Kiedy nad miasto mrok nadpłynie
i wszystko snem usypia twardym
na Mokotowie w suterynie
radzą poeci z awangardy.
Schodzą się pilnie na komersze
aby zamieniać twórcze zdania
i horyzonty coraz szersze
żwawa dyskusja im odsłania.
Na drodze mrocznej i bezludnej
każdy z nich jest awangardzistą,
choć kołnierzyki mają brudne,
wielbią poezję tylko czystą.
A sam gospodarz przed tą zgrają
z tajemnic sztuki maskę zdziera
i z entuzjazmem uwielbiają
Apollinaire’a i Peipera.
I odkrywają szlaki nowe
ku poetyckim, cudnym krajom,
każdy w zadumie chyli głowę,
a potem znowu uwielbiają.
Lecz wnet tematy się odmienią,
nadejdzie wreszcie kres uwielbień
i prezentuje jakiś Henio
swoje natchnione kiełbie we łbie.
I znowu chórem uwielbiają,
gubiąc się w mętnych przepowiedniach,
Stasio wyjechać pragnie z kraju,
Wacio wybiera się do Wiednia.
Wówczas najczulej i najprościej
wzruszoną ciszę głos przenika:
„Ach, Wiedeń! Miasto mej miłości!
Miałem tam chłopca. A-ryj-czy-ka”.
I w rozczuleniu i w zadumie
każdemu oczy mgła przesłania.
Cóż możesz wiedzieć, nędzny tłumie,
o ich przeżyciach i doznaniach?
I uwielbiają coraz bardziej,
i wolno czas natchniony płynie…
Tak się poezja awangardzi
na Mokotowie w suterynie.
Źródło: „Myśl Polska” 20/1938
Ilustracja: Portret Józefa Łobodowskiego, data i autor nieznany, Narodowe Archiwum Cyfrowe
Skomentuj