Jolie Jourek – „Kwint-esencja”

matrix

Zosia Samosia, Cwana Gapa, Tępa Idiotka, Mądra ale Bojaźliwa, Agresywna Suka, Fajna i Niegłupia, no i w końcu Kompetentna – pełny przegląd szczebla wykonawczego w korporacji. Idziesz korytarzem, po open space, przechodzisz między odgrodzonymi biurkami i możesz oglądać jakby na wystawie w gablotach prezentujące się: mózgi, móżdżki i półgłówki. A w nich wszystkich: wizja, misja i cele korporacji. Pospiesznie piszą maile, dzwonią (chyba do samych idiotów bo przed i po rozmowie zawsze ten sam komentarz: ‚debil’, ‚głupia pizda’, ‚kretyn’), target gonią na asapie, bo już po deadlinie. A świat cały zawsze na przekór. Im oni muszą szybciej, tym ty więcej pytań zadajesz, udając że bez briefu nie umiesz. I do wniosku ostrego jak brzytwa, co podcina ci gardło, są zmuszeni: ‚Nie rozumieją ci idioci po drugiej stronie, że brief zawsze jest ten sam: ma sprzedawać, ma krzyczeć: ‚kup mnie’, ma być catchy i z efektem wow.
Nawet nie chcę myśleć ile razy na mnie tak wieszali psy, ile idiotek i kretynek poleciało w moją stronę, ilu próśb nie spełniłam, ile oczekiwań zawiodłam…

– wyszłaś już z biura?
– właśnie wychodzę. Będę punktualnie a nawet wcześniej
– świetnie, prezes będzie na spotkaniu. Prosił o wydrukowanie materiałów, o których będziemy rozmawiali
– … ale… spotykamy się żeby porozmawiać o ANIMACJI.
– to ją WYDRUKUJ!

I chciałoby się spuścić kurtynę i ukryć to pod zasłoną milczenia. Nieposłusznie dopuszczam się celowej ignorancji i zamiast zrobić to, co niemożliwe i wydrukować animację, upewniam się czy mam laptopa z filmem. Co się wydarzy później, tego nikt oczywiście nie wie, bo guzik ‚power’, w zależności od nastroju, może albo rozbroić albo detonować bombę.

Czytać w myślach też nas nie nauczyli. Bałwany w szkołach! Tyle mieli okazji: podstawówka, gimnazjum, liceum i studia i nie pomyśleli że w korpo będzie jak znalazł. I teraz dzwonić musi pani Zosia i zniecierpliwiona czekaniem pyta:

– gdzie mój plik?!!

A ty nie wiesz jaki plik bo od 2 miesięcy nie prowadziliście ze sobą projektu. Chcąc być pomocnym głupio się pytasz:

– ale jaki plik?
– jak to jaki? Pisałam maila 10 min temu!!!

Szukasz w mailach, koszu i SPAMach i przysięgasz, że:

– nie doszedł do mnie żaden mail.

I przypomina ci się wierszyk Tuwima ‚o Grzesiu kłamczuchu i jego cioci’. Grześ przysięgał, że list wrzucał i że wysoki oficer też wtedy swój list wrzucał, a jak wrzucał to kucał. Z tą różnicą, że Pani Zosia wysłała ale ty nie dostałeś.
Szybko Ci się jednak przypomina, że tu nie o mail chodzi tylko o plik, więc jak profesjonalista znajdujesz rozwiązanie. Trochę żartem i z entuzjazmem rozładowujesz napięcie, które wyraźnie rośnie:

– ach te maile, pewnie jeszcze nawet na polskim serwerze go nie ma. Powiedz o jaki plik chodzi to ci go szybciutko prześlę.

Pała! Siadaj! Znowu zła odpowiedź. Czujesz się jak skarcony uczeń w szkole.
I jeszcze argumentacją cię do kąta wpycha:

– to nie może tak być, że ja piszę maile, a one nie dochodzą!!! To był ważny mail!!! Następnym razem, zadzwoń do mnie i mów, że nie doszedł!!!

I chciałoby się spuścić kurtynę i ukryć to pod zasłoną milczenia. Za to niegrzecznie i nieprofesjonalnie wybuchasz śmiechem.

Straszne jest też to nieekonomiczne myślenie. Zupełnie jakby cały świat zewnętrzny myślał, że w korporacjach rosną drzewa z pieniędzmi. Całe ogrody, sady i polany porośnięte nie mchem a dolarami, euro i frankami. Przygotowałeś całkiem przyzwoity projekt. Oczywiście bez korpo-pomocy nic by z tego nie było. Na szczęście korpo czuwa i dogląda, ocenia i poprawia. Wolnej ręki zostawić przecież nie mogą, bo nad projektami pracuje ślepy grafik, analfabeta copywriter, producent który nie umie liczyć i akant, który nie myśli.
Całe szczęście, ze klient taki mądry!
No więc w końcu, jak już ten projekt jest przyzwoity i nadaje się do akceptu, to przychodzi kosztorys dodatkowy na zakup czcionki. I Ty siedzisz w tej agencji i wiesz, że ten kosztorys wywoła burzę. No i na grzmot długo czekać nie musisz, bo z maila huczy:

– dlaczego tak dużo?!!

