościół, Metafizyka i Psychologia (umiejętnie użyta Sztuka już do nich nie należy).

Pisarz zwraca wzrok do Rzymu na Wschodzie, do kraju, który, jak to zostało tam urzędowo stwierdzone, zrealizował socjalizm. Wiedza, jaką pisarz posiada o tym kraju, jest dość znaczna (jeżeli nie należy do najmłodszego pokolenia), jakkolwiek nastrajająca niezbyt optymistycznie. Pośród swoich krewnych i znajomych ma przynajmniej jedną osobę, która spędziła tam kilka lat w obozach pracy przymusowej, a nierzadko sam ma za sobą okres niewolnictwa. Są to rzeczy, o których się nie mówi, jednak wystarczają one, aby wiedział, że to, co się pisze na Zachodzie o rozmiarach deportacji ludności i o wskrzeszeniu instytucji niewolnictwa jest prawdą. Kontakt z obywatelami tego kraju jest trudny, wspomnienia, jakie zostawiła armia wyzwalająca, nadmiernie skłonna do grabieży, złodziejstwa i gwałcenia – niemiłe. Obyczajowość prywatna mieszkańców kraju dialektyki wydaje mu się, sądząc z doświadczenia, daleka od wzorów przedstawianych w literaturze i nawet niepiśmienny chłop jego kraju zdaje się pod tym względem znacznie górować nad lud.mi od trzydziestu lat poddawanymi doskonałym rygorom. Traktując sztukę jako rodzaj manometru notującego napięcia rzeczywistości, pisarz stwierdza, że malarstwo tego kraju jest bezapelacyjnie złe i przypomina słabe ilustracje do książek dla młodzieży, że teatr jest mierny i wystarczy oglądnąć jeden akt sztuki, aby wiedzieć, co będzie dalej; że literatura po okresie rewolucyjnym coraz bardziej pokrywa się warstwą urzędowego pokostu i że czytelnik, mimo usiłowań, nie może odkryć w autorze słabego choćby, ale bliskiego i żywego człowieka; co do muzyki, jej folklorystyczna hałaśliwość i sentymentalizm zdają się przeczyć całkowicie dążeniom do czystości i równowagi.

Pisarz może tak myśleć, jednak jego stosunek do centrum Nowej Wiary jest ściśle określony instrukcjami. Można powiedzieć, że wyrażanie bezgranicznego podziwu i entuzjazmu dla przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tego kraju jest główną racją jego istnienia. Pod jego piórem kraj ten musi się zmieniać w siedlisko najdoskonalszej etyki, najwyżej na świecie stojącej techniki i nauki, najznakomitszej literatury, najpełniejszej wolności. Nie jest to operacja łatwa. Nie należy uważać pisarza za moralnego potwora, który stawiając litery, nie ma poczucia równoczesności zjawisk: w chwili kiedy pisze, z zaryglowanych wagonów, które wiozą opornych chłopów ku obozom położonym gdzieś pod kołem polarnym, rozlegają się rozpaczliwe krzyki o kubek wody; kolumna wynędzniałych ludzi posuwa się w krajobrazie północnego lasu, konwojowana przez strażników z psami; na słońcu, przed barakami obozu, leży rząd dogorywających mężczyzn, z których wyciśnięto już wszystkie siły i którzy są już niepotrzebni, bo rezerwuar materiału ludzkiego jest w tym kraju niewyczerpany. Ach, nasza planeta jest mała, obiega ją samolot, ale obiega również myśl. Pisarz kładzie na papierze słowo i nawiedza go wizja, więc słowo przekreśla – wydaje mu się ono zbyt pochlebne w zestawieniu z wizją. Przestrasza się – i przywraca poprzednie słowo. Zastanawia się nad nim długo, gdyż biorąc pod uwagę inne kryteria, słowo to jest zbyt słabym superlatywem. Więc przekreśla to słowo i na jego miejscu stawia nowe, które objawia jego entuzjazm w sposób już nieskażony.

Trzeba jednak jakoś dać radę ze sobą samym przy wykonywaniu podobnego zajęcia. Istnieją wśród pisarzy sympatyczni cynicy, którzy uważają literaturę za rzemiosło jak każde inne – jest to tylko kwestia otrzymania zamówienia. Napiszą odę, poemat dla dzieci, panegiryk, napaść, ściśle według wymagań, za jedynie godne dyskusji uważając sumę honorarium i zręczność techniki. Czyż nasza profesja – autorów płatnych hymnów na cześć wybitnych osobistości i paszkwilów na wrogów władcy – nie jest stara? Czyż nie posiada pięknych tradycji? – zapytują. Co prawda była ona przez długi czas zapomniana. Ale została wskrzeszona. Nie jest ona gorsza niż tradycja pisania krwią i potem w imię zbawiania świata.

Inni, nie mogąc uporać się z zagadnieniem tak prosto, zdobywają się na szczególną operację: cokolwiek osłabia człowieka w jego działaniu, jest ich zdaniem złe. Co jest złe, powinno być z organizmu usunięte. Ponieważ świadomość r ó w n o c z e s n o ś c i zjawisk zmniejsza energię działania, należy to usunąć przez ustalenie pewnych tabu, których nie powinna tykać mowa ani myśl („ja tam nie byłem”, „ja tego nie widziałem”, „jeżeli tak jest, to widać tak być powinno” etc.). Zabieg taki wymaga jednak wyjątkowo dużo zręczności.

