Andrzej Bobkowski do Andrzeja Chciuka [1956]

bobkowski

„(…) Teraz miałem urwanie głowy z Kongresem Wolnej Kultury Polskiej, na który niby mnie zaprosili, a właściwie nie. No ale na szczęście im wychłódło, i przełożyli to na wrzesień, więc do tego czasu dowiem się dokładnie, czy tak, czy nie. No i mam jakąś nadzieję, że może spotkamy się, bo Giedroyć o Ciebie walczy, zresztą najzupełniej słusznie. Gdybyś przyjechał, to chciałbym tam urządzić grupę młodych razem z quasi- czy semi-młodymi i wnieść trochę świeżego powitrza w tę antykwarnię pełną wspomnień, skurwonków wśród chabrów, zasranego i zapłakanego patriotyzmu, kompleksów wobec Polski obecnej (wszyscy właściwie mają kompleks, że obowiązkiem każdego z nas byłoby JEDNAK tam, a ja uważam, że OBOWIĄZKIEM każdego z nas jest być tam GDZIE MU SIĘ PODOBA I GDZIE SĄDZI ŻE MOŻE WIĘCEJ ZROBIĆ.) Jak dostaniesz bodajże kwietniowy numer „Kultury” z „Trzęsieniem ziemi” (omówienie 19-go zjazdu kultury w kraju) i przeczytasz tylko próbki tej „samokrytyki” obecnie, to Cię ogarnie po prostu wstręt. Do jakiego stopnia skurwienia się potrafili dojść, jak to ładnie teraz starają się odśpiewać i odgwizdać, jak wypinają piersi i chcą „sami ponosić odpowiedzialność” – rany boskie…

Miłosz zrobił kunsztowną teorię na temat „przełomu” i t.d. A tu nagle widzisz, że te wszystkie teorie, filozofie „przemian wewnętrznych” i t.d. to było tylko całkiem zwyczajne i proste sranie w portki i czym więcej gówna przybywało w nogawkach, tym więcej przybywało go w duszach. Hitleryzm nie miał żadnej filozofii i dlatego za czasów hitlerowskich nie było zastanawiania się: była kurwa, gówniarz, świnia albo porządny człowiek. A że tu jest filozofia, no to i kurwienie się było i będzie zawsze filozoficzne, „na poziomie”, mogą być wątpliwości, należy zostawić margines (och – te marginesy) i t.d. Teraz, po odwilży, Miłosz stanie się tam pewnie wyrocznią, bo jego „Zniewolony umysł” daje górne i chmurne wytłumaczenie, nie chodzi o „wybieranie wolności” – każdy noworodek, to coraz większy tchórz gdy chodzi o wolność, ludzie nie chcą być wolni – nie chodzi o zwykłą inicjatywę, dynamizm, o którym się tyle pieprzy, ale który przejawia się w krakowskich juvenaliach, piwnicach, „Królu Ubu” i kawiarni. To jest Polska. Leżymy nad Wisłą, i nic na to nie poradzisz, a dziś, z uspołecznioną duszą, śpij na wieki. Bo nie ma ubezpieczalni i wczasów. I kaaaawiarni, i żyyyyycia inteeelektuuualnego. I lenistwa i jaj ważących trzy tony, które w literaturze dają ci takie włochate i męskie utwory, jak „Następny do raju”, a w życiu nie pozwalają na zrobienie trzech kroków, tak ciężą i merdają się między nogami. To jest polski charakter, który ten ustrój doprowadził do doskonałości. Za sto lat Polska będzie się składać z 15 milionów historyków sztuki kawiarnianej i 15 milionów niedouczonych techników z upaństwowioną duszą. Nic taniej.

… Ja nic nie piszę – mam wstręt do prozy, do tej fabrykacji, do tych „miał zawsze trochę spocone ręce i stale wyciągał chusteczkę z kieszeni, mnąc ją w obu dłoniach”, do tych „nie czując się pewny siebie, nadrabiał to trzymaniem rąk w kieszeni i wyciąganiem ich w najbardziej nieodpowiednich momentach”, do tych „rzekł z uśmiechem”, „powiedział przesuwając szybko językiem po suchych wargach”, „odburknął”, „parsknął pogardą”, „w nozdrza uderzył mu charakterystyczny i zawsze jakby tajemniczy delikatny zapach jej potu”, „jednocześnie zapadł się w pustkę rozkoszy” (co jest wierutną bujdą, bo każdy szczeniak wie, ze to wcale nie takie proste i najczęściej bez „czaru walca i palca” nie wychodzi) – jednym słowem mam dość. Może mi to przejdzie jeżeli czas pozwoli. Tymczasem wolę żyć, jeździć „jak Jaś Ripper” (jak mówi moja Basia) moją Dauphine (to wspaniały wehikuł), pływać dokąd blizny po operacjach pozwolą i oblatywać modele samolotów kierowane radiem co jest niesamowitą frajdą, oraz zajmować się kupczeniem tychże, żeby było za co umrzeć w jakiej takiej wygodzie i komforcie.

Z zagadnień literackich, to pasjonuję się ostatni wyborami do „Akademii Literatury” na emigracji… Pokochałem ten kraik bardziej niż sam mam odwagę przyznać się do tego przed sobą. Ciągle co się dzieje – prezydent wyjeżdża na trzy dni do Panamy, to o razu w całym mieście plotki, że „jutro o 9-ej rano na pewno wybuchnie rewolucja”, wieczorna gazeta donosi o rewolucji w Hondurasie, to znowu Margot Fonteyn urządza D-Day na wybrzeżu panamskim, po czym ląduje „w pokoju prezydenckim więzienia panamskiego” (więzienia mają specjalny apartament dla prezydentów, no bo nie wiadomo, czasem jakiś może cudem uniknąć śmierci i posiedzieć w kryminale), teraz u nas wybuchają ciągle jakieś tajemnicze bomby i z British Honduras czyli „naszego Belice” najeżdżają Murzyni, których tutejsi Indianie nie mogą znieść, bo nie ma gorszych rasistów od tych, którzy są o jeden cień ciemnej skóry jaśniejsi. W Panamie wioślarze murzyńscy godzą się tylko na wynajem do pewnych punktów rzek, bo jeżeli zapuszczą się wyżej. to Indianie ich wymordują. A tu tyle wrzasku o „integration” w USA, i o pobicie paru Murzynków w Londynie. Niech żyje dialektyka…”

Źródło: „Wiadomości”, 32/33 , 1962



Kategorie:Listy, Źródła

Tagi: , , ,

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.