Ty tłumaczysz, że jak kupią, to na zawsze już będą mieli, że cena rynkowa i już znegocjowałeś.
I dostajesz pytanie, które cię zabija:

– ale po co mamy płacić za cały alfabet skoro w haśle mamy tylko kilka literek. Kupmy tylko te litery, które są potrzebne!

No i jakby z boku laik stanął, to jak nic idiota chce naciągnąć, a ty chcesz powiedzieć ‚kurtyna’ i ukryć to pod zasłoną milczenia, ale idziesz popełnić mentalne harakiri.

Z entuzjazmem, radością i wiarą, że tym razem macie killera jedziecie na prezentacje. Pomysł genialny! Zażre! Myślisz, że jest tak dobry, że go może bez poprawek wezmą. Opowiadacie o niedźwiedziu, który jak to niedźwiedź, zapada w zimowy sen i teoretycznie nic a nic nie jest w stanie zmienić porządku jego świata (do czasu, wszystko do czasu…). Dość powolny i leniwy niedźwiedź zostaje wyrwany ze swej rutyny, budzi się rześki, energiczny i jak zając pędzi przez zaspy z prędkością geparda i wdziękiem gazeli po ten korpo-produkt.

– Noooo, noooo fajne, fajne całkiem.

To myślisz już, że trafiliście w dziesiątkę, a to oni trafili was prosto w serce

– tylko niedźwiedź taki jakiś… no nie wiem…wszystko fajnie, bierzemy, tylko niedźwiedzia wymieńcie na inne zwierzątko.

Najpierw myślisz, ze to żart, ale dość szybko się orientujesz, że skoro śmiejesz się tylko ty, to jednak coś jest nie tak. Dociera…powoli, ale jednak do ciebie dociera, że to serio było. Przełykasz ślinę i zdziwiony pytasz:

– ale dlaczego nie niedźwiedź?

– no jak to?! Niedźwiedzia zawłaszczyła coca-cola! Zmieńcie np. na kotka. Ja tak lubię kotki.
– ale…ale koty nie zapadają w zimowy sen, to nie będzie nic zaskakującego. Bez niedźwiedzia nie ma tego pomysłu.
– no to pomyślcie jeszcze, bo wszystko nam się podoba – od początku do końca – tylko kota tam chcemy.

Spuszczają na ciebie kurtynę a twoje argumenty ukrywają pod zasłoną milczenia.
Najchętniej, by cię zwolnili, ale miłosiernie dają druga szanse: kreujecie rozwiązania, nie problemy.

W końcu przychodzicie z kolejnymi pomysłami, opowiadacie, co macie do opowiedzenia. Prezes wyznacza wszystkim śmieszne momenty i te, które nikogo śmieszyć nie powinny. Kończycie i zapada cisza, bo dopóki prezes nie mówi, co mu się podoba, to nikt nie wie, co im ma się podobać. Prezes otwiera usta a z kilku siedzących obok korpo-serc już prawie, prawie spada kamień, że wyrok zostanie ogłoszony i będzie można miarowo potakiwać głowa do taktu, gdy z ust prezesa nie wydostaje się nie ocena, a pytanie wymierzone prosto w nas – agencję:

– a co wam podoba się najbardziej?

I wyrywa się podekscytowany Junior, widząc szansę dla siebie. Kazali mu zadawać pytania, rekomendować, pokazywać, że ma własne zdanie. Radzili: „nie wykonuj poleceń jak małpa, wchodź w polemikę, stój na straży jakości – oto sekret wkupienia się w łaski Klienta, wtedy będą cię szanowali”. Cieszy się Junior jak dziecko przygotowane do lekcji, że go tak wyrwali do odpowiedzi. Myśli, że kogoś interesuje co sądzi, że ktoś się z jego zdaniem policzy. Pomoże im wybrać. Pomoże im podjąć WŁAŚCIWĄ decyzję. Z dumą oświadcza:

– ja jestem zdecydowanie faworytem pomysłu numer jeden!

No to sobie pogadaliśmy po partnersku. Teraz możemy się rozejść. Każdy wraca do swojego korpo-świata żeby dalej ciągnąć, jak równy z równym, ten wózek.

I nie chcesz żeby opadała kurtyna i ukryła cokolwiek pod zasłoną milczenia.

* Opowiadanie nie jest oparte na faktach. Zbieżność z życiem – przypadkowa.

Tekst opublikowany również na blogu autorki: https://joliejourek.wordpress.com/

Ilustracja: „Matrix”, Andy i Larry Wachowski, 1999



Kategorie:Proza, Satyra

Tagi:

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.