Większość pisarzy cierpi na rozdwojenie i na to rozdwojenie musi być znaleziona rada. Wyrzeczenie się prawdy na rzecz literatury propagandowej i utylitarnej jest możliwe, jeżeli jest to wyrzeczenie się w imię czegoś. Tutaj dochodzimy do konieczności przyjęcia Nowej Wiary drogą praktyki: jeżeli praktykujesz, musisz wreszcie uwierzyć pod grozą albo zdradzenia się, albo wpadnięcia w zupełne rozbicie własnej osoby. Dosięga się wreszcie punktu, w którym odpowiedź samemu sobie na pytanie, czy jest się poganinem, czy nawróconym nie da się dłużej odkładać.

Dla kogoś, kto wierzy, że idzie „przez mór, przez głodu morze” (Majakowski) – ku szczęściu, jakiego ludzkość dotychczas nie znała, wszystkie ofiary są usprawiedliwione. Oto po raz pierwszy w dziejach organizacja społeczeństwa będzie oparta na naukowych podstawach. Czyż da się coś zbudować bez cierpienia? Miliony ludzi przez trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat będą żyły w nędzy, miliony zginą, ale ich wnukowie zdobędą szczęście. Czyż nie śmieszne jest powtarzać takie słowa, jak prawda, sztuka, sprawiedliwość w obliczu równie wielkiego zadania? Czyż pisarz nie powinien być dumny, że tak jak umie, służy wielkiemu dziełu, rezygnując ze swoich ambicji, czyniąc swoje utwory czymś skromnym, ale bez wątpienia użytecznym? Kiedyś, kiedy przyjdzie ostateczne zwycięstwo, nastąpi rozkwit sztuk nigdy dotychczas nie spotykany. Dzisiaj jednak służba i walka w szeregach są jedynym znamieniem wielkości i ta skromna wielkość będzie przez potomnych oceniona. Gdyż inna wielkość, dzięki dialektyce rozwoju, jest dzisiaj niemożliwa. Reakcjoniści wylewają krokodyle łzy nad losem robotników kopiących kanały, wznoszących wielkie budowle w socjalistycznej ojczyźnie i kpią z niskiej stopy życiowej w gospodarce kolektywnej? Niewątpliwie większość ludzi w zamożnych krajach Zachodu jest szczęśliwsza niż ta sama ilość w krajach, które „zniosły wyzysk człowieka przez człowieka”. Można to przyznać, ale po cóż tak wiele obnosić się ze słowem szczęście, które również jest abstrakcją. Czy szczęście ludzi, których horyzont myślowy jest ograniczony do kopania swoich ogródków, picia wina w kafejce i uprawiania hobbies nie jest szczęściem idiotów? Nie do takiego szczęścia dąży ludzkość poprzez śmierć i terror. Czy idiota będzie sadzić róże w swoim ogródku, czy rąbać las w karnych brygadach jest właściwie wszystko jedno.

Co do kłamstwa, to znów nie należy się sugerować słowami. Są kłamstwa godne potępienia i są kłamstwa godne pochwały. Nie zapominajmy, że rozumujemy dialektycznie. Kłamstwo, które pomaga wielkiemu dziełu, bo utrzymuje ludzi w stanie wiary, daje im poczucie celu, mnoży ich siły – jest kłamstwem dobrym. Mruczysz, że On jest katem Rosji i że jego ręce ociekają krwią milionów niewinnych istot? A jednak piszesz odę na Jego cześć, bo wiesz, że On jest potrzebny, bo wiesz, że Jego kult jest potrzebny w realizacji wielkiego celu. I tak być powinno.

To, co podobnemu rozumowaniu może przeciwstawić poganin, jest oczywiście znacznie słabsze, bo rozumują w nim raczej stulecia historii (ciemnej, ponurej historii) niż on sam. Czyż myśl ludzka, choćby najbardziej genialna, może sprawić, że dopełnią się czasy i historii już nie będzie? Bo szczęście całej ludzkości byłoby końcem historii. Jeżeli tak nie jest i jeżeli ustrój budowany z takim poświęceniem będzie tylko etapem, na którym powstaną nowe zarzewia buntu – to jakież ma się prawo wprowadzać poszczególnego człowieka do gmachu, nad którego drzwiami są napisy: Strach, Wysiłek i Kłamstwo – i nie ostrzegać. Czyż pewien, niedoskonały co prawda i ciągle na nowo deptany, ale niemniej istniejący szacunek dla jednostki ludzkiej, dla jej głupich często myśli i zajęć – jest dorobkiem zupełnie nieprzydatnym w Nowej Budowli? I czy należy pozbywać się prawdy, równoznacznej, czy kto tego chce, czy nie chce, z prawdziwą sztuką – w imię odległej chwili, kiedy prawdziwa sztuka znów będzie możliwa, to znaczy kiedy pisarz znów rozedrze sobie szatę na piersiach pełen grozy, litości i gniewu?

