Konstanty Jeleński o Witoldzie Gombrowiczu [1984]

gombrowiczjelenski

„Snobizm Witolda – czy jego kompleksy wobec arystokracji – tłumaczę sobie jego sferą. Trudno sobie wprost wyobrazić snobizm ludzi, którzy należeli do beau monde’u, ale nie byli arystokracją. We Francji i Niemczech nie rozróżniano między szlachtą a arystokracją. „Szlachectwo” już było „arystokracją”. Polacy natomiast uznają nie więcej niż dziesiątek rodów arystokratycznych. Istnieją nawet rody utytułowane i bardzo stare, jak Czapscy – hrabiowie od wiek wieków – które nie uchodzą za prawdziwą arystokrację. Arystokracja ogranicza się do rodów magnackich, tzn. bardzo bogatej szlachty, która przez wieki rządziła Polską, posiadała pałace w Warszawie, ogromne dobra na wsi, upudrowaną i z francuska ubraną służbę. Arystokracja to byli ci wielmoże, którzy podejmowali księcia d’Albę na polowaniach, jeździli na Boże Narodzenie do Marlboroughów, zapraszali Windsorów po ich ślubie. Szlachta, nawet z najlepszych rodzin, wiodła spokojny prowincjonalny żywot, bo była uboższa.

Snobistyczni Polacy, którzy patrzyli na te rzeczy od wewnątrz, mierzyli wartość rodziny wedle liczby senatorów, jakich w ciągu wieków wydała. Przed rozbiorami senatorami byli wielcy dygnitarzy Korony, wielki kanclerz, hetman, odpowiednik konetabla, i zarządcy prowincji. Na przykład Jeleńscy wydali trzech senatorów, co już było nieźle, ale Czapscy mają koło dwudziestu, a Radziwiłłowie pewnie z sześćdziesięciu. Gombrowiczowie nie mieli ani jednego, ale byli spowinowaceni z rodzinami „senatorskimi”.

Snobizm Polaków jest legendarny. Pod tym względem mój ojciec przypominał Witolda. Znał na pamięć Almanach Gotajski i nigdy się z nim nie rozstawał. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności jak powiedzieć: „Mówił mi Jimmy d’Alba…” albo „Jimmy d’Alba nigdy by się na to nie zgodził”. Jak wielu ludzi z jego sfery czuł na sobie zawsze oko pewnych arystokratów. Miał stale uczucie, że zdaje egzamin. Budziło to w nim równocześnie bunt, podobnie jak w Witoldzie, który przedstawił archetypiczny obraz arystokratów w „Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj”. Witold bardzo słusznie powiedział o arystokracji, ze jest szanowana, nawet kiedy jest głupia, brzydka i wulgarna.

Inny aspekt polskiego snobizmu polegał na tym, że beau monde sprowadzał się do środowiska bardzo nielicznego, ale bardzo przemieszanego, zupełnie jak u Prousta, w przeciwieństwie na przykład do arystokracji niemieckiej, która jest bardzo prowincjonalna i zhierarchizowana. Nie było wiadomo, dlaczego ktoś należy do salonów. Nie decydowały o tym koligacje rodzinne. Pewna fortuna była konieczna, przede wszystkim jednak trzeba było być zarażonym wirusem snobizmu. Wtedy zaczynało się tę społeczno-salonową wspinaczkę. Decydującym kryterium była przynależność do Klubu. Istniał w Warszawie Klub Myśliwski, odpowiednik Jockey Clubu. Kto tam został przyjęty, należał do salonów. Zarazem jednak ten, kto został przyjęty do arystokracji, musiał żyć ponad stan, co było niepokojące. Zapraszano go na wszystkie bale. Wchodziło się do swojego rodzaju kasty.

Tu zrobię małą dygresję, która może wydawać się błaha, ale która wiele mówi o regułach, jakich należało przestrzegać. Otóż Polak musiał zwracać się do księcia i księżnej per „książę” i „księżna”, natomiast pod żadnym pozorem nie wolno mu było do nikogo powiedzieć „hrabio, hrabino” lub „baronie, baronowo”. To byłoby w najgorszym guście. Do hrabiów, baronów i wszystkich utytułowanych osób poza książętami zwracano się per „pan”. Zwrócić się do Potockiej per „hrabino” byłoby taką samą gafą, co powiedzieć do Radziwiłłowej „pani”. O hrabinie Potockiej nie mówiono nigdy „hrabina Helena”, lecz „pani Helena”, natomiast mówiono „księżna Bichetta”. Dla Witolda to nie były żarty!

 

 

Źródło: Rita Gombrowicz, „Gombrowicz w Europie”, Kraków 1993
Zdjęcie: Witold Gombrowicz, Konstanty A. Jeleński, Vence, 1968, fot. Bohdan Paczowski



Kategorie:Farrago rerum, Źródła

Tagi: , ,

1 replies

  1. różnica zasadnicza (poza snobizmem, który w małej, eleganckiej formie występował również u Kota Jeleńskiego) polegała na kompleksach. Jeleński wydawał się ich nie mieć, był wolnym człowiekiem. U Gombrowicza kompleksy były stale widoczne: własnego wobec innych talentu, pozycji socjalnej, wyczynów erotycznych, pozycji finansowej, i wierności-oddania przyjacieli. Będąc bardzo inteligentny i błyskotliwy – potrafił (wedle tych, którzy go znale i z jego własnych not biograficznych) być nieznośnie męczący i zazdrosny w rozmowach, korespondencji i spotkaniach. Przebywanie w towarzystwie Kota było zaś jedną wielką przyjemnością. O czym świadczy charakter jego wypowiedzi o innych, jak i moje własne skromne doświadczenie z wizyty w Paryżu. Zawsze dostosowywał poziom dyskusji do poziomu intelektualnego (wedle jego obserwacji) drugiej osoby, by nie zrobić wrażenia zarozumialca i by rozmówca nie poczuł się mniej wartościowy. Miał wrodzoną lekkość i elegancję.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.