Studium o mesjanizmie, o gruntownie rewizjonistycznym i nowoczesnym podejściu do pojęcia, które spętało całe pokolenia Polaków, dając im religię Ojczyzny jako zastępczą namiastkę walki o nią, byłoby zapewne najlepszą formą skończenia z urokiem rzeczy przedawnionych, a mimo to nieustannie działających. Niestety, większość młodych badaczy uważała mesjanizm za zjawisko czysto historyczne, a tymczasem wojna i utrata niepodległości wykazały znowu, że prawie każdy Polak, który żyjąc w atmosferze wolności, uważał Państwo za świętość, z jej pozbawieniem nie przestaje ufać, że rzeczy święte zmartwychwstają.
Obowiązującą więc w tej dziedzinie lekturą pozostają nadal Dzieje mesjanizmu polskiego prof. Józefa Ujejskiego, z których dowiadujemy się, że „naród jest istotą moralną, a pojęcie indywidualności zbiorowej doszło do zupełnego przystawania z pojęciem indywidualności jednostkowej”. Naród bowiem „czuje, myśli, dąży, ma sumienie i grzeszy jak jeden człowiek”.
Jakieś znajome echo rozlega się w tych słowach. Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi, sądząc, że to tylko elitaryzm faszystowski w moralistycznym wydaniu. Faktem natomiast jest, że jeśli patologia siły i teoria „narodu wybranego” zrodziły faszyzm, to patologia cierpienia i teoria „narodu wybranego” wydały na świat znacznie wcześniej mesjanizm.
Mesjanizm polski, poza swoim niewątpliwie oryginalnym wkładem do skarbca myśli europejskiej, powstawał w cieniu najrozmaitszych odgałęzień romantyzmu niemieckiego, z jego zamaskowanymi koncepcjami elitaryzmu politycznego. Z trudem przyszłoby nam we współczesnych warunkach wytworzyć sobie obraz narodu jako zasadniczo jednorodnej i jednolitej całości, z pominięciem tego ogromnego bogactwa odcieni i różnic, które sprawiają, że nawet w jednym jakimś, określonym i wspólnym działaniu naród wybiera setki dróg i form wyrażenia swej woli i swych pragnień. Pojęcie „indywidualności zbiorowej” jako „osoby moralnej” daje się istotnie pomyśleć jedynie na gruncie filozofii klęski i cierpienia, gdzie samo cierpienie „uszlachetnia” i „odkupia”, a bierne, ale wytrwałe zaprawianie się w nim powinno dać ostateczny rezultat w postaci ojczyzny, oczyszczonej w ogniu zbiorowej udręki, a więc z natury rzeczy lepszej i doskonalszej.
Mesjanizm nauczył Polaków religii narodu, wraz z całą jej liturgią i praktyką. Ma więc duże zasługi, gdyż miłość ojczyzny w czasach, gdy „naród nie istnieje jako państwo”, przybiera zawsze formy wiary, zabarwionej na sposób religijny. Ale ten sam mesjanizm, ściągnięty ze szczytów filozoficznego i poetyckiego bytowania na poziom odczuwania powszechnego, obarczył Polaków czterema zasadniczymi jarzmami, które na nowej emigracji musimy z siebie za wszelką cenę zrzucić.
1. INDYWIDUALIZM ROMANTYCZNY ma niewiele wspólnego z normalnym poszanowaniem praw rozwojowych jednostki. Współczesna myśl europejska poczyniła ważne rozróżnienie pomiędzy takim humanizmem, który uważa człowieka za ośrodek każdego działania, i takim, dla którego człowiek jest celem tego wszystkiego, co sam czyni. To bardzo doniosłe stwierdzenie wskazuje na niebezpieczeństwa, jakie istniały zawsze w zagadnieniu ograniczenia wolności indywidualnej. Człowiek ma prawo do zupełnej swobody w wypadku, gdy jej używa dla udoskonalenia siebie samego, włączonego w system jakichś wyższych wartości. Można by powiedzieć, że dla romantyków taką wartością był naród. Ale trzeba przecież pamiętać, że „romantyczny” naród był nie tyle ideowym wyrazem życia świadomej zbiorowości, ile samodzielną kategorią, żyjącą w całym bogactwie swych przejawów w każdym Polaku z osobna. Każdy Polak to „mały naród” lub „naród w miniaturze”, to zwierciadło, a raczej soczewka, w której skupiają się wszystkie promienie życia poza nim, lub przed nim biorące początki. Toteż indywidualizm romantyczny przeniesiony w dół i niejako upowszechniony, stał się bardzo szybko wyrazem samowoli i głupoty, zarozumialstwa i pychy, doskonałą pożywką dla owych tysięcy Polaków, którzy zawsze gotowi są przez założenie nowego pisma lub nowej organizacji „zbawiać Ojczyznę”. A stąd już krok jeden tylko do „sejmu polskiego”, co to w przekonaniu Krasińskiego stać się miał „sejmem Europy”
2. MEGALOMANIA NARODOWA związana jest w równym stopniu z indywidualizmem romantycznem, co z ideą Polski „Chrystusa narodów”. Jej oparcia szukać należy nie tylko w mesjanizmie filozoficznym lub poetyckim. Sternik polskiej emigracyjnej polityki zagranicznej, książę Adam Czartoryski, wyłożył w swoim Essai sur la diplomatie tezę legitymizmu narodów, którą wywiódł także z koncepcji „narodu jako osoby moralnej”. „Gwałt, który zniszczył niepodległość narodu – pisał Czartoryski – jest zawsze młodszy niż prawowitość tego narodu”.