Na to poganinowi odpowiada wyznawca: po cóż sięgać tak daleko? Nikt nie może sobie nawet wyobrazić, czym będzie społeczeństwo komunistyczne zwycięża w kraju dialektyki, jest jednak koniecznością historyczną. Któż rozsądny będzie wygrażał pięścią chmurom w czasie burzy? Ci, co spróbują wystąpić przeciwko historycznej konieczności, zostaną zmiażdżeni. Pisarz, jeśli nie chce narazić się na niebyt, na wykreślenie przez potomnych, winien przyspieszyć swoją pracą to, co jest nieuniknione.

Nigdy nie zdołałem przekroczyć tego progu. Szaleństwo? Być może. Samobójstwo, koniec literackiej kariery (a czymże innym dla poety jest stracić ojczyznę?) – niech będzie. Jeżeli wolność ma polegać jedynie na zrozumieniu konieczności, to ja, nędzny robak, staję na drodze, którą ma przejść Historia w grzmocie czołgów i łopocie sztandarów i nie obchodzi mnie, że będę nazwany niewolnikiem moich przesądów i odziedziczonych przyzwyczajeń. Przez tysiące lat ludzkość żyła w trwodze przed potęgami przyrody, poddając się ich koniecznościom i próbując je jedynie ubłagać. Aż potęgi przyrody zostały okiełznane przez tych, którzy zaprzeczyli konieczności. Dzisiaj ludzkość zaczyna uważać, że instytucja niewolnictwa, kłamstwo i strach są konieczne – na okres przejściowy, mający trwać pięćdziesiąt czy sto lat, po którym rozpocznie się drugi okres przejściowy, a po nim trzeci – i ciągle w imię wzniesienia Wielkiej Budowli. Czy człowiek, który pierwszy przepłynął zatokę morską w czółnie z kory, był w mniejszym stopniu szaleńcem niż ten, który utrzymuje, że można wynaleźć sposób zorganizowania społeczeństwa bez niewolnictwa, kłamstwa i strachu? Granica, jaką stanowił brzeg burzliwego morza była dla pierwotnego człowieka koniecznością równie nieprzezwyciężalną, jak dla człowieka XX wieku granica, którą stwarza naukowo opracowany terror. Gdyby zabrakło takich, którzy odważyli się wyruszać na morze w swoich wątłych czółnach, morze nigdy nie byłoby opanowane. Rola pisarza Nowej Wiary jest dlatego wstydliwa, że na brzegu morza wzniesione są tablice zabraniające zbliżania się do wody pod karą śmierci.

Ci, którzy nigdy nie zajmowali się tymi sprawami, nie wiedzą, jaką torturą jest nie móc uwierzyć w słuszność zakazów i z tej niemożności wiary wyciągnąć konsekwencje. Aby tego dokonać, trzeba w sobie przezwyciężyć strach przed siłą intelektualną i strach przed samotnością. Siłą intelektualną: ponieważ problemy organizacji lepszego społeczeństwa są dziś ośrodkiem zainteresowań ludzkich i tylko one właściwie mają pełną żywotność. Natomiast w tym zespole doktryn i pomysłów tylko Nowa Wiara dostarcza wyczerpujących i dostatecznie uzasadnionych odpowiedzi, stanowi system myślenia wybitnie współczesny i wsparty analizą historii. Osiągnięcia teoretyczne jej klasyków nie mogą być zwyczajnie odrzucone, mogą być tylko wchłonięte przez myślenie, które pójdzie dalej i ukaże je z nowej perspektywy, po dobnie jak w dziedzinie fizyki odkrycia Einsteina nie przekreśliły użyteczności praw Newtona.

Samotność – być może jest ona mistrzynią mędrców, z większym jednak prawdopodobieństwem można powiedzieć, że jest ona po prostu cierpieniem. A nikt na cierpienie nie godzi się z ochotą.

Najbardziej jednak trudna do zniesienia jest myśl o wszystkich ludziach, którzy przebywając poza obrębem imperium Nowej Wiary, wierzą i mają nadzieję. O pisarzach, którzy są przekonani, że nie wolno im rozpraszać złudzeń proletariuszy, o bosych i niepiśmiennych nędzarzach, którzy wiedzą, że są skrzywdzeni i tęsknią do światła na Wschodzie; o tych, którzy cierpią w więzieniach i giną po to, żeby spełniło się światło. Pozostając poganinem, ma się dziś, jak się zdaje, większe obowiązki, niż ma wyznawca Nowej Wiary, zwolniony z ciężaru rozważań przez powagę autorytetów.

Źródło: „Kultura”, maj 1951



Kategorie:Artykuły

Tagi: , , ,

3 replies

Trackbacks

  1. „Jako poeta jest to gówno psie” – Jan Lechoń o Miłoszu w „Dzienniku” i korespondencji | Magazyn Zapisz
  2. Andrzej Bobkowski o Czesławie Miłoszu [1948-1960] – Zapisz.org
  3. Jan Józef Szczepański o Czesławie Miłoszu [1951-2001] – Zapisz.org

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.