Można sobie łatwo dopowiedzieć, w jakiej formie weszła ta myśl polityczna w krwiobieg życia garstki emigrantów, przejętej ideałem Polski umęczonej „na podobieństwo Chrystusa”. Polska dłużnik przelanej krwi, Polska dyskonter poniesionych na rzecz porządku europejskiego cierpień, Polska zaczepiona w swej polityce emigracyjnej o misterną sieć dyplomacji wielkich dworów i gabinetów, a odcięta prawie zupełnie od nieefektownej i niebłyszczącej dyplomacji europejskich ludów, Polska dopraszająca się sprawiedliwości dla swej pogwałconej i prawowitej „osoby moralnej”, której miarą wielkości jest męka ukrzyżowania!…
Czerpiąca swoje soki głównie z mesjanizmu, polska megalomania narodowa wychodzi ze złudnego założenia, że wartość poświęcenia się i ofiary oceniana jest w świecie kryteriów politycznych i społecznych tą samą miarą, co w świecie norm moralnych. I dziś jeszcze spotkać się można wśród Polaków na emigracji z próbami traktowania legalności naczelnych władz państwowych RP jako formy odcinania kuponów z zamrożonego kapitału cierpienia. A przecież rząd nasz na emigracji nie przestał być rządem legalnym tylko dlatego, że nie myśmy go zmienili.
Na szczęście Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego znaczą już początek końca tego niebezpiecznego uroku. Na ich kartach wyrażona zostanie dobitnie konieczność rozmawiania z ludami Europy ponad głowami dworów i gabinetów, z ich kart również popłyną najpiękniejsze słowa Litanii pielgrzymskiej: „O wojnę powszechną za wolność ludów…”
3. REWOLUCYJNOŚĆ ALKOWIANIA znowu wywodzi się z tego założenia mesjanizmu, które wulgarnie i ze znacznymi uproszczeniami można by sformułować jako zasadę, że „cierpienie rentuje się samo” i samo również zmienia istniejący i nieznośny stan rzeczy.
Kiedy współczesny Polak mówi o rewolucji społecznej, to myśli, że to jego mówienie już jest dostatecznie groźnym i gwałtownym aktem rewolucyjnym. Kiedy zaś cierpi z racji niesprawiedliwości społecznej w czterech ścianach swojego pokoju, to wydaje mu się, że ociekające krwią strzępy jego cierpienia wybuchają automatycznie za oknami jak bomby, burzące stary i szczerze dlań zresztą nienawistny porządek społeczny. „Rewolucyjność alkowiana” bierze tedy początek z tego błędu mesjanizmu, który wyraża się w pasywności cierpienia, kompensującego swym natężeniem i siłą prawdziwy czyn rewolucyjny i jego konsekwencje.
Dalecy jeszcze jesteśmy od zmierzchu tego uroku wychowania romantycznego. Największym bowiem polskim mesjanistą społecznym był ulubiony pisarz inteligencji urzędniczej i mieszczaństwa – Żeromski.
4. CZAR WAWELSKI, czyli mediumiczne zapatrzenie się w dawną świetność, w groby królewskie, w wypłowiałe pamiątki narodowe jest ostatnim i nie najlżejszym brzemieniem, jakie wypadło nam dźwigać w spadku po polskim mesjanizmie. Rozprawił się z nim dostatecznie surowo i bezlitośnie Wyspiański i dla naszych celów wystarczy tylko podkreślić, że mesjanizm, oparłszy całą swą filozofię na fałszywych przesłankach filozoficznych i moralnych, wykoślawił również to uczucie, które w swej istocie nie jest przecież niczym innym, jak zdrowym i naturalnym przywiązaniem do tradycji narodowej. Co innego jednak siła tradycji, działająca jako suma złych i dobrych doświadczeń historycznych, a co innego naiwna wiara w ślepy automatyzm tradycji.
„Był tedy naród polski od początku do końca wierny Bogu przodków swoich.
Jego królowie i ludzie rycerscy nigdy nie napastowali żadnego narodu wiernego, ale bronili Chrześcijaństwo od Pogan i barbarzyńców niosących niewolę.
I szły króle Polskie na obronę Chrześcijan w dalekie kraje, król Władysław pod Warnę, a król Jan pod Wiedeń na obronę wschodu i zachodu”.
Wypadki historyczne nie działają prawie nigdy siłą spełnionego dobra i minionej świetności, natomiast prawie zawsze uczą i zobowiązują. Współczesny Polak nie może być nędzarzem, okrywającym swą nagość strzępami płaszczów królewskich, ale tylko spadkobiercą i wykonawcą idei dziejowej państwa polskiego.
Źródło: Gustaw Herling-Grudziński, Dzieła zebrane, tom 1. Recenzje, szkice, rozprawy literackie 1935-1946
Kategorie:Artykuły
Skomentuj